Torpeda wyobraźni, ale nie unika wejścia w popkulturową, nie idącą głęboką, ale obecną dyskusję o przepaści między rasami, krajami. Pozostaje w tym wszystkich rasowym kinem akcji i rozrywką. 6
Film, który chce być Sci-Fi, mierzyć różne ciekawe ubranka formalne i nie mówić akcji stop niemalże nigdy, chce być jednocześnie jakąś wypowiedzią odnoszącą do świata aktualnego – ziemskiego. Czarna Pantera forsuje świat stworzony, pełen werwy, energii i zaspokajający najbardziej wytężających wzrok w poszukiwaniu zróżnicowanych zagrywek wizualnych, widzów. Jednocześnie tworzy rozpustny świat, ale komentuje ten już istniejący – nasz. Nie ma w tym kinie całkowitej lekkości i obojętności oraz kabaretu przemocy. Jest pewna alegoria w tej świetnej przygodzie, ale bez nieznośnie wypiętej piersi.
Historia opowiada kiedy na miejscu ojca, króla krainy Wakanda, zasiada jego syn – Książę T’Chall. Dostaje on strój Czarnej Pantery oraz zaczyna być odpowiedzialny za prowadzenie rządów w kraju odseparowanym od reszty z wielu powodów. Przede wszystkim – Wakanda ukrywa swój rozwój technologiczny przed innymi. Te natomiast żyją w przekonaniu, stereotypowym myśleniu, że to kraj będący daleko w tyle, który nie ma nic do zaoferowaniu „bogatym i białym”, gdzie to oni gonią panów w krawatach na boso. Nie brzmi, jak fabuła kina Marvela, prawda? Spokojnie. To nie jest tylko popkulturowy prztyczek w nos dla świata za to, że ziemia mimo bycia wspólną planetą – nie ma nic wspólnego z podziałem, współpracą. Nieważne, że z kimś ją dzieli.
Czarna pantera jest doskonałą i brawurową historią pełną świetnie nakręconych scen batalistycznych, żadnego watowania, wypychania postaci albo wpychania nam kitu. Jesteśmy świadkami prawdziwego zapału w budowaniu różnych scenerii, wznoszenia przestrzeni i prowadzenia wątków, nienadmiernie skomplikowanych, ale też nie pretekstowych. Tron chce przejąć, żądny zemsty za ojca, Killmonger, który przez większość życia szkolił się, walczył, by zobaczyć Wakandę po raz pierwszy i od razu przejąć. Staje do walki z obecnym królem, który ma zupełnie inne praktyki i podejście do krainy – nie chce by w jej rzekach płynęła krew.
Ta fabuła bulgocze od pomysłów, żaru i nie unika również przemocy. Nie kantuje w swoim opowiadaniu. Jest fair wobec widza. Zapewnia mu mnóstwo rozrywki i nie traci kondycji przez cały czas trwania filmu, ale też forsuje filozofię pacyfizmu, pokoju i zmniejszania przepaści pomiędzy krajami na świecie. Co nie znaczy, że to historia tak naprawdę o słodkim kotku. Mimo, że wątek zostaje liźnięty, nie jest niestrawnym siłowym wtrąceniem, udawanym zaangażowaniem, by zrobić coś więcej z filmu, niż ekspresyjną i epicką bijatykę, pełną zabawek i gadżetów. Jest czymś więcej. Dużo kopie, strzela, ale mówi coś więcej, niż: do ataku! Pręży też mózg, a nie muskuły.
Czarna pantera to historia walki światów, ale też idei, podana w wybuchowej formie, której dziur nie można zarzucić. Nie bawi się w wiercenie w kulturach i ich komunikacji do samej miazgi, ale też nie tylko pokazuje jak jeden drugiego rozwala na miazgę. Czarna pantera ma ogromne pazury!
Sceny akcji w sumie niczego nie urywają, a mimo to mamy dobry film akcji. Bo ma kozackiego villaina (w końcu!) i jest autentycznie o czymś (w końcu!).