Komedia Lucii Aniello to bardzo długa, bezsenna noc, spędzona w sypialni pełnej chrapiących osób. 2
Jeśli błyskotliwość to wytrych otwierający każdy filmowy gag, Ostra noc stoi zamknięta na cztery spusty. To kinematograficzny koszmarek, nie szukając bardziej wyrafinowanych określeń - męczący, nudny, irytujący, a co najgorsze w przypadku komedii – nieśmieszny. Gdy z myślą o nadciągających napisach końcowych spojrzycie na zegarek i zdacie sobie sprawę, że nie minęła jeszcze połowa seansu, zrozumiecie, czym jest piekło na ziemi.
Lucia Aniello stara się połączyć ze sobą klasyczny film o imprezie pokroju Projektu X czy ostatniej Firmowej Gwiazdki, z czarną komedią. Niestety, o ile skacowany duch pierwszego nurtu faktycznie unosi się w niektórych scenach Ostrej nocy, tak makabreska wypada tu bardzo infantylnie. Twórcy zbyt łagodnie podeszli do aspektu czarnego humoru, pozbawiając go odpowiedniej pikanterii i pazura. Zastąpili go pastelowym tipsem nijakości, a do tego pod paznokieć wszedł kinematograficzny brud, znany jako wtórność.
Uwierzcie, fabułę Ostrej nocy widzieliście już w setce innych komedii o wieczorach panieńskich/kawalerskich. To klasyczny traktat wieloletniej przyjaźni skonfrontowanej z problemami dorosłości – brakiem czasu, skupieniem się na pracy, rodzinie. Seth Rogen z watahą swoich towarzyszy po aktorskim fachu pokazał już kilkukrotnie, jak tworzy się filmy tego typu (by wspomnieć tytuły, takie jak To już jest koniec, Boski chillout czy Cichą noc). Rozliczenie się z dawnymi przyjaźniami działa w jego produkcjach w sposób naturalny i przyjemny. W Ostrej nocy pogoń za bliskimi nie łączy się z wątkiem pozbycia się przypadkowego trupa, tworząc kompilację luźnych pomysłów, wplecionych w jedną historię. Jedyną innowacją produkcji Lucii Anello jest modne ostatnimi czasy zastąpienie męskich bohaterów kobiecymi protagonistkami, a i ten motyw wieje nieco myszką, by przywołać chociaż Druhny z 2011 roku.
Kwintet damskich bohaterek to irytujący szwadron klisz, drażniący swoim przerysowaniem zarówno na poziomie charakterologicznym, jak i w nazbyt podkreślonej ekspresji. Jillian Bell pojawia się w pierwszej scenie Ostrej nocy z miejsca spisując cały film na straty – z taką postacią na ekranie nie da się dobrze bawić. Sens gatunku komedii został spalony na panewce. Wydaje się, że same aktorki nie czuły się dobrze na planie filmu, zmuszając się do odegrania poszczególnych scen (nic zresztą dziwnego – tych gagów nie dało się uratować). Wszystko jest tutaj sztuczne i toporne. Jedynym jasnym punktem całej produkcji staje się Scarlett Johansson, wyraźnie odpoczywająca od eksploatującego ją kina akcji. Od rozszczebiotania pozostałych bohaterek boli głowa, swędzą zęby i więdną uszy.
Ostra noc to również przykład najgorszej postaci feminizmu, jaki tylko można przedstawić na dużym ekranie. Mizoandria twórców pluje w twarz nieporadnym mężczyznom, tworząc z nich szydercze karykatury rodem z cyrku dziwów. I nie byłoby w tym nic złego – wszak komedia działa na zasadzie krzywego lustra – gdyby sekwencje z płcią brzydką były choć trochę zabawne. Tak, męska nieporadność ginie gdzieś pomiędzy banalnymi żartami o seksie a przerysowanymi, ironicznymi „babskimi rozmówkami”.
Karuzela śmiechu zwana Ostrą nocą stoi gdzieś w zamkniętym, smutnym miasteczku. Na jej tle nawet Baywatch, goszczący obecnie na ekranach kin, wzrasta do rangi superkomedii. Film Lucii Anello jest zbyt "soft" na czarny humor i zbyt "hard" na produkcję do obiadu dla całej rodziny. Zamiast celnych dialogów twórcy postawili na dowcip sytuacyjny – polegli na każdym polu. Nawet soundtrack – niczym w Legionie samobójców – wygląda niczym przegląd pop listy, a nie podkład muzyczny pod film fabularny. Komedia Aniello to bardzo długa, bezsenna noc, spędzona w sypialni pełnej chrapiących osób.
Scarlett Johansson i Zoë Kravitz? Really?! Film porażka! Strata czasu.