„Yesterday” w reżyserii Danny’ego Boyle’a to film, który startuje z fenomenalnym pomysłem: świat zapomina o istnieniu The Beatles 6
Yesterday w reżyserii Danny’ego Boyle’a to film, który startuje z fenomenalnym pomysłem: świat zapomina o istnieniu The Beatles, a tylko jeden człowiek – przeciętny, walczący o rozgłos muzyk – pamięta ich twórczość. To brzmi jak fundament pod błyskotliwą, kreatywną i wzruszającą opowieść. Niestety to, co mogło być filmem dekady, okazuje się tylko przeciętną romantyczną komedią z muzyką legend w tle.

Głównym bohaterem jest Jack Malik, grany przez Himesha Patela. Jack to muzyk, który nigdy nie osiągnął sukcesu – do momentu, gdy pewnej nocy cały świat traci pamięć o Beatlesach w wyniku tajemniczego, globalnego zaniku prądu. Nagle Jack jest jedynym człowiekiem, który pamięta takie klasyki jak „Let It Be”, „Hey Jude” czy „Yesterday”. Postanawia wykorzystać tę niezwykłą sytuację, prezentując piosenki Beatlesów jako swoje i błyskawicznie zdobywa światową sławę.
Brzmi ekscytująco, prawda? Niestety, w praktyce film nie potrafi wykorzystać tej fascynującej koncepcji. Scenariusz autorstwa Richarda Curtisa (twórcy m.in. „To właśnie miłość”) sprowadza historię do prostego wątku romantycznego i nie rozwija głębiej konsekwencji sytuacji, w której klasyka muzyki zostaje wyrwana z kontekstu historycznego i kulturowego. Jack nie przechodzi realnej przemiany, nie zadaje sobie istotnych pytań moralnych, a świat przedstawiony traktuje zjawisko jego „talentu” zupełnie bezrefleksyjnie.

Problemem jest również sam protagonista. Himesh Patel nie jest złym aktorem, ale jego Jack jest postacią pozbawioną większej charyzmy. Brakuje mu emocjonalnej głębi i wewnętrznego konfliktu, przez co widz trudno angażuje się w jego losy. Relacja Jacka z Ellie (Lily James) – jego dawną menedżerką i jedyną osobą, która naprawdę w niego wierzyła – miała potencjał na wzruszającą opowieść o miłości, lojalności i wyborach życiowych, ale została potraktowana powierzchownie. Ich związek nie wybrzmiewa, a rozterki emocjonalne Jacka są raczej narracyjnym dodatkiem niż osią opowieści.
Dużym zarzutem wobec filmu jest też sposób, w jaki ukazuje on branżę muzyczną. Zamiast pogłębionej refleksji nad komercjalizacją sztuki, mamy prosty podział na „artystę z sercem” i „bezdusznych ludzi od pieniędzy”. Taka wizja jest nie tylko uproszczona, ale momentami wręcz infantylna. W tym kontekście pozytywnie wybija się gościnna rola Eda Sheerana, który zagrał samego siebie. Jego obecność, choć krótka, dodaje filmowi autentyczności i nieco humoru, szczególnie w scenach, gdzie z przymrużeniem oka komentuje własną pozycję w przemyśle muzycznym.

Choć Yesterday ma piękną ścieżkę dźwiękową – w końcu piosenki Beatlesów bronią się same – to film nie potrafi udźwignąć ciężaru własnego pomysłu. Brakuje mu odwagi, by naprawdę pogłębić temat. Zamiast tego, dostajemy bezpieczną, niezobowiązującą opowieść o miłości, sukcesie i tęsknocie za tym, co utracone. Seans może się podobać jako lekka rozrywka, ale w kontekście tak wybitnej inspiracji, to zdecydowanie za mało.
Podsumowując, Yesterday to film z wielkim potencjałem, który ostatecznie został zmarnowany przez powierzchowną narrację i niewykorzystane możliwości. Nie brak mu uroku, ale brak mu treści. Dla fanów Beatlesów może być nostalgiczną przejażdżką, dla reszty – niestety, niewiele więcej.
Szału nie ma ! Przereklamowany ! Co najwyżej ujdzie ;)