Po dramatycznej ucieczce z wykolejonego pociągu Ethan Hunt dowiaduje się, że potężna technologia AI znana jako The Entity ukryta została w starym rosyjskim okręcie podwodnym. Zdolna jest przewidywać każdy jego ruch i stanowi ogromne zagrożenie w nieodpowiednich rękach. Na jej tropie czyha także dawny wróg, Gabriel. Czy misja zapobiegnięcia globalnej katastrofie zakończy się powodzeniem?
Od czasu do czasu, lubię obejrzeć sobie jakiś film :)

"The Final Reckoning" określibym filmem, który w jednym momencie przypomina to, za co pokochałem serię "Mission: Impossible", a w kolejnym, dlaczego zacząłem ją mieć serdecznie dość. 4

Gdybym miał w skrócie napisać czym jest dla mnie widowisko akcji Mission: Impossible – The Final Reckoning to określibym je filmem, który w jednym momencie przypomina to, za co pokochałem serię "Mission: Impossible", a w kolejnym, dlaczego zacząłem ją mieć serdecznie dość.

Mission: Impossible – The Final Reckoning (2025) - Simon Pegg, Tom Cruise

Z jednej strony mamy dwie sceny akcji, które absolutnie zapierają dech, z czego nurkowanie do zatopionego wraku to coś, co powinno być pokazywane w szkołach jako przykład kinowej immersji. Dla mnie, jako osoby mającej lęk przed głębinami, była to istna tortura, ale i katharsis. Dla fanów kaskaderskich popisów z pewnością uczta. Z drugiej strony wszystko, co dzieje się wokół tych scen, to spektakl monumentalnego przegadania, śmiertelnej powagi i próby przekonania nas, że oglądamy jakieś chrystusowe wcielenie Ethana Hunta, który musi cierpieć za całą ludzkość. Twórcy chyba zapomnieli, że jest to przede wszystkim letni blockbuster!

Tom Cruise jako Ethan Hunt nie jest już człowiekiem. To niezniszczalny superbohater, to symbol, prorok, prawdziwe naczynie bez słabości, które nie raguje na ból. Nie przewraca się, nie myli, nie poci się. Jego ekipa nadal jest obecna, ale raczej po to, żeby słuchać z uwielbieniem, jak Ethan rozwiązuje każdą sytuację i jak wpada na kolejne niesamowite i jednocześnie niemożliwe do zrealizowania pomysły. Ale chyba nie to jest najgorsze w tym bądź, co bądź wielkim hollywoodzkim widowisku. Pierwsza godzina to festiwal ekspozycji. Przypomnienia, streszczenia, flashbacki, nawiązania, ukłony w stronę każdego poprzedniego filmu. To było naprawdę niesamowite doświadczenie, kiedy Ethanowi Huntowi przed oczami zaczęły pojawiać się sekwencje akcji (i nie tylko) z całej serii. Kolejna zła rzecz jest taka, że postacie w Mission: Impossible – The Final Reckoning nie rozmawiają. Oni wygłaszają jakieś deklaracje, pompatyczne przemowy i opowiadania tuszujące eksozycję. Przepraszam bardzo, ale słuchając kolejnych "rozmów" miałem wrażenie, że bohaterowie mają kij wbity tam, gdzie słońce nie dochodzi, i mówią do widowni, a nie do siebie nawzajem.

Mission: Impossible – The Final Reckoning (2025) - Tom Cruise, Esai Morales (I)

Gdzie się podział humor tej serii? Gdzie momenty luzu? Cały film zdaje się przekonany o własnej wadze gatunkowej. Reżyser Christopher McQuarrie próbuje nadać opowieści o superagentach walczących z AI o władzę nad światem ton rodem z dramatu psychologicznego jakiegoś naprawdę ciężkiego filmowca. To nie jest film Krzysztofa Kieślowskiego, Andreia Tarkowskiego czy Terrence'a Malicka. To nadal kolejna odsłona serii w stylu "musisz rozbroić bombę zanim licznik pokaże 0". Kiedyś to wystarczało. Dziś? Najwidoczniej już nie.

No, ale Mission: Impossible – The Final Reckoning to także dwie wybitne sekwencje akcji, dla których po prostu warto wybrać się do kina. Najlepiej kina IMAX. Serio. Nurkowanie to prawdziwy majstersztyk, o czym już Wam pozwoliłem sobie napomknąć. Ostatni akt z samolotami jest technicznie imponujący i nieco przeciągnięty, ale i tak robi wrażenie. Bez dwóch zdań jest to najbardziej epicki podniebny lot Ethana Hunta w historii serii. Czy jest to głupie? Oczywiście. Ale głupie w sposób efektowny. Przypomina to trochę dziecko bawiące się drogimi zabawkami. Ethan robi bałagan, ale momentami wygląda to imponująco.

Mission: Impossible – The Final Reckoning (2025) - Tom Cruise

Mission: Impossible – The Final Reckoning wygląda i brzmi jak ogromny, wręcz monumentalny pomnik dla Ethana Hunta. No i spoko, tylko, że ktoś zapomniał o najważniejsze rzeczy. Ten film chce być wielki i wiekopomny, ale zapomina, że seria M:I nigdy nie była o emocjonalnych więziach czy narracyjnym geniuszu. Była o efektownym rozwalaniu rzeczy w stylu Toma Cruise'a. Tu tego za mało. Za dużo natomiast mitologizowania siebie samego, jakby Cruise i McQuarrie uznali, że kręcą dramat pschologiczny o Mesjaszu.

0 z 1 osoba uznało tę recenzję za pomocną.
Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 1
ana481516 5

Za długi i nierówny.

Więcej informacji

Proszę czekać…