Skyfall

7,1
7,2
Szefowa MI6 musi odejść, kiedy zadanie nie zostało wykonane. Agent 007 (Daniel Craig) zwraca się w stronę mrocznej przeszłości, by ocalić siebie i Brytanię.

Bond otwiera drzwi

Producent Wilson opowiadał, że paszport na nazwisko Bond spełnia wszelkie oficjalne standardy brytyjskiego MSZ, z tym że ma zakodowaną informację, iż nie jest do oficjalnego użytku. Bond ma do dyspozycji w filmie Walthera PPK – tego, którym agent posługiwał się najczęściej. Główne zdjęcia trwały 133 dni. Kręcono najpierw w Londynie; zamknięto most Vauxhall Bridge. Według Craiga Londyn został pokazany jak nigdy dotąd. – Udało nam się kręcić w miejscach, gdzie zwykle nie wpuszcza się ekip filmowych. Cóż, marka Bond pomaga otwierać niektóre drzwi – mówił aktor. Spora część akcji rozgrywa się w scenerii podziemnych schronów, do których po ataku przenosi się (decyzją M) MI6. Wzorowano je po części na systemie bunkrów Churchilla z okresu II wojny światowej. Odpowiedzialny za scenografię Dennis Gassner (Oscar za film Bugsy, Barton Fink, Droga do Zatracenia) wzniósł w słynnych Pinewood Studios 31 potężnych dekoracji (m.in. Golden Dragon Casino, wyspa Dead City, rezydencja Silvy), ale najbardziej ekscytowało go połączenie pracy w plenerach, zwłaszcza w podziemiach Old Vic Tunnels, z dekoracjami. Inna ważna lokacja w Londynie to Great Suffolk Street w pobliżu Smithfield Market, gdzie mieściło się filmowe wejście do nowej kwatery MI6. Broadgate Tower, czwarty co do wysokości budynek Londynu, ucharakteryzowano na biuro w Szanghaju. Basen The Virgin Active zagrał basen w szanghajskim hotelu Bonda. Wykorzystano też The National Portrait Gallery, dach budynku DECC – Department for Energy & Climate Change, czy scenerię Trafalgar Square i budynek Royal Navy College.

W marcu 2012 ekipa przeniosła się do Turcji. Tam powstały zdjęcia w Stambule i Adanie (scena pościgu samochodowego i sekwencje z pociągiem), w mieście Fethiye i na plaży Calis. W Stambule, w scenerii słynnego Krytego Bazaru i Placu Eminou, rozegrano brawurową scenę gonitwy motocyklowej po dachach. Warto wspomnieć, że Bond gościł w Turcji już dwukrotnie – w Pozdrowieniach z Rosji (1963) i Świecie to za mało (1999).

Kręcono też w Chinach, gdzie powstały zdjęcia lotnicze, a druga ekipa działała przez tydzień w Szanghaju. Niestety, ze względu na trudności z zezwoleniami, reszta Szanghaju powstała w Londynie i Pinewood.

Gary Powell, odpowiedzialny za sceny kaskaderskie, nie nadużywał komputerowych technologii, ograniczając je do minimum. – Podobnego zdania był i SamSam Mendes – mówił. – Komputer może pomóc nakręcić sekwencje akcji, ale naprawdę wiarygodnie można wykreować je w sposób tradycyjny. Na przykład walkę na dachu pędzącego pociągu. Co też zrobiliśmy. Broccoli dodawała: – Gdy w Turcji kręciliśmy ten fragment filmu z udziałem Oliego Rapace i Daniela, szczerze mówiąc chwilami serce podchodziło mi do gardła. Choć sekwencja przed czołówką trwa dwanaście minut, przygotowania do niej i próby trwały trzy miesiące, a kręcenie – dwa kolejne. Zatrudniono tuzy sportów samochodowych i motorowych: Robbiego Maddisona, Bena Collinsa, Marka Higginsa. – Montowanie scen akcji jest naprawdę ekscytujące, ale ich kręcenie to niezwykle żmudna robota, wymagająca koordynacji wielkiej liczby detali – wspominał reżyser.

Na planie filmu wykorzystano między innymi samochody Aston Martin DB5 (powrócono do kultowej marki związanej z Bondem – takim samochodem po raz pierwszy Bond jeździł w „Goldfingerze”), Jaguar XJL oraz Range Rover Vogue SE.

Emocje i zaufanie

Nad scenariuszem pracował początkowo Peter Morgan (Szpieg, Królowa), ale w końcu opuścił ekipę. Tym bardziej, że o rozpoczęciu produkcji zdecydowano dopiero w końcu 2010 roku, ze względu na znane kłopoty finansowe wytwórni MGM, która (właściwie po raz kolejny) zbankrutowała. Oficjalny start produkcji nastąpił w styczniu 2011 roku. Scenariuszem zajęli się John Logan (Gladiator, Sweeney Todd, Koriolan, Hugo i jego wynalazek) oraz znani z poprzednich Bondów Neal Purvis i Robert Wade. Logan, ceniony dramaturg rodem z Chicago, jest od lat zaprzyjaźniony z Mendesem, toteż współpraca układała się ponoć wyśmienicie, bez większych tarć i nieporozumień. Wykorzystano przy tym niektóre – w tym kluczowe dla fabuły i charakteru postaci – pomysły Morgana. Logan tak mówił o swej pracy: – Sam, Barbara i Michael Wilson prosili mnie, bym nie bał się oryginalności. Jako człowiek przede wszystkim teatru, ogromną wagę przywiązuję do charakterów postaci i dialogów. Gdy spojrzymy na dawne filmy serii, znajdziemy tam wiele scen o sile błyskawicy – świetne dialogi, doskonałe konfrontacje mocnych charakterów: Bond i Goldfinger, Bond i Blofeld, Bond i Vesper Lynd. Naprawdę zaskakujące fragmenty, także dlatego, że widz takiej siły nie spodziewa się w kinie gatunków.

Jednym z najważniejszych punktów scenariusza stał się wzajemny stosunek Bonda i M. Była to całkowicie świadoma decyzja twórców filmu. Tak komentowała to Judi Dench: – W każdym kolejnym filmie ich wzajemna relacja była pogłębiana, ale myślę, że dotyczy to szczególnie Skyfall. Wynika to po części z tego, że doskonale znam się z Danielem. W jakiś sposób to, co się dzieje poza planem, przenosi się i na plan. M wyróżnia Bonda, ale potrafi być wobec niego bezwzględna. Z kolei z Samem pracowałam przy „Wiśniowym sadzie”, gdy był początkującym reżyserem teatralnym. Myślę, że od tego czasu rozumiemy się doskonale. Broccoli mówiła: – Pomyśleliśmy sobie: pójdźmy tą drogą. Mamy fenomenalnych aktorów, a w dodatku M wydawała się dla Bonda naprawdę ważna. Bo była to jedyna osoba, wobec której odczuwał respekt i zaufanie. Tak więc ich wzajemne, skomplikowane emocjonalnie stosunki zajmują w najnowszym filmie wiele miejsca. Craig dodawał: – Istnieje między nimi silna więź, chociaż Bond nie chce tego bezpośrednio przyznać. Zresztą w warunkach bezwzględnej walki, jaką wspólnie prowadzą, trudno sobie pozwolić na otwartość i zdradzanie własnych uczuć. Przecież Bond ma prawo się spodziewać, że M może go w każdej chwili poświęcić w imię swych celów. To naprawdę intrygujący materiał dla aktora.

Zdjęcia rozpoczęto w listopadzie 2011. Kręcono w Anglii, Turcji i w Chinach. To pierwszy film cyklu przeznaczony do prezentacji w kinach IMAX. Budżet nie był oficjalnie znany – szacowano go na 135–150 milionów dolarów. Quantum of Solace kosztował 200 mln. Ponoć jedną trzecią budżetu miały pokryć umowy związane z product placement. Mendes podkreślał jednak, że zależało mu nie tylko na stworzeniu wielkiego widowiska, ale i na wiarygodności. – Wielkim wyzwaniem – tłumaczył – jest stworzenie postaci, w które można uwierzyć. Bo bez nich nawet najbardziej spektakularne sceny nie będą angażować widzów. Należy bohaterów postawić w prawdopodobnej sytuacji zagrożenia, z której nie da się wyjść bez szwanku. A jednak udaje im się wybrnąć, a my w to wierzymy. Oto sztuka.

Energia Craiga, blond czupryna Bardema

Producentka Barbara Broccoli zwracała uwagę, że jeśli mówić o trylogii zapoczątkowanej przez Casino Royale, to tylko w luźnym sensie. Bond walczy wprawdzie ze zbrodniczą organizacją Quantum, ale ma ona innych szefów niż dotychczas. Natomiast Mendes twierdził, że nie będzie żadnego głębszego powiązania z poprzednimi dwoma filmami. Craig mówił: – Seria ewoluuje. Moim zdaniem wiele aspektów cyklu wyczerpały parodie, takie jak seria „Austin Powers”. Zaczęliśmy od maksymalnej wiarygodności. W najnowszym filmie powracają dawne postaci jak Q, mamy też groźną kryjówkę „czarnego charakteru”. Jeśli chodzi o Bonda, to nie jest on starszy i mądrzejszy. Podobnie jak i ja. Tak naprawdę kluczowy jest scenariusz i zatrudnienie świetnych aktorów – a udało nam się pozyskać Judi Dench, Ralpha Fiennesa czy Javiera Bardema. Craig twierdził, że podobnie jak w przypadku Mendesa, to on pierwszy dokonał wstępnej rekrutacji Bardema, kilka lat temu, gdy spotkali się na gali dobroczynnej w Los Angeles. – Po prostu go o to spytałem, a on powiedział: tak – śmiał się Craig.

Odtwórca roli Bonda podkreślał, że – swym zwyczajem – starał się samodzielnie wykonywać jak najwięcej zadań kaskaderskich, bo widownia zawsze to docenia. – Musisz być naprawdę w formie. Czasem dużo kłopotu sprawiają, wydawałoby się, proste sceny. Zbiegasz po schodach i kręcisz dziesięć dubli. A zwykle dzieje się tak, że akurat podczas dziewiątego coś zrobisz sobie w kolano. Craig twierdził rzecz jasna, że jego Bond jest zarówno oryginalną kreacją, jak i stworzoną z szacunkiem dla poprzedników rolą. Szczególnie podziwiał Seana Connery'ego, twierdząc, że to w dużej mierze jego występom seria zawdzięcza swą długowieczność. Doceniał także Timothy'ego Daltona, a jego dwa ulubione filmy cyklu to Pozdrowienia z Rosji oraz Goldfinger. – Bond jest trudny do zagrania – komentował Mendes – ponieważ z zasady nie mówi zbyt wiele, a gdybyśmy pozwolili mówić mu zbyt wiele, to nie mielibyśmy Bonda. Kieruje się głównie instynktem, choć nie ulega wątpliwości, że gnębią go wewnętrzne demony. W Skyfall widzimy, jak upada i się podnosi, ale nikt nie ma pełnego wstępu za tę kurtynę, którą się odgradza od otoczenia. Daniel w pełni potrafił to oddać. Broccoli była podobnego zdania: – Daniel jest jednym z najzdolniejszych aktorów, z jakimi miałam okazję się zetknąć. Dlatego właśnie jemu udało się – co miało już miejsce w obu poprzednich filmach – obdarzyć Bonda życiem wewnętrznym, które miał u Fleminga.

Z kolei Bardem wspominał, że pierwszym Bondem, którego obejrzał w wieku 11 lat, był Moonraker z Rogerem Moorem. Od tamtej pory, jak twierdził, nie opuścił żadnego filmu z serii. Duże wrażenie zrobił na nim zwłaszcza słynny Jaws („Buźka”), czarny charakter grany przez Richarda Kiela. – Myślę, że mój występ jest rodzajem hołdu złożonego malowniczym „czarnym charakterom” obecnym w tym gatunku, choć pracując nad rolą, nie odwoływałem się szczególnie do żadnego z nich. Moim zdaniem Silva to anioł śmierci całkowicie zepsuty, do szpiku kości, który jednak potrafi sprawiać doskonałe wrażenie. Nie potrafię grać symboli. Silva to nie jest ktoś, kto chce zniszczyć świat. To człowiek pełen bólu i frustracji, który myśli głównie o zemście. Bardem cenił sobie swobodę, którą dawał mu Mendes: – Oczywiście było jasne, że gram złoczyńcę w filmie o Bondzie, ale atmosfera na planie była naprawdę twórcza, a Sam należy do tych reżyserów, którzy słuchają aktorów i dyskutują z nimi ich pomysły, biorą je serio. Pozwoliłem więc sobie nawet przefarbować włosy na blond. Podczas konferencji prasowej Bardem opisywał swego bohatera jako „człowieka, który dawno temu poczuł się zdradzony” i którego łączą „silne związki z jego przeciwnikiem”. Nie jest też tajemnicą, że przekonany przez Craiga Mendes mocno namawiał producentów, by zatrudnili właśnie tego aktora, ponieważ właśnie on doskonale mógł wcielić w życie jego koncepcję, by w nowym filmie znalazł się „czarny charakter, jakiego w cyklu bondowskim nie było od dawna”. Reżyser podkreślał: – Ważne było zachowanie proporcji pomiędzy pewną teatralnością Silvy – to przecież tradycja filmów o Bondzie – a wiarygodnością jego charakteru. Musiał on być na swój sposób zabawny, ale niebezpieczny, nawet dziwaczny. Jestem zdania, że Javier spełnił nasze oczekiwania z nawiązką. Bardem czytał scenariusz przetłumaczony na hiszpański, by dobrze oddać niuanse postępowania swego bohatera.

Nazywam się Mendes, Sam Mendes i zrobię to doskonale

Sam Mendes stał się kandydatem do reżyserowania dwudziestego trzeciego filmu ze słynnej serii już po premierze Quantum of Solace w 2008 roku. Jest to pierwszy reżyser-zdobywca Oscara, który zrealizował film z serii bondowskiej. To twórca wielkiego talentu i formatu. Oscara zdobył za American Beauty, a każdy jego kolejny film stawał się artystycznym i szeroko dyskutowanym wydarzeniem. Jak wspominał Daniel Craig, zaprzyjaźniony z reżyserem od lat (wystąpił w Drodze do Zatracenia), podczas przyjemnego popołudnia spędzonego przy drinku i cygarach, zapytał współbiesiadnika żartobliwie: – Słuchaj Sam, a nie chciałbyś reżyserować następnego Bonda? Zapewniam cię, że będzie to całkiem nowe doświadczenie, uwierz mi, to trudno sobie wyobrazić. A wiem to dobrze, bo dwa razy byłem Bondem.

Aktor opowiadał: – Uświadomiłem sobie, że przecież nie jest moją rolą proponować Samowi pracę. Czułem jednak, że to naprawdę dobry pomysł, a producenci, Michael i Barbara, zgodzili się ze mną całym sercem. Craig podkreślał, że jego zdaniem atutem reżysera jest to, iż ma tak wielkie doświadczenie teatralne. – Teatr uczy ludzi bardzo bliskiej współpracy. Oczywiście hierarchia była jasna – to Sam był bossem. Przy tak wielkiej produkcji łatwo popaść w paranoję. Moim zdaniem z takim zagrożeniem Sam poradził sobie z łatwością. Włożył w ten film całą swą zawodową wiedzę zgromadzoną przez lata, a także doskonałą znajomość utworów Fleminga i kinowej serii bondowskiej.

Mendes przyznawał, że Bond towarzyszył mu właściwie od dzieciństwa i propozycja nakręcenia Skyfall była jak spełnienie marzeń. Wspominał, że pierwszy film z Bondem, jaki widział, to Żyj i pozwól umrzeć. Od tego czasu pokochał całą serię. – Można powiedzieć, że od czasu, gdy w wieku dziewięciu czy dziesięciu lat zobaczyłem pierwszego Bonda, mam wielce osobisty stosunek do całego cyklu. W dodatku tak się składa, że obecnie można zrobić wielki, pełen glamouru, eskapistyczny rozrywkowy film, który powie coś także o świecie, w którym żyjemy. Kreacje Daniela w Casino Royale i Quantum of Solace sprawiły moim zdaniem, że Bond znowu stał się prawdziwym człowiekiem w prawdziwych sytuacjach. Co przypominało mi moje odczucia, gdy oglądałem Bondy z Seanem Connerym.

Producent Michael G. Wilson doskonale pamiętał o urodzinach 007. – Myślę, że pięćdziesiąta rocznica i dwudziesty trzeci film tworzyły sporą presję, by nie zawieść oczekiwań widowni. Ale mieliśmy do dyspozycji świetny zespół, skompletowano doskonałą obsadę, a scenariusz był precyzyjny i miał mocny emocjonalny wymiar. Barbara Broccoli dodawała: – Ze swoją wiedzą na temat serii Sam doskonale zna jej mechanizmy i wie, czego oczekuje publiczność. Broccoli to córka pierwszego producenta (wraz z Harrym Saltzmanem) serii bondowskiej, Alberta „Cubby” R. Broccoliego (1909–1996); Wilson to jego pasierb, który był także scenarzystą kilku Bondów w latach 80. Mendes chwalił sobie współpracę z tym bardzo zgranym producenckim teamem: – Barbara sprawia wrażenie, że zna każdego członka ekipy po imieniu, a jeśli następuje jakiś kryzys, można mieć pewność, że szybko go skutecznie zażegna. Michael natomiast ma wielkie doświadczenie i mądrość. Na planie nigdy nie poucza, ani nie wywiera presji. I pamięta dosłownie wszystko, co Bond już robił – wystarczy go spytać. Miałem naprawdę wielką wolność, nie czułem ograniczeń związanych z gatunkiem czy konwencją cyklu. No i mogłem mieć Daniela i Judi Dench w jednym filmie, a oboje znam od dawna i niezwykle cenię.

Piękny pięćdziesięcioletni

Najsłynniejszy w świecie popkultury agent wywiadu James Bond obchodzi w tym roku pięćdziesięciolecie swych filmowych narodzin. Rocznica to dość umowna, lecz wyrazista. To właśnie 5 października 1962 roku w londyńskim Pavilion Theater miała miejsce premiera pierwszego filmu kinowego z Bondem – „Dr. No” Terence'a Younga, który stał się podówczas dość niespodziewanym przebojem. Słynny cykl liczy sobie dziś 23 filmy wyprodukowane przez wytwórnię Eon Pictures. Były też dwie pozycje spoza cyklu (w tym jedna parodia) i wczesny film telewizyjny.

Nad fenomenem nadspodziewanej żywotności postaci agenta z licencją na zabijanie zastanawiało się wiele tęgich głów. Filmy o jego przygodach zarobiły ponad 5 miliardów dolarów i przetrwały zwycięsko szereg filmowych mód. Powieści i opowiadania Iana Fleminga (1908–1964) są stale wznawiane; doczekały się także licznych wariacji i kontynuacji. Ale prawdziwym królestwem agenta 007 jest kino.

Wydaje się, że pisarzowi Ianowi Flemingowi udało się w idealnych proporcjach połączyć wiele elementów, które nie tworzyły – do czasu jego wejścia na arenę literatury sensacyjnej – spójnej całości. A kino jeszcze bardziej te charakterystyczne cechy uwypukliło. Bond bywał okrutny i obdarzony swoistym poczuciem humoru; uważano go za projekcję marzeń o bezwzględnej męskości łagodzonej swoistym arystokratyzmem. W jego postaci dostrzegano też bardzo atrakcyjną emanację indywidualistycznej i hedonistycznej kultury Zachodu, która jest jednakże w jakimś stopniu świadoma swych ograniczeń. I pomimo wszystko nie zatraca etycznego wymiaru. Bo agent bywa cyniczny, ale cynizm nie jest jego znakiem firmowym. Działa przecież nie tylko w imię skuteczności czy dla zabawy, ale przede wszystkim walczy z zagrożeniami, z którymi radzić sobie musi zachodni, demokratyczny świat.

Zaczynał jako dwuznaczny rycerz „zimnej wojny”, zdecydowaniem gotów dorównywać bezwzględnym przeciwnikom zza „żelaznej kurtyny” – a w końcu zawsze ich przewyższać. Jak wiadomo, pisarz widział idealne wcielenie Bonda w aktorach znanych ze skłonności do delikatnej autoironii i o urodzie amantów – Carym Grancie i Davidzie Nivenie. Jednak po tym, jak Bonda zagrał Szkot Sean Connery, w pamięci widzów pozostał człowiek dość nieokrzesany, za to niezwykle skuteczny.

Bond to reprezentant upadłego Imperium Brytyjskiego, niejako zadający kłam jego zmierzchowi. Jednocześnie nie jest pozbawiony wyrazistej osobowości, która wręcz paraliżuje przeciwników i jak magnes działa na kobiety. Zwracano uwagę, że uosabia on męskie (niektórzy uważali, że wręcz chłopięce) fantazje o ratowaniu świata i zdobywaniu przy tym pięknych kobiet, obracaniu się wśród luksusu i coraz bardziej oszałamiających gadżetów. Postać ta była krytykowana za szowinizm, seksizm i autorytarne ciągoty, ale pozostawała ciągle popularna. Z oczywistych względów, za „żelazną kurtyną” Bond stał się jedną z najbardziej zaciekle zwalczanych postaci popkultury, synonimem zgnilizny Zachodu i jego nieuleczalnie imperialistycznego ducha.

Wydawało się, że katastrofą dla cyklu może stać się odejście Seana Connery'go. Tym bardziej, że jego następca George Lazenby zupełnie się w roli superagenta nie sprawdził. Ale kolejni odtwórcy roli Bonda podtrzymali jego popularność. Wyraźnie autoironiczny Roger Moore, chłodny Timothy Dalton, elegancki Pierce Brosnan mieli swych wiernych wielbicieli. W 2006 roku na scenie bondowskiej, po „zresetowaniu” cyklu, pojawił się wybitny brytyjski aktor Daniel Craig. To pierwszy Bond-blondyn, początkowo wrogo przyjęty przez wielu fanów, z czasem uznany za najlepszego odtwórcę tej roli od epoki Connery'ego. Sam cykl także ewoluował – od dość zgrzebnych początków, po coraz bardziej wystawne widowiska. W epoce Moore'a pojawiły się też coraz wyraźniejsze elementy autopastiszu, a za kadencji Brosnana zaczęto narzekać na konwencjonalne elementy zbyt już umownego kina akcji. Dlatego też – niewątpliwie także pod wpływem cyklu o Bournie – w 2006 roku objawił się nowy Bond.

Wydaje się, że jedną z przyczyn popularności serii była niezwykła zdolność jej twórców do zachowywania niezmiennych składników przy jednoczesnej ewolucji tematu. Tak więc w każdym filmie powinny się znaleźć: zapierająca dech sekwencja przed czołówką oraz jeszcze bardziej widowiskowy finał, kilka ciętych ripost zazwyczaj celnie lakonicznego superagenta, utrzymana w charakterystycznej stylistyce piosenka, charyzmatyczny „czarny charakter” czy wreszcie „dziewczyny Bonda” – najczęściej jedna dobra, druga zła, a obie niezwykle atrakcyjne.

Plotki, sekrety i ciężka praca

Tym razem nie wykorzystano żadnego z dostępnych jeszcze tytułów opowiadań Fleminga, jak to się stało w przypadku Quantum of Solace, a zostały cztery: „The Property of a Lady”, „The Hildebrand Rarity”, „Risico” oraz „007 in New York” (znane też pod tytułem „Agent 007 in New York”). Rozważano też ponoć tytuły „Red Sky at Night” oraz „Carte Blanche”. Tak nazywała się powieść Jeffreya Deavera (wydana i w Polsce). 30 września 2011 producenci w specjalnym oświadczeniu zaprzeczyli jakimkolwiek związkom z powieścią i jej tytułem. Tytuł „Skyfall” został ogłoszony oficjalnie podczas konferencji prasowej 3 listopada 2011 roku. Broccoli komentowała, że „zawiera on pewien emocjonalny kontekst, który wyjaśnia się podczas trwania akcji filmu”. Producent Michael G. Wilson żartował, że kwestia tytułu to był „najgorzej strzeżony sekret w Londynie”.

Początkowo plotki mówiły o tym, że część akcji nowego Bonda będzie się rozgrywać w Nowym Jorku, wspominano też o Izraelu. Mówiono też o powrocie postaci miss Moneypenny i Q, ale okazało się, że pojawi się tylko Q – zagrał go Ben Whishaw (Pachnidło). Po raz pierwszy Q, słynny dostarczyciel gadżetów i broni, jest młodszy od Bonda. Ostatnio ta postać pojawiła się w filmie Die Another Day („Śmierć nadejdzie jutro”). To czwarty aktor wcielający się w rolę kwatermistrza Bonda. Pierwszym był Peter Burton jako Major Boothroyd w Doktorze No, potem nastąpiła era Desmonda Llewelyna (już jako Q pojawił się w 17 filmach w latach 1963–1999), potem zastąpił go John Cleese (jako R, asystent Q, w filmie Świat to za mało, by zostać Q w Śmierć nadejdzie jutro).

Wilson tak tłumaczył powrót tej postaci: – Myśleliśmy o powrocie Q jako młodego technicznego geniusza. Ben ma w sobie otwartość i inteligencję idealną do tak pomyślanej roli. Logan dodawał: – Początkowo Bond odnosi się do niego nieufnie: kim ten młodzik do diabła jest, żeby pouczać mnie w kwestii mojej roboty? – myśli. Ale szybko nabiera do niego szacunku. Aktor zaś komentował: – Konflikt Q i Bonda oddaje jeden z tematów filmu: starcie pomiędzy starym i nowym myśleniem o technologii, zwłaszcza o cyberprzestrzeni i tradycyjnych metodach działania tajnych służb. Mój bohater to komputerowy geniusz, dość zagadkowy i obdarzony specyficznym poczuciem humoru.

Do roli Kincade'a, ważnej postaci z przeszłości Bonda, pozyskano wielkiego brytyjskiego aktora Alberta Finneya (Tom Jones, Erin Brockovich, Ultimatum Bourne'a). Broccoli nie kryła zadowolenia: – Marzeniem Cubby'ego było pracować z Albertem, ale dopiero teraz się to udało. Cóż mam powiedzieć? To mistrz, który jest zabawny, ciepły, sexy i piekielnie uzdolniony.

W jednej z głównych ról miał wystąpić Kevin Spacey, ale zrezygnował ze względu na inne zobowiązania zawodowe. Planowano zdjęcia w Szanghaju – pierwszy raz w Chinach od czasu Licencji na zabijanie (co zresztą wówczas nie doszło do skutku). Tym razem się udało.

Craig martwił się zawieszeniem produkcji, bo czuł, że jako czterdziestotrzylatkowi coraz trudniej będzie mu podołać fizycznym wyzwaniom roli Bonda. – Myślę, że sceny akcji są tak bardzo wiarygodne w wielkiej mierze ze względu na zaangażowanie Daniela – podkreślał Wilson. Warto dodać, że po raz pierwszy od czasu filmu Śmierć nadejdzie jutro Bond miał wystąpić z brodą.

Zatrzęsienie talentów

Zgromadzono zatem świetną obsadę. Javier Bardem jest pierwszym hiszpańskim aktorem grającym przeciwnika Bonda. Pozyskano ponownie Judi Dench, a także zatrudniono po raz pierwszy Ralpha Fiennesa. Dla grającej dziewczynę Bonda Bérénice Marlohe to pierwsza rola anglojęzyczna. – Dziewczyny Bonda zawsze łączyły w sobie glamour i siłę. Wystarczy wspomnieć Ursulę Andress czy Halle Berry. Żeby wprawić się we właściwy nastrój, słuchałam piosenek Shirley Bassey z klasycznych filmów. To dla mnie kwintesencja bondowskiego seksapilu. Moja bohaterka błyszczy i jest należycie enigmatyczna. Wiele łączy ją z Bondem, ale i z Silvą. Ale to nie jest lalka. Przeżywa prawdziwy wewnętrzny konflikt. Współscenarzysta Robert Wade tak widział tę postać: – Jak w wielu utworach Fleminga jest to kobieta, która stała się twarda, aby przetrwać wśród twardych mężczyzn. Mendes mówił: – Szukaliśmy kogoś w tradycji „dziewczyn Bonda”. Jest to seksowna, niebezpieczna, raczej pewna swych atutów kobieta, a nie dziewczyna. No i ma w sobie tajemnicę.

Fani spekulowali, że Naomie Harris zagra znaną z wielu poprzednich przygód Bonda Moneypenny, ale okazało się, że występuje jako agentka Eve. Spekulowano jednak dalej – że przekształci się z czasem w Moneypenny. Sama aktorka dementowała to w wywiadach. – Gram Eve i już. Muszę przyznać, że musiałam się wielu rzeczy nauczyć, a szczerze mówiąc nie lubię długotrwałych ćwiczeń. Miałam nawet specjalnego instruktora od golenia, bo w jednej ze scen golę brodę 007. Przeszłam naprawdę ostre szkolenie, jeśli chodzi o jazdę samochodem i sztuki walki. Nie było łatwo. Jestem raczej drobna i szczupła, a naprawdę nikt mnie nie oszczędzał. Ale atmosfera na planie była doskonała, więc ciężka praca mi nie przeszkadzała. Mendes uzupełniał: – Można powiedzieć, że Eve daje Bondowi niezły wycisk, ale jest tu rzecz jasna miejsce i na flirt.

Mendes osobiście zaproponował rolę Helen McCrory. Ola Rapace zagrał francuskiego najemnika, który nie lubi wiele gadać, ale za to kocha przemoc. Ważnym nabytkiem stał się Ralph Fiennes jako Mallory, szef Komitetu Wywiadu, nadzorujący poczynania M. – Mój bohater ma doskonałe maniery, ale wewnątrz czujemy czystą, zimną stal – komentował aktor. Wilson mówił: – Widz nie może być pewien jego intencji. To postać bardzo ambiwalentna. Czy ma zamiar pomóc Bondowi i M, czy wprost przeciwnie? Oto pytanie, jakie widownia będzie sobie zadawać.

Do nagrania tytułowej piosenki zaproszono ogromnie popularną Adele, co okazało się strzałem w dziesiątkę. – Razem z Paulem Epworthem napisała moim zdaniem doskonałą piosenkę, pełną napięcia i emocji – podkreślała Broccoli. – To prawdziwie klasyczny bondowski utwór, także dzięki jej niepowtarzalnemu głosowi.

Więcej informacji

Proszę czekać…