Lęk i odraza w Hollywood. Mówi sprawdzam, kiedy wszyscy kantują. Bez hagiografii a siarczyste, prześmiewcze nieromantyzowanie magii kina ze scenariuszem, którego sam Mank, by się nie powstydził. 9
O środowisku artystycznym i jego bardzo nieatrakcyjnym realnym obliczu zjadliwie, bezkompromisowo, bez zahamowań, z sarkazmem, ale unikając widowiskowej i dumy z siebie demaskacji przez protagonistę, nie wyrzucając go z kręgu krytycznej i szczerej obserwacji opowiada Mank. W wizualnej uczcie opowiadającej kinem wizualnie i narracyjnie lat 30. o Hollywood właśnie tego samego czasu. Miasto aniołów bardzo szybko tylko błyszczało piórkami, spaliło skrzydła lecąc do słońca, było podziurawionym moralne i etycznie światem. Tutaj prócz siarczystego szyderstwa ze środowiska, ze świetnym humorem umiejętnie nikt nie tworzy fan clubu świadomemu swojego zepsucia, ale z pewnym kompasem etycznym i konsekwencją światopoglądową, scenarzyście Hermanowi Mankiewiczowi. Mank też sprawia, że magia kina traci barwy, jak obraz na ekranie, gdyż pokazuje kino jako biznes i czarujący, ale podrobiony perfum, a artyzm występuje w śladowych ilościach. Nie ma w tym filmie odkrywania Ameryki, nikt jednak nie jest tutaj, tak naiwny, że celuje w niezapomniany wstrząs naszej świadomości, To elegancko i konsekwentnie napisania historia o kimś, kto jest od zmyślania historii, a przez jego postać dostajemy nieufemistyczną prawdę.
Poznajemy Hermana Mankiewicza jako zaryglowanego w domu, odseparowanego od wszelkich uciech scenarzystę, który wraz z dwoma opiekunkami, bardziej strażniczkami, musi skupić się i skończyć w 60 dni scenariusz do filmu Obywatel Kane. Mankiewicz bardzo dogadywał się z rozwiązłością, ruchomym grafikiem i frywolnością reguł panujących w Hollywood, jednak ze sporym "ale", bo potrafił owe "ale" wprowadzić. Miał swoje, bardzo silne zdanie, nie uczestniczył w konkursie, kto najbardziej zmyśli swój wizerunek publiczny i na najwięcej części połamie swój kręgosłup moralny. Miał talent nie tylko do pisania, ale i bycia wodzirejem zabaw. Wyobraźnia i szklanka nie miały dla niego dna. A bez tego i też nie było ani nocy ani dnia. Podczas pobytu, według samego Manka, niemalże w więzieniu, co ma być dla dobra kontuzjowanego scenarzysty, któremu trudniej uciec, podróżujemy podczas jego pracy pisarskiej dla Orsona Wellesa, do przeszłości Mankiewicza, czyli scen, obrazów i historii, których był świadkiem, ale też aktywnym, zazwyczaj pod wpływem alkoholu uczestnikiem. Nie mają one na celu wyłącznie tylko zbliżenia nas do kulis osobowości samego Mankiewicza i środowiska, w którym się obracał, ale też służą jako podwaliny do powstającego scenariusza, gdzie zostaną delikatnie zretuszowane. Na tyle przez Mankiewicza mało subtelnie, z premedytacją skąpo odziane w przebranie, żeby w końcu się rozliczyć, w końcu zastrajkować wobec klasizmu, nierówności, odczłowieczania artystów, upolityczniania kina.
Bohater mówi "Niemożliwe, by opowiedzieć czyjąś historię w dwie godziny", autotematycznie, z rechotem, David Fincher udowadniając, że sam nie ma zamiaru dokonywać niemożliwego. Nie będzie faktografem, nie idzie ani przez chwilę w hagiografię. Nie stworzy laurki ani prostej kontrowersji, a pulsujący, doskonale napisany i bawiący się z widzem naprzemiennie podając gorzką pigułę inscenizacją - w życiu i w sztuce, nakładające się na siebie metody twórcze. Wszystko co bolało Mankiewicza pojawiło się w tym scenariuszu, a dzięki temu widz ma nieukrywaną przyjemność, wręcz rozkosz doświadczyć w towarzystwie niezdyscyplinowanego i totalnie krytycznego, nie do ujarzmienia, siebie też nieoszczędzającego, wielkiej historii o wielkim filmie.
Mankowi udaje się zachować doskonały balans i nie zakochać się w swoim bohaterze, nie uwodzić nas jego prowokacyjną postawą, intelektem zakrapianym alkoholem, mitologizacją jego postaci, a odsłonić bez pauzy mnóstwo jego przewinień. To on jednak zapijaczonym głosem, ale potrafi i nie jest w stanie zrobić inaczej, niż krzyknąć: SPRAWDZAM, kiedy wszyscy kantują. Opary alkoholu nie otępiają jego zmysłu reagowania na butność, ignorancję, wyższość oraz nie powstrzymywał go chwiejny krok przed rozbijaniem bańki pijącego sobie z dziubków, pełnego układu artystycznego środowiska, które odgrywało sceny nie tylko przed kamerą. On nie brał udziału w tej zbiorowej amnezji i wyparciu, korzystał z uciech, a jednocześnie pogardzał egocentryzmem. Świetnie i bardzo mocno wybrzmiewają tutaj konsekwencje tworzenia propagandowej sztuki - boleśnie, smutno i dotkliwie z dwóch perspektyw. Tych zlecających i tych, którzy to wykonują. Tutaj też wybrzmiewają niewypowiedziane na głos, ale w pełnych błyskotliwości i werwy scenach pytania o granicę pragnienia tworzenia. Czy jeżeli powstaje utwór, niezgodny z myślą twórcy, a z zleceniodawcy, czy jeszcze przywilejem i zwycięstwem jest być twórcą.
Mank w zadymionej scenerii i narracji kina w kinie o... nie tylko kinie potrafi być ironiczny, dowcipny, ale nie odłączać się od refleksji i nostalgii. Chociaż nie wyzyskuje jej i nie chce zbić na tym kapitału, nie ma intencji sentymentalizmu i romantyzowania wielkości i wspaniałości kina, jak np. Artysta. Dlatego zdecydowanie staje się też bardziej wielowymiarowy od Obywatela Wellesa, bo dodaje wartości literackiej filmowi przypominając wartość scenarzysty w kinie i nie składa obietnicy pokazania po prostu, jak powstawał film Obywatel Kane. Tworzy o wiele większe pole do przemyśleń o kondycji sztuki i belzebubie, który Ją kocha.
Mank to historia doskonała, bo grzeszna, wyzwolona, bez autorytetów, a jednocześnie uwodząca swoją formą, gdzie być może prawda jest mocno przepisana. Tak, jak Mankiewicz walczył o wolność opowieści, tak totalną swobodę narracyjną zachwycającą, bo wielowymiarową, a nie tylko rozpuszczoną osiąga Fincher i tworzy film, którego Mank, by się nie powstydził.
Oldman fajnie zagrał, ale historia niezbyt mnie wciągnęła.