Bez skrajnych temperatur i emocjonalnego szantażu przypowieść delikatnie filozoficzna o raju, który można odzyskać. Jak "uprawiać własny ogródek" w czasach kapitalistycznej zarazy. 8
Miłość i wartość rodziny w czasach kapitalistycznej zarazy. Minari w sposób niespieszny, dając nam spędzić wiele zróżnicowanych pod względem emocji i natężenie momentów z jedną rodziną i zżyć się z nimi, tworzy piękne, żywotne, studium zderzenia wyobrażenia z rzeczywistością, kulturowej konfrontacji Korei i Ameryki oraz próby udowodnienia sobie swojej wartości poprzez wiarę w krzywdzący mit o tym miejscu. Wzruszająca, przewlekle czerpiąc z realiów, bez dodatkowej charakteryzacji saga rodzinna będąca subtelnym upomnieniem, a właściwie wzniesieniem veto w głosowaniu za monetyzacją jestestwa i egzystencji - mikro przypowieść poruszająca makro problemy oraz choroby i patologie toczące nie tylko Amerykę. Kapitalnie unerwiona definicja prozy życia.
Jacob razem z Monicą są z pochodzenia Koreańczykami. Przez eufemistycznie mówiąc „niekorzystną” sytuacje ekonomiczną w kraju obierają razem z dwójką dzieci kierunek Ameryka, a dokładnie małe Arkansas, gdzie chcą znaleźć swój kawałek ziemi, w przenośni i dosłownie. Dom wygląda niczym przyczepa kempingowa, ale Jacob jako głowa rodziny, decydent, jest przekonany, że to jest ich krok do poprawienia swojego statusu materialnego i godniejszego życia. Wokół mają spory kawałek ziemi, z którego planuje zrobić pola uprawne i zarabiać nimi na życie. Mocno wierzy w swoją intuicję, a sukces jest dla niego synonimem szczęścia. Uważa, że załata on wszystko, nie ma innych deficytów. Pieniądze będą plastrem na każdą ranę jego i jego rodziny. Widzimy jednak szybko, że Monica nie podziela entuzjazmu męża, z czasem coraz bardziej powątpiewa nie w niego, tylko w powody jakie dodają mu sił i angażują - niebezpieczna duma, deficyt wiary we własną wartość, gdzie farma ma go uzupełnić.
Ziemia obiecana. Marzenia o Edenie. Dla kogo? Przez kogo? Wśród intensywnych dźwięków przyrody unosi się tyle wewnętrznej niezgody, kolizji w relacjach, deficytu duchowości i wykreowania potrzeb w ludziach poprzez system, gdzie łatwo stracić czujność w rozpoznawaniu swoich pragnień i systemu wartości, a tych zakodowanych w nas poprzez bezduszny system segregowania człowieka poprzez stan posiadania. Jacob całkowicie się temu poddaje. Z jednej strony twardo stąpa po ziemi, bo nie wierzy w przeklętą ziemię, nie chce razem z jedynym pomocnikiem jakiego ma, ekscentrycznym mieszkańcem tego miasta, otwartym i prostodusznym odmówić modlitwy nad swoimi uprawami, a z drugiej strony ma swoją religię: pieniądz. Film doskonale unika jednolitych postaci. Jacob nie jest bezwzględnym materialistą, a po prostu poddającym się cudzym regułom gry, przez co zaniedbuje najbliższych. To człowiekiem, który uległ presji posiadania dorobku. Bardzo nienapastliwie widać, jak ich życie, relacje zaczynają się rozszczelniać. Walka niczym w Parasite, ale w zupełnie innej narracji pokazuje się konsekwencje życia w świecie, gdzie bogatsi stają coraz bogatszymi, a biedniejsi coraz biedniejszymi. Jacob jest jednym z wielu, którzy doświadczają nieszczęśliwości życia opierając się na złudnych wartościach.
Jacob razem z Monicą są z pochodzenia Koreańczykami. Przez eufemistycznie mówiąc „niekorzystną” sytuacje ekonomiczną w kraju obierają razem z dwójką dzieci kierunek Ameryka, a dokładnie małe Arkansas, gdzie chcą znaleźć swój kawałek ziemi, w przenośni i dosłownie. Dom wygląda niczym przyczepa kempingowa, ale Jacob jako głowa rodziny, decydent jest przekonany, że to jest ich krok do poprawienia swojego statusu materialnego i godniejszego życia. Wokół mają spory kawałek ziemi, z którego mężczyzna planuje zrobić pola uprawne i zarabiać ich sprzedażą na życie. Mocno wierzy w swoją intuicję, a sukces jest dla niego synonimem szczęścia. Uważa, że załata on wszystko, nie ma innych deficytów, pieniądze będą plastrem na każdą ranę jego i jego rodziny. Widzimy jednak szybko, że Monica nie podziela entuzjazmu męża, z czasem coraz bardziej powątpiewa nie w niego, tylko w powody jakie dodają mu sił i angażują - niebezpieczna duma, deficyt wiary we własną wartość, gdzie farma ma go uzupełnić.
Ziemia obiecana. Marzenia o Edenie. Dla kogo? Przez kogo? Wśród intensywnych dźwięków przyrody unosi się tyle wewnętrznej niezgody, kolizji w relacjach, deficytu duchowości i wykreowania potrzeb ludzi poprzez system, gdzie łatwo stracić czujność w rozpoznawaniu swoich pragnień, a tych zakodowanych w nas poprzez bezduszny system wartościowania człowieka poprzez stan posiadania. Jacob całkowicie się temu poddaje. Z jednej strony twardo stąpa po ziemi, bo nie wierzy w przeklętą ziemię, nie chce razem z jedynym pomocnikiem jakiego ma, ekscentrycznego mieszkańca tego miasta otwartego i prostodusznego, odmówić modlitwy nad swoimi uprawami, a z drugiej strony ma swoją religię: pieniądz. Film doskonale nieujednolica postaci. Jacob nie jest bezwzględnym materialistą, a po prostu poddającym się cudzym regułom gry, przez co zaniedbuje najbliższych, człowiekiem, który uległ presji posiadaniu dorobku. Bardzo nienapastliwie widać, jak ich życie, relacje zaczynają się rozszczelniać. Niczym w Parasite, ale w zupełnie innej narracji pokazuje się konsekwencje życia w świecie, gdzie bogatsi stają coraz bogatszymi, a biedniejsi coraz biedniejszymi. Jacob jest jednym z wielu, którzy doświadczają nieszczęśliwości życia opierając się na złudnych wartościach.
W Minari doskonale rozkłada się ładunek emocjonalny, bez używania szablonu kina oscarowego. Nie pokazuje się go ze szwami na wierzchu, w oczywistej konstrukcji filmowej, grając bezczelnie strategicznie, a wyłapuje się je siatką, jak motyle, przyglądając się długo i uważnie każdym detalom, nie dzieląc momentów w ich życiu na ważne i nieważne, bo istnienie ich rodziny to suma chwil o różnym natężeniu. Nie ma tutaj grania na czas i pustostanów, nawet jeżeli komuś się wydaje, że w parzeniu herbaty chodzi tylko o moment, kiedy jest gotowa. Cała ta amplituda zróżnicowanej ekspresji jest świetnie zwielokrotniona przez przyjazd mamy Monici, która wnosi ze sobą zupełnie inną energię. Nie jest, jak babcia według ich synka (na początku), bo nie gotuje ani nie robi cały czas na drutach. Jej obecność wytyka pewne luki w bliskości rodziców z dziećmi, gotowość na błędy i przyzwolenie sobie na odpuszczenie. Tak naprawdę działania babci, które wydają się być destrukcyjne w praktyce, są łączące na o wiele ważniejszym poziomie, który gdzieś w tej dusznej rzeczywistości im umknął.
Rozczarowanie rzeczywistością, dźwiganie krzyża, brak wyrozumiałości dla siebie i spełnianie cudzych marzeń finalnie rozgrywa się tutaj tak hucznie, a jednak w spokojnej i skromnej narracji. Tutaj film całkowicie obnaża się przed widzem, ale bez rozdzierania szat. Porażki, jak i sukcesy są wpisane w egzystencje i tylko świadomość tych obydwu może pozwoli na spokojniejszy oddech. Odzyskiwanie wspólnotowych wartości i silny barometr nastrojów społecznych, od szczegółu do wniosków o ogóle.
Minari to intymna i pełna naturalnego humoru przypowieść z pięknymi akcentami filozoficznymi i słodko-gorzkimi problemami egzystencjalnymi. Film, gdzie udaje się konsekwentnie, bez skrajnych temperatur opowiedzieć nienapastliwymi metaforami o reperkusjach wspinania się po drabinie społecznej, której szczeble się nie kończą i można niestety puścić dłoń najbliższych. Świat nie jest jednoznaczny i nigdy nie będzie albo dobry albo zły, bez „ale”. Dlatego trzeba uprawiać swój własny ogródek. Raj można odzyskać.
7/10 Ciekawy film dobra rola babci