Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Sztuka kochania 1

Odczuwa się deficyt girl power movie w polskim kinie, a już na pewno by była to myśl przewodnia i główne źródło energii produkcji. Czymś takim miała być, powinna być, Sztuka Kochania, bazując na życiorysie Maria Skłodowskiej-Curie seksu i orgazmów, Michaliny Wisłockiej. Z kultowej postaci i wielkiej historii zrobili film nierówny, który jednak częściej się popisuje, niż wywraca świat do górny nogami – mimo nóg podniesionych w filmie nieraz. Ze Sztuką kochania jest jak z rock and rollową piosenką, ale coverovaną, co czasami uwiera nieznośnie, czasami rozpala. Tutaj tego buchającego ogniska się za dużo nie pilnuje, bo się odbiega w inne strony, przez co często przygasa.

Michalina Wisłocka chce wydać książkę, przewodnik po miłości. Używa różnych określeń, omijając pojęcie gorszącej, czy prowokacyjnej – chociaż na tamte czasy wszechobecnej cenzury i kultury w szponach socjalistycznej narracji, to niebezpieczne dla państwa dzieło – bo nie dość, że jest postulatem bardzo feministycznym, to jeszcze pisze o rzeczach, które w samczych głowach się nie mieszczą. Chociaż i tak większość z nim myśli tym co ma w spodniach – hipokryzja jest tutaj bardzo ładnie odmalowana. Problemów napotyka o wiele więcej, niż sukcesów, a jej wyzwolona natura i biologiczne wykształcenie nie jest brane na poważnie, kiedy naukowiec chodzi w hippisowskich sukienkach, chustce na głowie i ma mocny temperament.

Michalina Wisłocka to była kobieta wyzwolona seksualnie w głowie, na zewnątrz nie do końca. Przez waginę do serca i umysłów docierała, była ginekologiem i psychologiem, który w swoim gabinecie w ramach oczywiście praktyki lekarskiej włączał jazz. Oczywiście to wszytko jest tutaj obecne w barwnej narracji, tylko w formie niewinnej, popcornowej, "jadą wozy kolorowe" i wszystkie przeszkody które napotyka nie stawiają realnego oporu. Nie chodzi o wierność życiorysowi, a średnie zainteresowanie ciężarem historii, która nie jeden odważnik ze sobą nosiła – w tym jest kobieca siła – a nie tylko w głośnych postulatach słownych głównej bohaterki.

Maria Sadowska stosuje kilka taktyk i strategii kreowania świata i zaczyna się w pewnym momencie powtarzać, zapominając o płynnym przechodzeniu do kolejnych wątków, a raczej niemiłosiernie i niezgrabnie „rąbie je” – nie ma co szukać eufemizmów do niekonsekwencji. Kolejna rozgrywka Wisłocka kontra ktoś tam na zmianę z jej własną historią miłosną. Miśka przestała tylko o tym opowiadać, a zaczęła doświadczać sama tego, do czego nawoływała pacjentki. Właśnie tutaj pojawia się ta najprawdziwsza energia kompatybilna z historią. Spotkanie Jurka to ten rozdział w książce, którego wydać nie chcą, sensualność i rozkosz. A nie przebieranki i odgrywanie zamiast grania – taka udana i spójna, na chwilę nie maskarada.

To nie jest tak, że przez historię Michaliny Wisłockiej kreuje nam się w głowie zespół wymagań, które reżyserka musi spełniać. To jest tak, że mimo pięknej serpentyny filmowej, ozdób najróżniejszych, nadpobudliwej narracji pełnej emancypacji, staje w rozkroku z którego nie potrafi się pozbierać – bo chce opowiedzieć szybko wszystko, by nie uszczknąć nic z tak bogatej i bezpruderyjnej historii (samej jednak będąc zbyt pruderyjną), a z drugiej stylizuje to filmowo i jednak niewolnikiem biogramu być nie chce. Oczywiście – są sceny i piosenki, które długo będziemy wspominać i nucić, bo film opowiadany epizodami i poszatkowany, nie wyklucza chwilowych fascynacji, a i rola Magdaleny Boczarskiej i Eryka Lubosa do takich będzie należeć.

Wychodzi film intrygujący i chwilami kopiący prądem, ale zazwyczaj niepoważny i prowadzący do zwarcia z nadmiaru sztucznych świecidełek – główny postulat filmu „atrakcyjny” to nie jest najlepsza strategia. Sztuka kochania to za dużo sztuczek, a za mało jednak miłości.

Ocena: 6/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 1

polczeresniak

Udało mi się zobaczyć film na pokazie przedpremierowym i osobiście- podobał mi się bardzo. Scenografia, muzyka i humor chyba najbardziej. Bardzo byłam ciekawa historii powstawania tak rewolucyjnej na tamte czasy książki i sposób w jaki ją przedstawiono do mnie przemówił- zwłaszcza skoki historyczne właśnie. Wiadomo, wszystko jest kwestią indywidualnego odbioru, jak dla mnie natomiast warto się na film przejść ;)

Proszę czekać…