Recenzja: PolandJa 2
Znacie ten gatunek (podgatunek) polskiego kina, który żywi się brakiem ambicji widza, syczy zza kadru: po co mamy robić coś mądrzejszego, ślini się na samą szansę wykorzystania schematów. Myślałam, że w PolandJa znowu przeżyję bolesne deja vu, opowiadające o zmyślonych problemach, zmyślonych ludzi, nieprawdziwego miasta. Feel good movie nie ma w swojej definicji stupid movie. PolandJa rozczarowało mnie, ale odwrotnie niż się spodziewałam. Ten film ma ambicje i apetyt na coś więcej i dotyka chwilami realnego pewną abstrakcyjną narracją, chce coś powiedzieć na temat wielokulturowości i mimo nierówności naprawdę nie powinien znaleźć się w żadnej kategorii Węże.
Ileż to razy mieliśmy uczucie, że ktoś z nami gra z odsłoniętą talią i tworzy kino życzeniowe, operujące na najprostszych, sprawdzonych chwytach. Znowu kilkanaście epizodów, których przypadkowość połączenia jest tak celowa, że subtelność „wpadania na siebie” jest widoczna z kosmosu. Nie tym razem! Sytuacje połączone od początku, nie włażą na siebie nieporadnie, a punktem zbiórki kilku ciekawszych bardziej lub mniej, zgrabniejszych lub chwiejniej napisanych życiorysów, jest Kebab na warszawskim Powiślu. Nie restauracja, odświeżający początek. Dostaniemy historię zagapionego w karierę człowieka, który nawet nie wie czym się zajmuje, ale też nie wie którego dnia jego córka ma zawody, a w jego życiu pojawi się dziwna postać (Śmierć pod postacią bezdomnego) w celu pokiwania mu palcem, ale w hardkorowy i mało subtelny sposób (raz środkowym, raz wskazującym). Zza zakrętem czai się epizod przyjaciół pracujących w korporacji, z których jedno z nich widzi absurd swojej pracy, więc przed nią chodzi na sziszę, a przerwę na papierosa robi co 10 minut. Jest tym, którego garnitur uwiera, ale go nie zgrywa, a raczej przyjmuje postawę dudeismu – nie widzi celowości w bezsensowności – też na nic przewrotnego się jednak nie decyduje. Jeszcze będziemy mieli zakochaną w Turku młodą dziewczynę oraz nietolerancyjną, radykalistkę, która potrafi pobić, jeżeli ktoś nie posprząta po swoim psie i to zdecydowanie nie w imię ekologii, a dominacji na swoim terenie. Nie zapomnijmy o dilerze i jego koledze pracującym w kawiarni (a powinien wykładać na uniwersytecie, jak to mówi jego matka), który podczas jednej z imprez staje się właścicielem boa dusiciela.
PolandJa to kino, które wykonuje skok na poważny temat wielokulturowości i globalizacji w świecie oraz skutkach obocznych nadmiernej fascynacji własnym pochodzeniem. Przynajmniej próbuje, bo rozprężenie następuje z powodu różnych reżyserów odpowiedzialnych za poszczególne epizody. Dlatego wspólny mianownik nie do końca się konstytuuje, bo brakuje ciągłości, a jednak taki jest obowiązek fabuły. Chwilami bliżej temu do krótkich metraży na różnym poziomie.
Jest to coś więcej, niż mdląca komedia, której głównym napędem jest gag. Nieźle napisane kwestie oraz brawurowo zagrane niektóre role tworzą nam próbę rewolucji rodem z Fight Clubu, czy tragicznej przebieranki za normalnych ludzi, jak w Magnolii. Jednak nie ma tej siły i odwagi, jest za dużo zahamowań i poprawności, dlatego temperatura nie osiąga wrzenia, a mogłaby. Tak nic nam nie wykipiało, przyzwoicie się przedstawiło i miało jakąś myśl przewodnią, a nie bezczelną manierę długometrażowego odcinka przeciętnego polskiego serialu chodzącego w kółko.
PolandJa jest nierówne, nie zawsze mówi składnie i daleko mu do kina demaskacji oraz przewrotu. Jednak trochę częściej i skuteczniej udaje mu się wiercić dziurę w brzuchu współczesności, niż go łaskotać bezmyślnie.
Ocena: 5,5/10
ak ktoś potrzebuje pomocy z lunchboxami polecam http://happywheelsbest.com