RECENZJA: Frantz 2
Rzadko dostajemy kino, które wygląda jak dzieło totalne, najważniejsze, opus magnum dla reżysera. Kiedyś każde taki miało cel. Bez bylejakości, a w najwyższej formie estetycznej i narracyjnej jest nowych film Frantz. To kino wielu konfliktów moralnych, gimnastyki dla ducha w pięknym unfiromie ascezy i powagi, ale potrafiące też rozpiąć guziczek.
Młoda Niemka traci na wojnie swojego ukochanego. Czas akcji to okres powojenny, lata 20. Sytuacja rozgrywa się na linii Niemcy i Francja. Przychodząc codziennie na grób swojego ukochanego spotyka tajemniczego nieznajomego, który równie regularnie tam się pojawia. Pewnego dnia zaprasza go do siebie. Początkowo wycofany, wręcz wrogo nastawiony ojciec, myślący w popularnym wtedy duchu: jeden naród to jeden charakter, z czasem zmienia podejście. Pojawienie się tajemniczego gościa, którego tożsamość nie jest łatwa do rozszyfrowania wprowadza kolor (dosłownie w obrazie) na chwilę w gorzką powojenną rzeczywistość, w której wiele rodzin zostało z pustym miejscem przy stole i w sercu.
W tym najwyższej jakości materiale, zwiewnie prowadzącym quasi romantyczną historię, jest mnóstwo torów bocznych, które naprzemiennie stają się tym najważniejszym, za którym podążamy. To historia o samotności i stracie w gorzkich odcieniach, bez ostatniego etapu żałoby. W tle rozbrzmiewają dumne piosenki o krwi, która się lała za wolność. To mocny, ale cudownie wpleciony w historię, z idealną równowagą poetyckości, pamflet na wojnę jakąkolwiek. Ranni na wojnie to nie tylko ci z bliznami na ciele. Wielu musiało, chociaż nie chciało walczyć. Zwycięstwo w walce nie jest żadnym powodem do dumy. To sytuacja, że człowiek strzela do człowieka jest porażką dla cywilizacji. Ofiarami są również ci, którzy przeżyli na froncie, a nie chcieli na nim być. Nie walczyli wcale o ojczyznę, a o to, by przeżyć. Cały mit oddawania życia za ojczyznę w wielkiej glorii i chwale z wysoko podniesioną głową zostaje tu z wielką mądrością i wstrzemięźliwością zdemaskowany i w doskonale napisanych dialogach schłostany.
Do tego nieprzypadkowo pojawia się obraz "Samobójstwo" Moneta – tylko żywi się liczą, a przyśpiewki o walczących, nie wymieniają ich nazwisk. W pochwałach ich bohaterstwa, chodzi o wielkość narodu. Ale w czym jest jego siła, jeżeli jest zbudowana na szczątkach umarłych? Potem walczący, którzy często zostali zaciągnięci do wojska siłą, zostają samotni w głowie z krwią na dłoniach.
Frantz przypomina, że kino może być jeszcze ważne i poważne, ale nie artystowskie, czy elitarne bezczelnie, a satysfakcjonujące na każdym poziomie – estetycznym i narracyjnym. Do tego posiada cierpliwość w opowieści, która jest coraz rzadziej doświadczana w kinie. Ten film jest jak oglądanie obrazu w Luwrze przez bohaterów – oglądany z wymierającym skupieniem i komentarzem patrzącego i zaangażowaniem oraz chęcią polemiki ze światem malującego.
9/10
Komentarze 0