Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Bikini Blue 0

Indywidualizm oparty na inspiracjach najlepszymi to bardzo skuteczny przepis twórczy. Z drugiej strony nie gwarantuje sukcesu, a może być pokazem eksperymentalnych sił, jechania pod prąd, a inspiracja zamienić się w niezdarne mierzenie cudzych, przenoszonych ubrań, nałożonych na siebie, nie do koloru. Taki błąd nadciśnienia popełnia Bikini blue. Z jednej strony film hipnotyzuje i ma ogromny apetyt na szaloną historię opowiedzianą dezynwolturą narracyjną, a z drugiej zapomina o treści i jej czytelności, nieważne jak banalna jest. Aby pokazać w filmie obłęd, trzeba trzymać się jednak tam w środku pewnego regulaminu i porządku.

Jesteśmy w Anglii po zakończeniu II wojny światowej. Rany się jeszcze nie zagoiły, a traumy powojenne trwają o wiele dłużej od samego pobytu na froncie. Dora wyrusza w podróż, jak się okazuje, do swojego męża. Jest on zamknięty w ośrodku psychiatrycznym (uzdrowicielskim, rekonwalescencji psychicznej bardziej, bo namalowanym w letnio obłąkanych barwach). Tam leczy uraz po wojnie, jako jeden z wielu. Każdy inaczej to przeżył, ale każdy zareagował tak samo. Przeżycie nie dało mu udanego życia. Podczas jej wizyty dzieją się nieoczekiwane sytuacje i wszystko wymyka się spod kontroli. Nie wiemy już, czy Eryk jest tym „pięknym umysłem”, który nie powinien być w tym miejscu, czy jednak jest niebezpieczny i niepoczytalny oraz powinno się go trzymać z daleka od ich dziecka. Prócz lunaparku, który Eryk zaserwuje Dorze, pokazując dziwactwo jako cnotę i zdrową reakcję na niezdrowy świat, pojawiają się wątki poboczne. Jakieś skrywane tajemnice, które przemeblowują obiecującą narrację w filmie i wprowadzają chaos, nad którym reżyser nie potrafi panować.

Ktoś tu wcisnął gaz do dechy… i słusznie, ale raz zwalnia, potem przyspiesza i nie wyrabia się na zakrętach.W próbie budowania świata z Sanatorium pod klepsydrą i próbie zrealizowania zawartego w surrealistycznym filmie myśli, wystrzegania się tępej dosłowności, jest duża ambicja, ale też podobnych rozmiarów porażka. W tym świecie nasyconych barw, oniryzmu z "Czarodziejskiej Góry", czy umowności ze świata Andersona, nie ma wymowności. Nic się nie dzieje tutaj jakby na żywo, odczuwamy to jak stare, zanikłe wspomnienie, cudzą opowieść przy herbacie (tutaj parzonej często) bez zmiany rytmu bicia serca, a ze spokojem i uprzejmą dla opowiadającego uwagą.

Ten świat tak kreatywnie skonstruowany jest zmyślony, niewiarygodny i ma pełne prawo do wywracania rzeczywistości, tylko nie ma uzasadnienia w trakcie filmu… po co? Jeżeli nie ma powodu, to tylko efekciarstwo i hucpiarstwo. Nieprawda ma prowadzić do prawdy. W tej wykoncypowanej formie nie ma treści, jest zabarykadowana albo zmarginalizowana różnymi zagrywkami – chybionymi.

podpis pod obrazkiem

W Bikini Blue zawartość nie nadążą za urodą opakowania. Jest inaczej, ciekawie, intrygująco, tym bardziej efekt finalny i pustka po otworzeniu magicznego pudełeczka, jest jeszcze większa. Powstała niechcący parodia Ostatniego dnia lata zafascynowana „wczoraj”, ale w takim przebierankowym vintage stylu, a nie w realnym przeniesieniu się do tamtych czasów.

Ocena: 4/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…