Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Mali mężczyźni 0

To nie złe filmy nas najbardziej irytują, a takie które były obietnicą i wspaniałym wstępem do kina wysokiej jakości, a jednak gdzieś zaczęły się jąkać albo odpuściły, zbiegły z toru większych ambicji. Na taką przypadłość choruje film Mali mężczyźni, a może nie chciał więcej. Jest fragmentem inteligentnego, wyważonego, nieartystowskiego filmu, po prostu fascynującym skokiem na świetne kino w rytmie Sundance. Mali mężczyźni to produkcja, która szczerze wątpi, że dorosłość to zawsze mądrość i z wigorem opowiada o tym, czego dorośli mogli by się od swoich dzieci nauczyć. To nie duzi chłopcy, a mali mężczyźni!

Jake siedzi częściej ze swoim notesem do rysowania, niż z rówieśnikami. Przeprowadza się na Brooklyn po śmierci dziadka i już przy wynoszeniu rzeczy z bagażnika pomaga mu chłopiec o imieniu Tony, który chce zostać aktorem. Mieszka niedaleko, a jego mama ma sklep gdzie szyje, w sąsiedztwie mieszkania naszego outsidera. Chłopcy błyskawicznie nawiązują ze sobą kontakt, jednak są oddalani od siebie przez konflikt rodziców. Matka Toniego nie jest w stanie płacić wyższego czynszu, a rodzina Jake’a również potrzebuje pieniędzy i nie może sobie pozwolić na skrupuły i jałmużnę. Tutaj dosiada się pragmatyzm i inna kolejność priorytetów, niż w przypadku naszych przyjaciół – inna optyka. Chłopcy zostają chcąc, nie chcąc, wmieszani w tę sytuację, a ich przyjaźń utrudniona przez dorosłych, którzy dojrzałości chwilami mogliby chłopcom pozazdrościć.

podpis pod obrazkiem

Reżyser w kameralny sposób uroczo, mądrze i dojrzale (to nie kino młodzieżowe o budowaniu domków na drzewie) pokazuje siłę przyjaźni, odpowiedzialność za drugą osobę, ważność relacji i jak w świecie dorosłych staje się to często sprawą marginalną. Bez nadmiernej dramaturgii, łatwego podziału na złych i dobrych, ci duzi dali się nabrać wartości materialnej jako tej najważniejszej i mają średnią potrzebę dbania o drugiego człowieka. Dzieciaki nie tylko i tym dominują nad dorosłymi. Nie są niewinnymi, nieświadomymi reguł życia bohaterami, a błyskotliwymi, uzdolnionymi artystycznie młodymi ludźmi. I reżyser tak do nich podchodzi. Słucha bez infantylizowania czy kpiarskiego tonu, z przekonaniem „co wy wiecie o życiu”. Wiedzą dużo o relacjach międzyludzkich i bliskości, a bez tego w życiu coś chrzęści. Dziecięca wrażliwość ponad racjonalizm dorosłości, to postulat niczym z Wesa Andersona, tutaj obecny i forsowany.

Tym bardziej szkoda kilku niedociągniętych kresek, zdań za szybko zakończonych, obecnej pary i paliwa nie wykorzystanej na dłuższy film albo wiercący głębiej po prostu. Odczuwa się za szybkie wyhamowania w filozofowaniu o rzeczach i sprawach. Szkoda, że to tylko historyjka, bo tutaj nie przeszkadza brak wielkiego ciężar. To kino wyliczone na energię Małej Miss nie strzela w ekstraklasę kina, ale przez to trochę staje się anegdotą i traci na wartości. Za kilka chwil nie będziemy o tym filmie pamiętać, mimo jego niebanalnej urody i wyczucia w konstruowaniu świata, historii i bohaterów. Tutaj się postuluje delikatnie (może zbyt) by człowiek człowiekowi był człowiekiem – przyjacielem.

Moja ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…