Recenzja: Butterfly Kisses 0
Temat pedofilii to temat kontrowersyjny, dalej mocno tabuizowany. Trzeba naprawdę wiedzieć po co o tym opowiadać, co chce się osiągnąć, sięgając po to i właśnie… jakich nazw użyć. To dalej sprawa nieokreślona, pedofile są odseparowani od społeczeństwa jako przestępcy i wiemy, czego mogą się spodziewać w więzieniu. Jednak są stanowiska traktujące o pedofilii jako o chorobie, a nie orientacji seksualnej i zwyrodnieniu. I w takim kontekście stawiania cieniutkiej granicy między nastoletnim zagubieniem, a zaburzeniem próbuje opowiadać Butterfly Kisses. Dostajemy jednak pseudopoetycką, nie mającą za dużo pomysłów na rozwiązania fabularne, historię o współczesnej wszechobecności erotyki w środowisku młodych ludzi z przedmieść Anglii.
Jake, Kyle i Jarred to trójka przyjaciół, która spędza czas wolny (który sama sobie organizuje zamiast chodzenia do szkoły, czy szukania pracy) oglądając porno w dużej ilości, odwiedzając kumpla, który ma pub, gdzie i tam, między innymi, też oglądają porno i nieustannym mówieniem o seksie. Hormony buzują, jednak nie ma to w sobie nic z niewinności dorastania, a bliżej do próby pokazania, wykastrowanego z ambicji, środowiska młodych, nieinteresujących rodziców, jak w Dzieciakach Clarka, czy serialu Skins. Jednak to nie tak naostrzone narzędzie narracyjne, a problematyka jest tylko szturchnięta.
Jake jest jednak tutaj postacią, z którą jesteśmy najwięcej. To jego obsesja na punkcie seksu niebezpiecznie kieruje się w stronę prowadzącą do przestępstwa. To problem, który nie dotyczy już okresu dojrzewania. Na co dzień bohater opiekuje się dzieciakami sąsiadów. Bawi się z dziewczynkami, ale bardzo szybko zauważamy, że nie spogląda na nie tak, jak opiekun do dzieci. Wieczorami regularnie stoi w oknie i przygląda się jednej z dziewczynek, niczym Olaf Lubaszenko w Krótkim filmie o miłości Grażynie Szapołowskiej. Z tym tytułem zgadza się tylko odcinek krótka historia naprawdę ten film prosi się o głębiej, do środka, a nie tylko po nawierzchni. Mimo wszystko spada z dosyć wysokiego konia, bo i temat i sposób opowiedzenia o nim to wyzwania na każdej płaszczyźnie twórczej.
Odnosi się wrażenie, że z jednej strony twórcy sami trochę wystraszyli się tematu i tego, jak przedstawić bohatera, który jest również ofiarą – obsesji i swojego chorego pożądania. Chociaż też udanie nie stają po żadnej ze stron, bardziej obserwują społeczne reakcje, niż wyrokują. Stygmatyzacja jest ogromna, więc nie może zwierzyć się nastoletnim znajomym, nawet jeżeli byliby hiper dojrzałymi ludźmi, to dalej wyzwanie. Jak powiedzieć o pedofilu ofiara, nawet jeżeli jest nim bardziej w głowie, niż w czynach i nikogo nie skrzywdził? Ten film próbuje być zaangażowany społecznie w stylu Ken Loacha, podejmuje się bardzo trudnego tematu, opakowuje go w spójną wizualnie konstrukcję czarno białych barw (dojrzewanie to nie rurki z kremem) i witalności podpatrzonej w filmach Xavier Dolana – metafora masek na imprezie jako tych zakładanych wokół przez wszystkich to jednak za mało. Butterfly Kisses ma lekkość motyla, ale przez to traci ciężar historii i nas w nią nie angażuje. I wszystkie chwyty kina autorskiego, artystycznego nie pomagają, bo podobny tematycznie Wstyd umiał pogodzić dwa światy – kina do szpiku kości artystycznego i nie przeszkadzało mu to w świdrowaniu problemów oraz rozprawianiu o nich.
Butterfly Kisses to film, który ma fantazję i ikrę, ale na coś o wiele mniej poważnego i krótszego. Ta poważna historia tutaj jest jak wycinek, anegdota, jakiś prototyp filmu. Film nie kończy się dziurami w sercu widza, a uczuciem wielu dziur w historii.
Ocena: 6/10
Czekam na drugą recenzje gdzie będzie ocena 9/10 :D