Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Nasz najlepszy rok 0

Kto z nas nie padnie ofiarą hipnozy zjawiskową, francuską winnicą, uczuciem jakbyśmy to my smakowali tych winogron, przechadzali się wśród rozpustnej zieleni i na nas padały promienie słońca. Jeszcze mnóstwo wina, do którego podchodzi się z czcią i zaszczytem podczas procesu tworzenia. To wszystko mamy w ciepłym i pełnym uroku filmie Nasz najlepszy rok, ale miłości do wina tutaj więcej, niż do dobrego kina. Kiedy jest niezobowiązująco i humorystycznie to punktuje i tworzy rumieńce na twarzy, jak dobry kieliszek czerwonego. Kiedy wędruje w tereny nostalgiczne, przerabiania przeszłości, głębszej refleksji, to fermentuje za mocno i smakuje jak wino z najniższej półki.

Naszym narratorem zza kadru i głównym bohaterem jest Jean. To on opowiada o chęci ucieczki z domu, jak w końcu mu się udało, a po długiej tułaczce, jako mężczyzna w związku i z dzieckiem, wraca do rodzinnej posiadłości. Faktem jest – nie wyjechał, a po prostu zwiał. Chciał być jak najdalej. Mimo naturalnego wstrząsu i kilku wycieczek osobistych oraz sprzeczek rodzeństwa, Juliette i Jeremie (którzy zostali w domu) kończą razem z Jeanem we wspólnym, powitalnym uścisku jak gdyby nic się nie zmieniło – a zmieniło się wiele.

Ich ojciec, który przekazał tradycję, zachwyt tworzeniem wina, od maleńkiego uczył ich degustacji, umiera, a rodzeństwo prócz pilnowania corocznego harmonogramu zajmowania się szczepami, musi twardo stąpać po ziemi i rozwiązać sytuację. „Nie mają pieniędzy, ale mają problem bogatych ludzi”. Dostali w spadku wszystko, jednak muszą opłacić podatek, który zmusza ich do podjęcia trudnych decyzji. Pozbywają się wspomnień, nie budynków i ziemi. To prowadzi do eskalacji wielu konfliktów, w tle jest Jean, który przyjeżdża na chwilę, a potem tłumaczy rodzinie co miesiąc, że za miesiąc wraca, Juliette która jest za wszystko odpowiedzialna, ma dar do tworzenia wina i największą więź z tym miejscem oraz Jeremie, który jest terroryzowany i nieustannie strofowany przez swojego teścia.

Problemem podstawowym tego filmu jest, że jak robi się poważnie, to nie ma pary i jest strasznie blado, poszatkowanie, lecą kalki i inspiracje „tasiemcami”. Sentyment, jakaś nostalgia i refleksja wprowadzana do filmu jest nieważna, na poziomie dygresji i zbudowana na pretensjonalnych kondygnacjach, a aforyzmy zza kadru oraz sceny z przeszłości, spotkanie małego Jeana z dużym, wcale nie podnoszą wartości filmu. Raczej pełnią funkcje przeszkadzającą w tej upajającej atmosferze niezobowiązującej przygody, której też jednak odczuwamy deficyt.

„My lubimy pić” mówi jeden z rodzeństwa w przekomicznej sytuacji, nie rozumiejąc wypluwania wina, gdyż nie tak ich dziadek wychował. Tego właśnie też w filmie brakuje – tej biesiady, intensywności, seksowności i afrodyzjaków. Fragmentarycznie ten film dokłada do pieca, rozśmiesza, czujemy się wstawieni, jednak klimat szybko gaśnie, a opału często brakuje.

Nasz najlepszy rok to nie jest najlepszy film. Nie zostaje na języku zły posmak, ale brak jakiegokolwiek. Emocje się rozpędzają w wielu momentach, jednak hamują. To kino zbyt wstrzemięźliwie żeby nabroić i coś ciekawego, pociągającego zrobić.

Ocena: 5/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…