RECENZJA - mother! 0

Seans najnowszego filmu Darrena Aronofsky'ego był dla mnie wyjątkowo dziwnym doświadczeniem. Już dawno, nie wyszedłem z sali tak rozdarty różnymi kontrastującymi przemyśleniami. Czy da się bowiem polubić film, który nienawidzi widza?

Trudno jest opisać mother! używając typowych gatunkowych podziałów. Ba, nawet fabuła jest bardzo daleka od typowej, postaci nie mają imion, my w sumie wiele o nich nie wiemy. Teoretycznie bohaterami jest małżeństwo, które mieszka w domu na odludziu. Życie pięknie się układa, do momentu, gdy do ich drzwi puka tajemniczy człowiek, który trafia do domu naszych bohaterów na skutek pomyłki. Z czasem zaczyna się zjeżdżać większa ilość ludzi, co doprowadza panią domu do dziwnych ataków paniki. A nie pomaga nastawienie jej męża, który zdaje się bagatelizować wszystkie jej problemy. Tyle teorii. Bo praktyka to zupełnie inna bajka…

Zacznijmy od tego, że fabuła jest bardzo mocno pretekstowa. Początek jeszcze próbuje udawać, że są tu jakieś postaci, ale mniej więcej w połowie filmu, to wszystko się po prostu łamie. W tym momencie wszystkie postaci i wydarzenia zmieniają się w archetypy, praktycznie jeden do jednego odwołujące się do motywów z biblii, które to motywy same w sobie są wręcz oczywiste dla kogoś kto choć raz trzymał w ręku Stary Testament. Ale to też nie wszystko, bo są tu też nawiązania do osobistych poglądów Aronofsky’ego, głównie tych ekologicznych. Każdemu więc trochę dostaje się po głowie, przez co film sprawia wrażenie takiego środkowego palca wykierowanego w stronę całego świata, krzyczącego wręcz.

I ja taką postawę bardzo szanuję, bo sprawia to, że widzę mother! jako kino buntownicze w najczystszej postaci. Ten brak poszanowania dla czegokolwiek jest wręcz fascynujący. A razem z nim, gra warstwa emocjonalna. Czego by o tym filmie nie powiedzieć, to jest to seans wciskający w fotel. Szczególnie druga połowa filmu, podczas której trudno będzie wytrzymać co bardziej wrażliwym widzom. Jest przemoc, jest agresja, są naprawdę ciężkie tematy, a metafory zawarte w tej części filmu, choć nawiązują do poszczególnych motywów bardzo subtelnie, to są jednocześnie bardzo graficzne. Muszę przyznać, że mother! to pierwszy od dawna film, podczas którego faktycznie się bałem tego co będzie dalej. Ten film wywołuje potężne emocje i znowu, ja to szanuję.

Jednakże, trudno mi przez cały ten czas powstrzymać wrażenie, że są to po prostu tanie emocje. Zwykłe Shock Value, bo trudno mi powiedzieć żebym przejmował się losami bohaterów, jeśli w ogóle takowi znajdują się w tym filmie. Aktorzy robią co mogą, ale nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że grane przez nich postaci są przekonujące. Wszyscy w tym filmie są odrażający, a jedyna postać, która budzi jakiekolwiek pozytywne odczucia to grana przez Jennifer Lawrence pani domu. Bynajmniej jednak nie dlatego bo jest to tak pozytywna postać. Sama też ma bagaż swoich negatywnych cech, o których trudno zapomnieć. Jedynym powodem dla którego można jej współczuć jest fakt, że wszyscy wokół traktują ją gorzej od typowej ścierki do podłogi.

Jednocześnie, nie da się zaprzeczyć, że film robi wrażenie pod względami technicznymi, szczególnie jeśli chodzi o charakteryzację Jennifer Lawrence pod koniec filmu, a i same zdjęcia, mocno klaustrofobiczne bardzo wpływają na odbiór całej historii.

Tylko jest mały problem. Sami zobaczcie, czego ja się chwytam, by móc napisać coś pozytywnego o tym filmie. I nie próbowałbym, gdyby nie fakt, że mnie naprawdę seans się podobał. Sęk w tym, że nie potrafię sam do końca zrozumieć dlaczego. Z jednej strony jest to film pełen problemów. Przez połowę filmu, fabuła przepełniona jest tanimi metaforami, postaci praktycznie nie istnieją, a i sam przekaz, jest trudny do sklasyfikowania. A jednak są tu momenty intensywne, które potrafią szczerze przerazić, i to bez uciekania się do zabaw głośnością dźwięku, a napięciem, które jest tak w pewnych momentach budowane.

Kiedy patrzę na mother! nie widzę filmu ani artystycznego manifestu. Widzę plac budowy, na którym mogłoby powstać coś pięknego. Fundamenty wylane, materiały wreszcie dojechały, a ekipa budowlana jest utalentowana. Gdyby tylko jeszcze ten główny inżynier, faktycznie wiedział co robi…

A tak, to pozostaje nam ten nieszczęsny środkowy palec, zrodzony z nienawiści i hipokryzji…

Moja Ocena: 6,5/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…