RECENZJA - Nowe Oblicze Grey'a 0

Przeważnie uwielbiam jeździć po złych filmach. Nie będę ukrywał. Oglądam zły film, śmieję się z niskiego poziomu produkcji, a potem siadam do komputera i piszę tekst, ku uciesze mojej, i gawiedzi. A przynajmniej tak to wygląda w mojej wyobraźni. Nowe Oblicze Grey'a było w tej kwestii bardzo nietypowym doświadczeniem. Na tyle nietypowym, że zaczynam się zastanawiać czy to, co robię na tej stronie ma w ogóle jakikolwiek sens?

Zwróciłem na to uwagę podczas mojej poprzedniej konfrontacji z szalonym miliarderem, ale przypomnę to jeszcze raz – nikt, absolutnie nikt, kto ma choćby ułamek wiedzy filmowej, nie oczekiwał czegokolwiek po tym filmie. Pierwszy film był zły. Drugi film był zły. Ostatnia część trylogii, nie wyłamuje się tutaj z żadnego schematu. Ten film jest zły. Wielkie mi odkrycie. I wy, czytający ten tekst zapewne też nie jesteście zdziwieni.

Oczywiście, film opowiada przygody Anastazji Steele i jej chłopaka, multimiliardera Christiana Grey’a. Nadal będziemy obserwować, jak to im się dobrze żyje, jak to oni się kochają, i jak to źli ludzie chcą zniszczyć ich szczęście. Tylko różnica jest taka, że – oh szok – teraz nasi zakochani wzięli ślub. A oczywiście tym złym jest złoczyńca z poprzedniego filmu, Jack Hyde.

I pod pewnymi względami ogląda się to jak drugi film z serii. Absurdalne sytuacje gonią się nawzajem, a gdy twórcy próbują nagrać scenę akcji, można paść ze śmiechu – efekty specjalne jak chociażby greenscreen przywodzą na myśl filmy telewizyjne pokroju Sharknado, a ujęcia i montaż wyglądają tak, jakbyśmy mieli do czynienia z niskobudżetową reklamą Hyundaia. Szerokie ujęcia, spacerowe tempo jazdy i popowa piosenka. Ale to nie jest niskobudżetowa reklama Hyundaia. To jest film wysokobudżetowy, który trafił na ekrany kin, bohaterowie nie jadą Hyundaiem, tylko wypasionym Audi, i nie tyle jadą spacerowo, co uciekają przed groźnymi porywaczami. Tylko crapowata piosenka się zgadza.

Przynajmniej tak jest do połowy filmu. Potem jest gorzej, bo technicznie nasi bohaterowie są w niebezpieczeństwie, ale w sumie, zamiast się tym martwić, to uprawiają seks co 15 minut. To jest niewątpliwie jakaś metoda rozładowania napięcia. W sumie jest to trochę lepsze wyjście, bo kiedy postaci faktycznie próbują coś powiedzieć, poszczególne zdania zmieniają się w nachalną ekspozycję, która i tak zawsze kończy się na tym, że nasi bohaterowie mówią sobie nawzajem, że są naprawdę dobrymi ludźmi i wszystko będzie dobrze.

Co jeszcze mogę powiedzieć? Aktorzy niedomagają? Wow, wielkie odkrycie. Jedyne co dobrego mogę powiedzieć to zwrócenie uwagi na to, że Dakota Johnson w końcu skumała, że powinna, chociaż udawać stanowczość. A little, too late.

Ba, nawet montaż negatywnie mi się rzucił w oczy, co nie zdarza się często. Oglądając trzecią część, próbowałem się zastanowić, jak poczuliby się widzowie, którzy oglądają ten film bez znajomości poprzednich. I wydaje mi się, że nie byłoby to zbyt pozytywne doświadczenie. Film nie przedstawia naszych bohaterów w żaden sposób, opierając się jedynie na tym, co było zawarte w poprzednich filmach. Ba, jest na tyle źle, że kiedy film się zaczął od sceny ślubu, sam sobie zadałem pytanie „Czemu ma mnie to obchodzić?”. Ba, film bynajmniej na tym się nie zatrzymuje. Co chwila wracają postaci z poprzednich filmów, bez żadnego przypomnienia kim są. Imiona latają na prawo i lewo, nowe postaci mieszają się ze starymi, aż trudno się rozeznać, kto jest kim.

I ktoś może powiedzieć, że to jest bardziej zarzut do scenarzysty. Do pewnego stopnia jest w tym sporo racji. Przynajmniej do momentu, gdy nie uświadamiamy sobie, że drugi i trzeci film były kręcone praktycznie jednocześnie. Mało kto o tym wie, ale twórcy zastosowali model, który obecnie stosuje między innymi James Cameron przy produkcji sequeli Avatara. Ot, nakręcono materiał na dwa filmy, który potem nieskładnie poukładano. To mogło się udać, choć nietrudno odnieść wrażenie, że po prostu złożono cały film do kupy naraz, a potem przecięto w połowie, i pyk, mamy dwa okropne sequele…

…i w tym momencie przychodzi zagadka dla was, naszych kochanych czytelników. Pytanie brzmi: Czy naprawdę potrzebowaliście, żebym wam o tym mówił? Czy naprawdę potrzebny wam jestem, by wam powiedzieć, że ten film jest zły?

Oczywiście, że nie. Tak jak zauważyłem na początku, nikt kto ma choćby odrobinę wiedzy filmowej, nie spodziewał się po tym filmie czegokolwiek. A z tego, co widzę w komentarzach i na forum, poziom wiedzy jest u nas naprawdę wysoki. I tutaj wchodzę ja, cały na czarno. Kapitan Oczywisty, który oficjalnie przyszedł powiadomić wszystkich czytelników fdb.pl że gówno śmierdzi. Czy ja naprawdę jestem do tego potrzebny?

Przy poprzednich częściach serii jakoś się jeszcze bawiłem. Na pierwszym filmie śmieszkowałem z bratem i kilkoma znajomymi. Na drugim filmie byłem sam, ale scenariusz był tak absurdalny, że śmiałem się do rozpuku. W tym przypadku siedziałem na sali kinowej, czując się tak, jakby film postawił przede mną lustro, tak abym mógł się przejrzeć.

I cóż takiego zobaczyłem? Zobaczyłem pasożyta. Zwykłego gnojka, który żeruje na niskiej jakości filmie, który nigdy nie miał prawa się udać. Mówimy o filmie, który zamordował kariery dwójki bardzo obiecujących aktorów. To adaptacje książki, która w początkowych założeniach była fanfiction Zmierzchu. Wszyscy wiedzieli, że ten film będzie zły. A mimo to, i tak czułem potrzebę, by iść na wszystkie trzy filmy z serii, a potem bazgrać w internecie, jakie to one były złe, jakbym opowiadał jakąś niezwykłą prawdę objawioną. Choć, tak naprawdę w tym momencie, w którym piszę te słowa, tuzin internetowych dyskutantów również pisze swoje recenzje tego gniota.

Nie to jest jednak najgorsze. Najgorsza jest świadomość, że sam zdecydowałem się obejrzeć wszystkie trzy filmy. Poszedłem na nie do kina. Zapłaciłem za bilety. Oczywiście, celem recenzji mającej przestrzegać widzów. Ot, wyolbrzymienie własnej ważności jako krytyka, bo w końcowym rozrachunku, te filmy nadal zarabiają krocie, docelowa publika jest zachwycona, a ja tylko dołożyłem do tego swoją własną cegiełkę. Wszystko po to, by napisać ten sam tekst po raz trzeci, bo nawet nie ma w tych filmach czegokolwiek nowego.

A ja, zaślepiony słusznością mojej krucjaty, zauważyłem to dopiero teraz, kiedy trylogia została zakończona. Lepiej późno niż wcale? Niby tak. A jednak jedyna różnica jest taka, że teraz zdaję sobie sprawę z mojej pozycji jako błazna.

To ja idę przemyśleć kilka rzeczy.

Ah, zapomniałem, ocena. Przecież to nadal jest recenzja. Choć, czy ma to jakiekolwiek znaczenie?

0/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 16

Bercik022

Dobrze, że na świecie są jeszcze te ostatki "Emisariuszy" krytyki, którzy dla ratowania innych pierwsi sprawdzą czy "gówno" jeszcze paruje :P

KubiQ Bercik022

@Bercik022 Ratunek przed rzeczami oczywistymi jest przecież taki "konieczny"…

s6mar

Dla "władców tego świata" film nie musiał być dobry ani nawet dobrze nakręcony. Podstawowym celem jest zarobić, zarobić tyle ile się da. To nie jest film typu – dajemy wartość ludziom i światu, choć pewnie znajdą się i tacy co wyciągną coś dla siebie z tego filmu. Ale jakby nie było potrzeby ludzkie miały tu być zaspokojone – każdy szary, zwykły człowiek, który nie jest zadowolony ze swojego życia pójdzie na ten film, aby zaspokoić swoje oczy "pięknymi obrazkami", obrazkiem pięknego życia jakiego większość nigdy nie będzie miała. W pewnym sensie to film żerujący na ludzkich potrzebach. A czego ludziom brakuje?
Pieniędzy – dostają to w osobie Greya, który żyje w dobrobycie. Miłości i seksu – dostają "cudowną" historię w stylu Harlekina. Przygód, które wyrwą je z szarej rzeczywistości i dostają masę pięknych widoków na które większości nie stać… Kółko zamyka się..
Ludzie wrócą do domów marząc, aby coś takiego spotkało ich w życiu. Chcieliby mieć kupę kasy, drugą połówkę serca obok siebie ii cały świat u stóp, jednocześnie wiedząc, że z tego tortu nie dostaną nawet wisienki. Oczy zostaną nasycone, emocje również, zostanie tylko tęsknota za uczuciem jakie doznali podczas oglądania. I tu kolejna potrzeba przywołania uczuć – seks nie jest taki jak w filmie, więc co robi człowiek – idzie do sexshopu i zaopatruje się w zestaw zabawek Greya, przez co myśli, że osiągnie szczyt doznań seksualnych. I tak z każdym aspektem życia, będzie próbował zapełnić swoje życie pięknymi obrazkami a z jakim skutkiem?
Wszystko zależy co w jego głowie siedzi…
Film miał stworzyć potrzebę gonitwy za pięknym życiem, czy spełnił swoją rolę? Chyba nie muszę na to odpowiadać :)

KubiQ s6mar

@s6mar Bardzo dobrze powiedziane. Nie patrzyłem na te filmy z tej strony, choć wnioski mamy bardzo podobne. Prawdziwy żal, mam w sumie do siebie że zauważyłem tą bezcelowość mojej krytyki wszystkich tych filmów dopiero teraz…

Redox

*Greya nie "Grey’a"

@Redox A nie są przypadkiem obie formy poprawne?

@Elizabeth_Linton Oficjalny tytuł nadany przez dystrybutora to "Nowe oblicze Greya".

Ewa1234

Film nie musi byc jakos super zrobiony zeby sie podobac, nie zapominajmy o filmach kreconych "z reki" ze tak powiem. Czy paranormal activity, krytycy krytykuja ale ktos to do cholery oglada. To ocena ksiazki po okladce jak wiekszosc ludzi ktorzy gadaja cokolwiek o tych ksiazkach mimo ze nie czytali, sugerowamie sie opiniami innych jakby nie mieli wlasnego zdania. Poza tym mniej scen seksu w 3 cz a mimo to niby co 15 min gdzie nawet w poprzednich nie bylo tak czesto, jak krytykowac to chociaz prawde pisac s nie wyolbrzymiac tylko dlatego ze zle to wyglada jakby facetowi sie spodobalo. Gratulacje jak kazdy "krytyk" cel jest jeden zmieszac wszystko z blotem …

Anonimowy Ewa1234

Osobiście na palcach jednej ręki mogę policzyć kontynuacje trzymające poziom pierwowzoru. Jak obejrzę całą trylogię Greja, to pewnie będę miała kolejną pozycję.

KubiQ Ewa1234

@Ewa1234 celem recenzji jest przedstawienie opinii autora na temat recenzowanego obiektu. Jeśli więc film mi sie nie podobał, nie będę kłamał.

Inna sprawa że i tak jestem w tym tekście zbyt łagodny dla filmu. Jest mnóstwo aspektów godnych skrytykowania w tym filmie, ale, tak jak napisałem w tekście, to nie ma sensu.

befree KubiQ

@KubiQ Tutaj nie do końca z Panem się zgodzę. Recenzja jako taka, jeżeli jest na poziomie, powinna wybijać się ponad upodobania i subiektywną ocenę recenzenta. Inaczej, każdy słuchacz disco polo zmiesza z błotem Gilmoura lub Knopflera (ale czy uznamy to za recenzję ich muzyki?) Taka mała uwaga, choć szczerzę wierzę, że w przypadku omawianym trudno się z Panem nie zgodzić.

KubiQ befree

@befree sęk w tym że recenzja z definicji jest gatunkiem subiektywnym. Przecież jest to gatunek który jest analizą krytyczną dzieła. Recenzja nie może być obiektywna, bo obiektywne są tylko fakty. Jeśli miałbym zrecenzować ten film obiektywnie, jedyne co mógłbym powiedzieć, to to że istnieje, i można go obejrzeć w kinie. Fakt przykład podany z muzyką jest bardzo trafny, ale tutaj też tkwi zadanie dla odbiorcy, by znalazł sobie krytyka który odpowiada jego gustom. Użyję przykładu z pola growego, ale jeśli ktoś jest znawcą Call of Duty i jest ciekaw opinii na temat najnowszej części serii, nie przyda mu się opinia nowicjusza, bo przecież są to rzeczy dla takiego znawcy oczywiste. Taki weteran powinien poszukać opinii osoby która zna serię jak każdą kieszeń i znajdzie nawet najdrobniejsze różnice między poszczególnymi grami serii. Nie ma krytyka uniwersalnego, nie da się dostać do wszystkich gustów, ale tak samo jest też z każdą inną formą mediów.

Jednakże, wydaje mi się że problem przez ciebie opisywany tkwi w czymś trochę innym. Myślę że najlepszym rozwiązaniem na podkręcenie poziomu recenzji, jest nie tyle wybijanie się ponad subiektywność, a raczej, po prostu, rzetelność. Bo przecież nawet najbardziej zasłużona krytyka dzieła nie ma żadnego znaczenia, jeśli wszystkie argumenty rozbijają się o "film jest słaby, bo jest słaby", a autor tekstu nie potrafi obronić swojego argumentu niczym innym.

befree KubiQ

@KubiQ Wywołanie "rzetelności" do tablicy uważam za bardzo udane z Pana strony i faktycznie, zgodzę się że jest to jakaś forma oceny recenzji. Jeżeli można ją nazwać rzetelnie napisaną to na pewno nie jest to recenzja bez jakości. Pozdrawiam.

Najzabawniejsze jest to ze nieważne jak zle opinie film zbierze to i tak w Polsce bedzie to top jeden tego tygodnia. Ja nawet sie zastanawiam czy w przyszłym tygodniu Pantera da sobie z nim rade :)

Anonimowy Grzegorz_Derebecki

Dobrze, że tylko tygodnia. Jak dla mnie gorzej, że w pozostałe tygodnie będą powstawać polskie odpowiedniki [czyt. komedie romantyczne], brr.

Proszę czekać…