Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Pitbull. Ostatni Pies 0

Kino gatunkowe w Polsce, a w szczególności akcji nie jest w szczytowej formie. Komunikuje się z nami skrajnościami. Albo bombarduje widza dosłownie i w przenośni, jest jedną wielką kumulacją wszystkich gadżetów podnoszących ciśnienie i robiących hałas albo snuje się anemicznie z flegmatyczną narracją, gdzie pada jeden strzał i przekleństwo. Władysław Pasikowski reanimuje połowicznie sytuacje swoim filmem Pitbull. Ostatni Pies. Nie wyzyskuje legendy kultowego serialu, robi solidne kino, które umie utrzymać uwagę widza i nie zmyśla, nie bajkopisarzy. Brakuje mu czasami ciągłości i fabularnie nie jest plot twistem stulecia, ale naprawdę ten film nie jest słodkim pieseczkiem, czy maskotką.

Wita nas kilka niepowiązanych ze sobą scen, które wiemy, że potem zbiorą się ze sobą w całość i zeswatają w jednym wątku. Gawron, który rządzi połową miasta, zakochuje się od pierwszego wejrzenia po mało romantycznej sytuacji, typowej dla jego fachu. Jadąc samochodem spotyka Mirę, pracującą w barze piękną blondynkę i bardzo szybko zamienia ją z kopciuszka (charakternego kopciuszka, który zna swoją wartość) w księżniczkę. To trochę jakby wtrącenie do filmu, po to by móc zacząć opowiadać konkretem. Za chwilę odwiedzamy Despero, który obecnie schował się w jakimś spokojnym miasteczku jako policjant. Jego najważniejszym zadaniem jest powstrzymywanie lokalnych i niezdarnych entuzjastów alkoholu, znanych wszystkim, przed okradaniem sklepów. Jednak odwiedzą go goście, którzy nie będą musieli się przedstawiać – kiedyś Nielat, teraz Quantico powracający ze Stanów Zjednoczonych oraz Metyl, którego kartoteka nadaje się na umieszczenie go bardziej w celi, niż przyjęcie na stanowisko odpowiedzialnego za umieszczanie tam innych. Nie jest to sentymentalne spotkanie po latach przy wódce wśród wspomnień zatęchłych komisariatów, a ciąg dalszy, bo tak naprawdę na wielu poziomach świat wcale nie wypiękniał, nikt magicznie nie pozbył się problemów. Akcja „Gawron” ma na celu złapanie winnego śmierci Soczki, policjanta warszawskiej komendy. To sprawa priorytetowa i każdy chowa do kieszeni dawne urazy, bo chodzi tu o honor i o zasady – nie padają przy tym z niczyich ust żadne wielkie i heroiczne słowa, a raczej czuć odór wczorajszego alkoholu. Do tego policjanci mogą zapobiec walce dwóch gangów warszawskich.

No i Pasikowski może nie wyważa drzwi butem, ale też grzecznie nie puka. Tworzy kino realistyczne, nawet naturalistyczne, ale bez popisywania się i akrobatyki. Czuje i zna doskonale podwórko, na którym to się wszystko rozgrywa, zna postrzępiony regulamin. Jest bardzo w tym wszystkim autentyczny i ma naładowaną broń, ale nie ślepakami. Udaje mu się to, bo nie podkręca rzeczywistości, tylko ją obserwuje. Jest chropowato, duszno i ślisko. Nastrój zbudowany jest wiarygodny i wciągający, ale scenariusz już ma mniejszą energię i ducha, niż świat, w którym się znajdujemy. Dosyć szybko zaczynamy się domyślać do czego to dąży. Film tutaj nie udowadnia największej formy, ale też nie wysypuje przed nami walizek kasy – nie pokazuje scenami, że kupi nam wszystkie zabawki świata. Jest konsekwentny w prowadzonej narracji, szorstki oraz potrafi utrzymać w napięciu. Wątek kobiecy jest trochę zbyt prowincjonalny i oczywisty – silna i sprytna kobieta w "męskim świecie" wprowadzona jest tutaj trochę mało zgrabnie i czytelnie, jak gdyby dla parytetów, bo akcji filmu to zagranie nie podnosi w żaden sposób.

Tutaj naprawdę prowadzi się rozmowy, a aktorzy są postaciami, a nie je grają (no może prócz Dody, która jest Dodą). Nie wszystko się udaje, nie każdy chodzi regularnie na siłownie, a naboje się od nich nie odbijają. Moralność ma podwójne standardy i każdy powinien tutaj porządnie wyszorować ręce. To nie jest też tempo imprezy techno, umyślne przegrzanie i dokręcenie śruby do maksimum, to nie lunapark przemocy.

Pasikowski jest wierny swojemu opowiadaniu, zachowuje w tym gibkość i dużo klasy – może to dla niektórych kino w stylu zachowawczym, jakiś narracyjny relikt przeszłości – jest w tym na pewno skuteczny i nie wchodzi w polemikę z tym, jak wygląda gangsterstwo w Polsce i daje nam się porządnie zaciągnąć prawdziwą pleśnią i fetorem, czujemy to. Nie upiększa niczego ani nie używa makijażu naśladując inny świat, bo może dla widza mógłby być ciekawszy. I tą szczerością oraz brakiem narcyzmu twórczego wygrywa, a film jest do ostatniego momentu opowiadany z pasją i ekscytujący. Pitbull. Ostatni pies może nie gryzie aż tak mocno i nie rozszarpuje, ale kąsa i nie ma nic wspólnego z udomowionym oraz wytresowanym zwierzęciem.

Ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 2

i_darek1x

Pasikowski mógłby być oryginalny w nakręceniu filmu !Bo to co "stworzył "tylko będzie się kojarzyć z Vegą mniej lub bardziej udanie ;) Jak ma mało pomysłów to ja mogę pomóc ;)

befree i_darek1x

@i_darek1x To co stworzył, będzie się kojarzyć z Nim, z twórcą Psów. Jeżeli komuś Pasikowski kojarzy się "tylko" z Vegą, to świadczy nie o Pasikowskim, a o tym kimś. Skojarzenia wynikają nie a prori, a posteriori i są mocowane na doświadczeniach ludzi. Jak komuś każdy gangsterski/policyjny film kojarzy się z Vegą to powinienem obejrzeć filmy inne niż tylko p. Vegi., do czego bardzo zachęcam

Proszę czekać…