Ze stęchłego mułu horrorowej produkcji wyławiam raz po raz perełki. I uwielbiam Toma Waitsa - w każdych ilościach.

RECENZJA DVD: Renegaci 0

Do Renegatów podchodziłam jak pies do jeża. Już sam dość generyczny tytuł podpowiadał, że będzie to rozrywka, jakich wiele: twarde męskie kino, ociekające testosteronem, mielonka z mięśni, pięści i giwer. Taka, że tylko przegryźć stejkiem. Czy moje obawy się potwierdziły? Otóż i tak i nie.

Mamy lata czterdzieste. Triumfalny pochód nazizmu przez Europę. Niemcy rabują, co mogą, bo mogą. Na przykład francuskie złoto, które oddział nazistów zwozi do pewnej bałkańskiej wsi. Jednak Niemcy nawet nie mają okazji rozpakować się z całym tobołem, bo oto na drodze staje im jugosłowiańska partyzantka, wysadzając w powietrze tamę, zatapiając tym samym miejscowość – razem ze złotem i razem z Niemcami. Przenosimy się w czasie o pięćdziesiąt lat do wstrząsanego wojną domową Sarajewa. Tu na legendę o zatopionym kruszcu trafia oddział sił specjalnych amerykańskiej marynarki. Dzielne chwaty postanawiają wydobyć złoto tuż pod nosem dowództwa i lokalnych najemników, którym przewodzi niejaki Petrovic o cokolwiek putinowskiej fizjognomii (element grozy zaliczony).

podpis pod obrazkiem

Pierwsze kilkanaście minut filmu nie wróży dobrze, choć są bazooki i nawet czołgi. Pełni rolę preludium, o którym dość szybko zapominamy. Po tych seagalowskich wyczynach film robi gatunkową woltę i wkraczamy w sferę heist movie. Wtedy robi się nieco ciekawiej. Nasi bohaterowie szykują się do wyprawy i do wyprawy przystępują, choć los rzuca im cieniutkie kłody pod nogi. Najlepiej jest pod wodą – mamy dwie intrygujące wizualnie sceny: nadgryzione zębem czasu zrabowane malowidło, które dosłownie rozprasza się na naszych oczach, oraz granaty obracające w perzynę zatopiony kościół.
podpis pod obrazkiem

Renegaci nie wyróżniają się właściwie niczym. Misja jest, co tu kryć, infantylna od początku aż po finał. Dużo bardziej finezyjne misje rozpykiwało się za dzieciaka w Commandosach. O budowaniu postaci właściwie nie ma co mówić. Mamy na przykład szefa misji – szarżującego twardziela. W pewnym momencie bohaterka zauważa, że nosi on w sobie egzystencjalny ból – po czym to poznała, zachodzę w głowę i dojść nie mogę. Otrzymujemy w każdym razie tragiczną historię, o tym, jak to stracił dziecko, co nie ma absolutnie żadnego przedłużenia w fabule ani żadnego dla fabuły znaczenia. Po prostu sobie jest.
podpis pod obrazkiem

Jasnym punktem jest postać przełożonego naszych renegatów, którego całkiem sympatycznie i z nerwem (na tyle, na ile pozwalał scenariusz) zagrał J.K. Simmons (ten sukinkot z Whiplash).

I jeśli mnie spytacie: czemu powstali Renegaci, rozłożę ręce i powiem „nie wiem”. To film, od jakich wprost roi się w telewizji (no właśnie: w telewizji). Może powstali jako smutna przestroga i przypomnienie o tym, że Luc Besson (współproducent Renegatów) lubi sobie bezwstydnie pochałturzyć.

Moja ocena: 4/10.

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 2

KubiQ

Pamiętam ten film. Widziałem go w kinie, z jakiegoś powodu.

Zasnąłem…

befree

Kuźwa, zapomniałem że Birke jest kobietą i znowu odzywałem się per ON. Proszę wybaczyć, szczególnie, że już raz zostałem o tym poinformowany. Przepraszam. A co do tekstu: Taak, Luc Besson to lubi bardzo…. i nie wiem dlaczego:-)

Proszę czekać…