Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Niewidzialne 0

Teatralizacja świata bardzo naturalistycznego, pewna umowa między widzem, a autorem na „sztuczność”? Niesamowicie ciekawe zagranie, tylko że może skończyć się finałem – dziwność dla dziwności , ekscentryzm dla ekscentryzm i utknąć. Właśnie tak się dzieje w przypadku filmu Niewidzialne. Sytuacja beznadziejna, marazm, dziwne dźwięki, grzyb na ścianie – to przestrzeń i warunki – które określają rzeczywistość pełną brei, poważny dramat w skromnych warunkach. Niestety tytuł jest zaprzeczeniem – tutaj wszystko jest widzialne, szybko odczuwalne, brak elementu demaskacji. Fabularnie film nie robi żadnego wrażenia, jak gdyby wszystkie siły i finezja zostały wpompowane w sposób przedstawienia.

Kolejny dzień z życia w zatęchłej szwalni, która jest miejscem nieregularnego i niepewnego, ale jednak jakiegokolwiek zarobku trzech kobiet i jednego młodego chłopaka. On wykraja, one szyją. Precyzja, która musi im towarzyszyć w pracy nie przekłada się na ich życie. Mamy trzy życiorysy, każdy z krzywiznami. 3 kobiety (aktorki podkładają do pieca, ile mogą – Halina Rasiakówna Natalia Rybicka, Sandra Korzeniak), nawet nie mają imion, są tak przezroczyste i nieważne dla ludzkości. Jednak przede wszystkim one same siebie odbierają jako niepotrzebne – nieustannie to podkreślają. Pierwsza szwaczka to starsza kobieta, która wydaje się mieć już najciekawsze czasy za sobą, ale nie wiemy czy takie kiedykolwiek były. Druga szwaczka jest największym ancymonem w towarzystwie. Klnie, częściej zagląda do butelki, niż patrzy na ściegi, większość jej żarliwych i bezpośrednich tyrad dociera do tematu seksu i są podszyte frustracją oraz wściekłością. W ich maleńkiej, pracowniczej społeczności wygląda, pozoruje się bardziej na kobietę, która wie czego potrzebuje. Trzecia szwaczka jest postacią najspokojniejszą, wręcz na początku zapowiadającą, że nie będzie miała czym widza zainteresować. Chce po prostu wykonywać swoje obowiązki, składać dłonie w wolnej chwili do modlitwy o lepsze jutro i mieć na jedzenie dla swojego synka.

No i mamy Krojczego. Można by pomyśleć, że mężczyzna niezgarbiony od trudów szycia i jeszcze życia będzie osobą wprowadzającą mniej duszny nastrój. Jednak zostaje zdominowany, sytuacja ewoluuje, zagęszcza się, on czuje się osaczony, one w natłoku kolejnych zdań o swoich kulawych życiorysach, docierają (idąc nomenklaturą ich zawodu) do szewskiej pasji. Ich sytuacji nie zmienia pojawienie się tajemniczej, symbolizującej obietnicę szczęścia Marii Miracle. Można by pomyśleć, że jest opiatem, omamem, halucynacją spragnionego widzącego wodę na pustyni.

Cała atmosfera jest skrojona na miarę, ale na tym kończy się hipnotyczny wymiar filmu. Od początku wiemy w jakim świecie funkcjonujemy – piekło zza życia. A szwaczki, jak Syzyf w kółko wtaczają kamień pod górę. Teatralna konwencja jedności czasu, miejsca i akcji, postawienia nacisku na dialog jako nośnik akcji, nie dźwiga pełnego metrażu. Zdania jak kolaże, do zapisania i zapamiętanie, niektóre doskonałe, ale jak czytanie z dłoni – to wszystko jest świadome, tylko nic nie wnosi.

Są tu próby przeforsowania tematu – ile ton waży życie kobiety zdominowanej, samotnej, zrujnowanej. Smród, który cały czas czują unosi się z ich pełnych tajemnic dusz. Jednak tak, jak wiele się w tym jednym pomieszczeniu dzieje, tak nic intrygującego w postaciach. Miotają się jak króliki u Lyncha w Rabbits, ale widz nie dociera do żadnych znaczeń ukrytych. Wielkie sekrety jakie chowają, nie są sekretami, a widz nie odczuwa ich rozmiarów.

W credo wyznania wiary religii katolickiej padają słowa „rzeczy widzialne i niewidzialne”. W tej rzeczywistości nie ma czasu na wykraczanie poza świat rzeczy, materii namacalnej, jeżeli nawet w tym widzialnym jest ich deficyt. To mogła być ciekawa dysputa filozoficzna o poszukiwaniu duchowości w warunkach ekstremalnych – że skoro nie ma już wiary ani miłości to może chociaż nadzieja? Niestety przycisk analityczny, filozoficzny jest wciśnięty, ale nie ma prądu. Zamiast tego jest rozpalona do czerwoności dosłowność. Paweł Sala wraca z czymś innym. Wprowadza nas w naprawdę efektowny i zdestabilizowany świat, jednak wcale nie prowokujący w nas rozwiązywania żadnych zagadek. To spadek, ale z wysokiego konia.

Ocena: 5/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…