Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

RECENZJA: Zakonnica 0

Pierwotny, bezkształtny i nieoszlifowany camp to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie można znaleźć we współczesnej popkulturze – takie jest przynajmniej moje zdanie na ten temat. Idąc na Zakonnicę, musicie przygotować się na przepych grozy rodem z brytyjskich Penny Dreadful – pulpowych historii sprzedawanych za przysłowiowego pensa. Zresztą, skoro o niszowej (pop)kulturze Brytyjczyków mowa: nie sposób odmówić twórcom spin-offu Obecności 2 jawnych inspiracji horrorami z Hammer Film Productions. Widowisko przypomina przejażdżkę tunelem grozy po psychotropach – jest zbyt mroczne, zbyt straszne, zbyt przeładowane wszelkimi chwytami. Po prostu: campowe – a przez to piękne… Oczywiście, na swój przewrotny sposób.

Krytycy na całym świecie biorą do ręki pomidory i rzucają nimi w Bogu-ducha-winną Zakonnicę, krzycząc: kicz!; nieporozumienie!; pieniądze wydane na ten film to kompletne ich marnotrawstwo; kolejny niestraszny straszak z taśmy produkcyjnej… Otóż, nie do końca. Mało kto doszukuje się konwencjonalnych korzeni filmu, które niewątpliwie sięgają wytwórni Hammer Film Productions. Sława studia przypada na lata 1950-1970, kiedy amerykańskie uniwersum potworów z Universala powoli zaczęło schodzić do lamusa. Brytyjczycy wzięli sprawy w swoje ręce, wypuszczając własny cykl niskobudżetowych, gotyckich horrorów – często przeestetyzowanych, tworzonych w atelier, nieraz obfitujących w nazbyt teatralną scenografię i zabawnie czerwoną krew. Ich scenariusze nie grzeszyły oryginalnością: uprzedmiotawiały kobiety i barwiły sztuczne pomieszczenia czerwoną farbą. Akcja osadzona była w starych zamczyskach, do których przypadkiem trafił zbłąkany przybysz (najczęściej towarzyszyła mu jakaś dziewczyna), by tam stawić czoła tajemnemu złu.

Twórcy Zakonnicy przenoszą trzon konwencjonalny horrorów Hammera do własnego filmu. Efekt składa się na okultystyczną makabreskę w najlepszym wydaniu – realizującą campową esencję od pierwszej do ostatniej sceny.

Najpierw mój osobisty mistrz kina grozy XXI wieku, James Wan, zrealizował dwie części Obecności. Cykl poświęcony małżeństwu Warrenów, będących demonologami oraz ich przepastnemu skarbcowi nawiedzonych obiektów okazał się na tyle atrakcyjny, że szybko zaowocował małym uniwersum horrorów (radzącym sobie o niebo lepiej niż Dark Universe od Universala). Filmy wyreżyserowane przez Wana otrzymały własne spin-offy: duologię Annabelle oraz goszczącą obecnie na ekranach kin Zakonnicę. Wspomniany twórca Obecności od zawsze gardził CGI, grozę wydobywając najczęściej przy pomocy praktycznych efektów specjalnych. W ten sposób jego twórczość stąpa między szczerą makabreską (seria Naznaczony) a faktyczną grozą, mrożącą krew w żyłach i przyprawiającą o palpitacje serca (jak miało to miejsce w pierwszej części Obecności). Zmierzam do meritum: zmieńcie branżę wszyscy, którzy staracie się przestraszyć współczesnego odbiorcę komputerową breją z krzywą mordą. Niestety, tak najczęściej przedstawiane są potwory w kinie grozy (by wspomnieć niedawnego Slender Mana). Niski budżet podobnych produkcji rzadko pozwala na dopracowanie efektów CGI. Ostatecznie widz nie jest w stanie uwierzyć w wiarygodność ukazanych upiorów – co za tym idzie, „straszaki” zupełnie na niego nie oddziałują.

Świadomy tego James Wan tworzy świat grozy uciekając się wyłącznie do praktycznych efektów specjalnych (w najgorszym razie łącząc je z CGI). W ten sposób potwory jak Valak z Obecności 2 faktycznie przerażają. Widz zdaje sobie sprawę z ich obecności w świecie przedstawionym. Na tym polega właśnie geniusz Zakonnicy. Choć z racjonalnego punktu widzenia nie można podejść na poważnie do ukazanych zdarzeń czy lokacji, dbałość o detale rzeczywistości profilmowej, ich wiarygodność obcowania w ukazanym świecie, skutecznie oddziałują na wyobraźnię widza.

Zakonnica w żadnym razie nie jest arcydziełem kina światowego. W zarysie fabuły odwołuje się do klasyków Hammera: dzielny łowca przygód, Sherlock Holmes z Watykanu przyjeżdża do mrocznego opactwa z Rumunii, by przeprowadzić tam śledztwo w sprawie samobójczej śmierci pewnej zakonnicy. Towarzyszy mu waleczna nowicjuszka, Irene (Taissa Farmiga). Mise-en-scène przepełnione jest lokacjami, które bezbłędnie sprawdziłyby się na okładach płyt blackmetalowych – takiej ilości krucyfiksów nie miał jeszcze żaden film. Kolejne plenery wypełnia gęsta mgła, jakby zaraz miał się z niej wyłonić Wilkołak albo pies Baskerville’ów. Prawdziwe piekło zaczyna się wraz z przestąpieniem progu opactwa. Szatańskie miraże mieszają się z subiektywną prawdą o świecie przedstawionym, bawiąc się percepcją bohaterów oraz samych widzów. Twórcy sięgają nawet do klasyki: niczym w Imieniu Róży, także tutaj średniowieczne korytarze opactwa zamieniają się w przerażający labirynt. Ten musi spełniać wymogi gatunkowe: ślepe uliczki niosą zatem grozę pierwszych odsłon Silent Hill, gdzie nawet diabeł boi się powiedzieć "dobranoc".

Czy nie czuć zatem przesadnego przepychu w ekspozycji kolejnych nadprzyrodzonych zjawisk? Jasne, ten rzuca się w oczy niemal od pierwszych scen Zakonnicy. Na szczęście przewodni camp ani na moment nie pozwala traktować ukazanej rzeczywistości na poważnie. Zwłaszcza, gdy całokształt obarczony zostaje koślawą bajką o złym władcy-okultyście oraz wrotach do piekła otwartych wraz z nadejściem II Wojny Światowej. Pojawia się nawet relikwia najświętszej krwi Jezusa Chrystusa – tak irracjonalne sacrum profanum może konkurować tylko z świętym granatem ręcznym z Antiochii od Monty Pythonów. Z drugiej strony nie sposób nie odczuć wzrastającego napięcia, gdy postacie poruszają się po ciemnych zaułkach starej budowli, pełnej nawiedzonych kątów oraz mrocznych zaułków.

Duologia Annabelle stanowiła wtórne i przewidywalne kino grozy z nurtu ghost story. Zakonnica to jazda bez hamulców przez wszystkie kręgi piekła na motorze Ghost Ridera. Najczystszy camp oraz bezwstydne kino eksploatacji, nie idące na żaden kompromis. Twórcy świadomie nurzają każdą odsłonę franczyzy Obecności w innej konwencji, aby nadać różnorodności potwornemu uniwersum. Zakonnica trafiła w moje gusta samoświadomością oraz sporą dawką makabrycznego poczucia humoru. Użyta tutaj estetyka kina klasy B z rzadka sięga po efekty komputerowe, barwi mrok jaskrawymi światłami niczym w Masce Czerwonego Moru. Po seansie samemu chce się kupić strój zakonnicy, zapożyczyć makijaż od Nergala i straszyć ludzi po kątach – dobry plan na Halloween!

Moja ocena: 6/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 4

i_darek1x

…pingwiny ;)

Reptile

Hammer to nie tylko kicz i "tandeta", która i tak dzisiaj przecież jest już kultowa, flaki z papieru jak u Tromy. To także choćby "Krzyk strachu", który nie ustępuje w swojej doskonałości Hitchcockowi

Asmodeusz

przyznaję całkiem zgrabnie napisana recenzja może nieco zbyt dużo tych nawiązań do Hammera, ale przez to (lubię tego typu horrory) mocno zachęciła mnie do zakonnicy

Proszę czekać…