WFF: Weekend w Scarborough 1

Weekend w Scarborough może uchodzić za unikalny materiał na wielu płaszczyznach. Poczynając od próby oddania prawdy, myśli ukazanej w sztuce teatralnej… Przez czas, będący kluczowym dla sprawy nauczyciela, skazanego na 5 lat pozbawienia wolności… Aż po nurtujące nas pytanie: Ile kontrowersji budzi miłość? Ta, której towarzyszy spora różnica wieku, śmieszki i uśmieszki ludzi na ulicach, ogólny brak zrozumienia. To dopiero początek procesu.

Dwie pary kochanków przybywają do brytyjskiego miasta Scarborough. Szukają ucieczki od ograniczeń, na które napotykają w codziennym życiu. Piękna i bardzo nieśmiała Liz wydaje się starsza niż jej beztroski i porywczy partner Daz. W wyblakłym pokoju hotelowym, wśród łuszczącej się tapety, z dala od wścibskich oczu rodzinnego miasta, śmieją się, kłócą, kochają i cieszą swoją anonimowością. Podobnie, w identycznym pokoju zachowuje się wrażliwy Aiden i Beth, ognista i impulsywna młoda kobieta. Pokoje hotelowe są dla nich bezpieczną przystanią, ale także swoistym więzieniem. Przyjdzie czas, że obie pary będą zmuszone pogodzić się z niedozwoloną naturą swojej miłości. Historia o zakazanej miłości, odpowiedzialności i niszczącej sile pożądania.

Autorskie kino na bazie sztuki teatralnej, z widocznymi zmianami i lotną koncepcją — tak, w dużym skrócie można streścić ramówkę tego filmu, ewentualnie prolog reżysera, który na konferencji prasowej opowiedział o kulisach i motywach powstawania dzieła. Próba niezwykle zgrabna, zaskakująca i wyjątkowo wyważona mimo sporej intymności. Większość scen (tych miejskich) to żywy poradnik dla każdego filmowca — jak ze skromnej scenerii, kadru pozbawionego sporej ilości statystów i dialogu docierającego do sedna sprawy zrobić coś skutecznego, na miarę Warszawskiego Festiwalu Filmowego… Pomysł wykorzystania sztuki teatralnej okazał się celnym strzałem. Dzięki temu „miejskie” wymiany zdań nie przypominają paradokumentu, a dwie pary budują mocny, spójny dla całości klimat, kompilację narastających emocji. Ten teatralny zaciąg stał się kluczem do przekazania trudnej formy, przy której bardzo łatwo stracić wiarygodność, zaufanie widza. Twórcom udało się znaleźć punkt równowagi, przynajmniej w rozwinięciu.

Weekend w Scarborough budzi uczucie zamkniętego spektaklu, tematu do wewnętrznych rozważań, potrzeby chwili dla siebie. Problemem jest myśl, która zostaje nam po obejrzeniu seansu. Oczywiście doceniamy warstwę artystyczną, w tym cudowne kreacje oddające skalę uczuć (reżyser pracował z polską specjalistką od kostiumów), cały spektakl, małomiasteczkowość, ale brakuje puenty. Przez cały obraz towarzyszy nam narastające tempo rozważań i naturalne oczekiwanie pełni po seansie — podsumowania na miarę pomysłu.

Niestety nie jest to film, który zostawi po sobie znak, ideę. Jest bardzo dobrze zrealizowanym pomysłem przeniesienia sztuki na wielki ekran, ale temat umiera zaledwie chwilę po seansie, jest jak skromny, przy całej oprawie PRZECINEK.

Barnaby Southcombe nie chciał wdać się „niepotrzebną” polemikę, realizując obraz. Wolał pokazać motywy, zachować obiektywizm, skupić się na detalach. To mu wyszło rewelacyjnie, ale tropy i zachowawczość nie wystarczyły do osiągnięcia celu. Motyw tych samych wątków rozgrywanych na przestrzeni lat, uzupełniających historię (dwie pary w podobny sposób prowadzą rozmowy, niejednokrotnie używając tych samych słów) pozwala jedynie na opowieść o uczuciu — brakuje kropki nad "I" oraz odwagi w realizacji rzeczywistości, dokończenia tematu, który zapowiadał się tak dobrze.

OCENA: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…