John Woo i chiński Red Cliff! 0

Pojawił się w końcu zwiastun do długo oczekiwanej chińskiej superprodukcji Johna Woo.

John Woo, reżyser legenda, mający liczne rzesze fanów na całym świecie. Ostatnio pracował w Hollywood, lecz ze względu na to, iż jego filmy lekko mówiąc odnosiły klapy (Paycheck, Windtalkers), wrócił jak każdy szanujący się chiński filmowiec do swego kraju. Tak ostatnio robili Jackie Chan i Jet Li, i robili to z sukcesem, ponieważ ich rodzime produkcje były wspaniale przyjęte przez publiczność, jak i krytyków.

O tej produkcji mówiono od 4 lat. Wielki powrót Johna Woo do Chin, gdzie robił najlepsze filmy w swojej karierze. W końcu doszło do skutku, film stał się najdroższą produkcją w historii Azji o budżecie około 80 milionów dolarów, co z możliwościami chińskiej kinematografii daje lepszy efekt, niż amerykańskie filmy z budżetem 200 milionów. Tutaj pieniądze idą na to, co widzimy, na to, co nas wgniata w fotel w kinie przy takich produkcjach, a nie na gaże gwiazd, czy na efekty komputerowe. Warto zaznaczyć, bo jednak niektórzy myślą, że chińskie kino kostiumowe to równa się Wuxia (w kinie objawiało się to często fruwaniem bohaterów i poetyckością przekazu). W tym przypadku zaznaczam na wstępie, będzie to z krwi i kości produkcja historyczno wojenna, w której przeważać ma realizm i niewiarygodny rozmach. Teraz, gdy Amerykanie przestali robić takie filmy, bo każda ich kolejna próba kończyła się niesmacznym fiaskiem (Aleksander), jedynym miejscem, do którego mogą się udać fani efektownych filmów historycznych jest Azja. Można się spodziewać obrazu, który poza oczywiście rozmachem zaproponuje widzom dość nieznaną historie, przejmującą opowieści, dramat, jak i dobre dialogi.

Jednak mimo wszystko Woo zebrał same gwiazdy azjatyckiego kina, chociaż miało być ich więcej, niż jest w finalnej wersji. Zobaczymy tutaj takich aktorów, których nazwiska są znane każdemu kinomaniakowi, Tony Leung Chiu-Wai , Takeshi Kaneshiro, Zhang Fengyi, You Yong, Chang Chen, Hu Jun, Shido Nakamura, Kojuki. Pierwotnie rozmowy były prowadzone z Kenem Watanabe, lecz ze względu na to, iż jest to aktor Japoński wynikły jakieś sprzeczności i zrezygnowano z tego pomysłu. Także był już nawet zapisany na liście płacChow Yun Fat, lecz wedle plotek to odszedł z powodów jakichś sprzeczności artystycznych z reżyserem, potem wrócił, a potem znów odszedł. Jest to troszkę dziwne, lecz pełnej informacji chyba nigdy nie poznamy. Sam aktor twierdzi, że scenariusz dostał tydzień przed rozpoczęciem zdjęć i nie zdążył się przygotować. Sądzę, że John Woo jest na tyle dobrym reżyserem, że niektórzy ci utalentowani aktorzy mogą ukazać niezapomniane kreacje.

Teraz przejdźmy do ekipy technicznej. Na wstępie mamy wspaniałego operatora, Yue Lu, nominowanego do Oscara w 1996 roku za Shanghai Triad Zhanga Yimou. Kinomani mający stały kontakt z azjatyckim kinem mogli podziwiać jego wspaniałą pracę w filmie wojennym Fenga Xiaoganga Assembly, który wedle krytyków został uznany za azjatycką odpowiedź na Szeregowca Ryana, a nawet niektórzy twierdzili, że jest lepszy. Dalej mamy choreografa scen akcji, wedle oficjalnych informacji zajmuje się tym Dion Lam, który jest dobrym rzemieślnikiem, lecz poza filmem Przysięga nie miał wiele szans, aby zaprezentować to na najwyższym, światowym poziomie. Mówi się też o udziale Corey Yuena, lecz nie udało mi się tej informacji ani potwierdzić, ani zaprzeczyć. Za muzykę będzie odpowiadać Taro Iwashiro, autor kompozycji do takich obrazów jak Genghis Khan: To the ends of world and sea, Azumi i wielu innych japońskich obrazów.

Obraz jest na podstawie książki Romance of the three Kingdoms napisanej przez Luo Guangzonga. Historia zaczyna się w roku pańskim 208, w ostatnich dniach panowania dynastii Han, przebiegły premier Cao Cao przekonuje Cesarza, że jedynym sposobem na zjednoczenie Chin jest wypowiedzenie wojny królestwu Xu z zachodu i królestwu Wu z południa. To rozpoczęła militarną kampanie na niespotykaną skalę, prowadzoną przez samego premiera. Bez nadziei na przetrwanie dwa królestwo zawiązały sojusz. Wiele bitew ma lądzie i wodzie doprowadzają do kulminacji, do słynnej Bitwy o Czerwony Klif. Podczas tej bitwy, w które brało udział miliony żołnierzy, spłonęło 2000 okrętów i historia Chin zmieniła się na zawsze.

Film wedle wielkiej rzeszy ekspertów i analityków jest typowany na jeden z największych hitów 2008 roku, lecz warto zaznaczyć, że na skalę światową, nie tylko na skalę Azji.

Podobno niedawno podzielono film na dwie części. Pierwsza ma mieć premierę tuż przed otwarciem Igrzysk Olimpijskich w Pekinie (które tak przy okazji ma reżyserować sam wielki Zhang Yimou), co na pewno jest kolejnym powodem, aby pokazać światu wielkość Chin. Druga pod koniec roku.

Równocześnie był kręcony inny film na podstawie tej książki pod tytułem Three Kingdoms: Resurrection of the Dragon. Ma również świetną obsadę, wielki budżet (35mln), lecz to film Johna Woo jest najbardziej oczekiwaną produkcją Azji ostatnich 5 lat. Trzeba też zaznaczyć, że film Daniela Lee jest bardziej luźną adaptacją skupiającą się na ścisłym wątku z książki. Premiera w kwietniu.

Sam zwiastun jest wspaniały, pokazuje naprawdę wielki rozmach produkcji. Scenografia, kostiumy wyglądają powalająco. Szkoda, że jakość nie jest w HD, co dla mnie jest istną zbrodnią, lecz trzeba cieszyć się z tego, co się ma. Jest to film, który ma mieć dystrybucję na cały świat, nawet do Polski, więc ja jestem pewny, że wybieram się do kina. Zapraszam i polecam, bo jest to taki rodzaj superprodukcji historycznych, który trzeba zobaczyć!

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 2

madgreg

Spoko newsik, mnóstwo szczegółów, widać, że autor wie o czym pisze. Poza tym rozbudza apetyt, chyba nawet bardziej niż sam trailer, który, pomijając słabą jakość, imho zrobiony jest raczej przeciętnie. W każdym razie film z pewnością będzie świetny. Czekam z niecierpliwością. A z wuxia czy bez wuxia kino azjatyckie rulez!!

Gee

Dobry i ciekawy news. Myślę, że zadowoli każdego. Miłośnika azjatyckich produkcji a także dla wielbicieli chińczyzny w słoikach oraz chińskich zupek. Dodam od siebie, że od jakiegoś czasu widoczny jest zwrot w takich epickich powieściach "przelewanych" na kliszę filmową. Ucieka się od "latawców", a wraca się do całkowitego realizmu w przedstawianych filmach. Czy to dobrze? Sądzę, że i tak i nie. Jak wspomniano mamy niedosyt takiego gatunku filmowego. Jak mnie pamięć nie myli, to w ostatnich latach mieliśmy kilka podobnych i wypadły one raczej dość ciekawie. Zupełnie inaczej było z takimi opowieściami pokroju "Przyczajonego Tygrysa". Były one raczej niewypałem, klapą… Jednak boję się, aby zaraz nie wyskoczyły dziesiątki kolejnych opowieści pokroju "dynastii Geenig" i znowu będziemy oglądać "ten sam odgrzewany kotlet". Jednak ten reżyser, to jednak klasa sama w sobie… Tak trzymać…

Proszę czekać…