Całkiem solidna adaptacja, która mogła być lepsza gdyby wierniej trzymano się ksiażki. 7
"Obserwatorzy" to adaptacja wydanej tylko rok wcześniej książki Dean R. Koontz - "Watchers", przetłumaczonej w Polsce pod tytułem "Opiekunowie". Film w zasadzie trzyma się papierowego pierwowzoru, jednak Jon Hess wprowadził kilka istotnych zmian, które obniżają nieco jego poziom. Ewidentnie, zmiana doświadczonego komandosa na nastolatka podyktowana była wprowadzeniem, będącego na fali Corey Haim, co miało przyciągnąć do kin rzesze nastolatków. Pójście tym torem, spowodowało również obniżenie brutalności samego filmu. Nie znaczy to, że potwór próżnuje, bo co jakiś czas rozszarpuje kolejnego nieszczęśnika, jaki stanie na jego drodze, ale pomimo krwi i stosu ciał sceny ataków są jakby przycinane. Brakuje więc nieco gore, a co za tym idzie - dreszczyku.
Sporym rozczarowaniem okazał się sam mutant. Przez większość czasu widzimy go jedynie fragmentarycznie lub na szybkich migawkach, podczas których nie zdołamy uchwycić wyglądu bestii. Oczywiście spece od efektów specjalnych zaoszczędzają tym sobie pracy i przede wszystkim wydatków, ale sam zabieg jest na tyle dobry, że utrzymuje klimat, pozostawiając domysły do samego końca. Wszystko psuje się, gdy dostajemy finalny produkt i faceta w gumowym kostiumie z zabawną maską na twarzy.
W zasadzie można powiedzieć, że jest to teatr dwóch aktorów i psa. Z jednej strony fajtłapowaty i zabawny Corey Haim, grający typową dla siebie rolę, a z drugiej bezwzględny i brutalny Michael Ironside, również nie wychodzący poza ramy swoich postaci. Dodatkiem do całości jest przesympatyczny retriever potrafiący skraść nie jedna scenę.
"Obserwatorzy", to w zasadzie typowy przykład kina grozy lat 80 z jego wadami i zaletami. Film o ogromnym potencjale, nieco uproszczonym przez reżysera, który powinien pozostać przy książkowych rozwiązaniach. Jest to pozycja zdecydowanie warta polecenia fanom "monstermovie" i nie tylko. Co ciekawe tytuł był na tyle dobry, że nakręcono jeszcze trzy kolejne części.