Maria

6,3
Tony Childress, reżyser i aktor, przygotowuje swój najnowszy film – „This is my Blood”. Na planie zjawia się Marie Palesi, która ma zagrać postać Marii Magdaleny. Aktorka tak głęboko wczuwa się w swoją rolę, iż postanawia dowiedzieć się wszystkiego o prawdziwej Marii. Wyrusza w podróż, której kresem będzie oświecenie. W tym samym czasie w Nowym Jorku, dziennikarz telewizyjny Ted Younger rozpoczyna własne poszukiwania prawdy, realizując dokument o życiu Chrystusa. Losy trojga głównych bohaterów przetną się niespodziewanie w noc premiery „This is my Blood”, kiedy to atak terrorystyczny zakłóci uroczystość.

O produkcji

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

„Maria” jest kolejnym filmem Abla Ferrary, w którego dorobku stale przewija się kwestia duchowości. Jest obrazem znaczącym, w którym twórca po raz pierwszy skupia się na postaci ewangelicznej: Marii Magdalenie. W „Marii” można także znaleźć inne tematy bliskie Ferrarze, artyście wiecznie poszukującemu i bez upiększeń pokazującemu kulisy produkcji filmowej, np. w „The Blackout” (1997) i „Oczach węża” (1993). „To ryzykowny gatunek filmowy, ale znam to środowisko od podszewki. Zawsze zastanawiałem się, jak aktorowi udaje się powrócić do normalnego życia po zakończeniu zdjęć do filmu” - przyznaje reżyser. Z tych przemyśleń zrodziła się postać Marii - aktorki, która po zagraniu Marii Magdaleny, zaczyna patrzeć na świat oczami swojej postaci. „Postanawia udać się do miejsc występujących w Nowym Testamencie. Grając tę rolę dotknęła spraw, z których nie zdawała sobie sprawy, doznała uczuć dotąd lekceważonych”, mówi Juliette Binoche. Podobnie jak jej bohaterka, Juliette Binoche przed rozpoczęciem zdjęć pojechała na tydzień do Jerozolimy. „Jean-Yves Leloup, który przełożył Ewangelię Marii Magdaleny i przygotowywał jej ekranizację, zaproponował mi wcześniej tę rolę, ale do realizacji filmu nie doszło”, wspomina Binoche. Aktorka jest przekonana, że drugie pojawienie się tej postaci w jej życiu nie może być dziełem czystego przypadku.

Wbrew obiegowej opinii, którą rozpowszechniano od wieków, Maria Magdalena (Maria z Magdali) nigdy nie była nierządnicą , choć często nazywaną ją „grzesznicą” z racji wyłamywania się z ówczesnej tradycji żydowskiej. Innych członków wspólnoty raziło, że nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci. Mówiono również, że Jezus wypędził z jej ciała 7 demonów. Studiując Ewangelię Marii Magdaleny Binoche ze zdziwieniem odkryła portret osoby dręczonej szeregiem trosk: „Warto sięgnąć po Ewangelię Filipa, aby poznać inną wersję życia Jezusa: ‘Trzy chodziły z Panem zawsze: Maryja, Jego matka, Jej siostra i Magdalena, ta, którą nazywa się Jego towarzyszką. "Maria" bowiem to Jego siostra, i Jego matka, i Jego towarzyszka’. To inspirująca postać i czułam się w obowiązku zagrać w filmie, za sprawą którego kobiecość powraca do sfery publicznej dyskusji i który nie faworyzuje żadnej religii, oprócz wiary biorącej się prosto z serca.”

„Po co jest nam wiara? Kim był Jezus? Skąd biorą się wszystkie konflikty między wierzącymi?” - te i inne ważkie kwestie porusza Abel Ferrara w „Marii”, w której, zdaniem producenta Fernando Sulichina, przeszłość miesza się z teraźniejszością, a rzeczywistość z fikcją i fantazją.

Rozmowa z Juliette Binoche

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

„Świętość rodzi się z połączenia prawdy i miłości.”

Jak przystępuje się do pracy nad postacią Marii Magdaleny?

Juliette Binoche: Zadając pytania. Dopiero potem zaczynają pracować zmysły, rodzą się emocje, kolory, zapach. Warto udać się w miejsca, w których postać przebywała, przejrzeć się w jeziorze, nad którym się pochylała, ujrzeć, jak odbija się w nim niebo, galilejskie kwiaty... Z tekstów źródłowych wywnioskowałam, że stale poszukiwała odpowiedzi. Napędzał ją głód wiedzy, także samowiedzy. Postanowiła całkowicie poświęcić się Jezusowi. Zafascynowała mnie jej gotowość udania się w nieznane, jej miłość bliźniego. Nigdy wcześniej tego nie zaznała.

Co Panią najbardziej w niej poruszyło?

Juliette Binoche: Trzeciemu tysiącleciu będzie najprawdopodobniej przyświecać kobieta, dla wielu symbolem kobiecości będzie zapewne Maria Magdalena. Ta postać zachęca do przewartościowania wielu idei, przekonań i pewników. To wielka inspiracja dla kobiet, mężczyzn i szeregu religii. W Ewangelii św. Jana występuje jako pierwszy świadek zmartwychwstania Jezusa. Jest pierwszą chrześcijanką i jednym z apostołów. Ewangelia Marii oraz teksty apokryficzne, napisane w języku koptyjskim i odnalezione w Nag Hamadi, m.in. Ewangelia Filipa, ukazują jak ważne miejsce zajmowała u boku Jezusa w pierwszej wspólnocie chrześcijan. Teksty te stanowią uzupełnienie pism kanonicznych i ujawniają inne oblicze kobiety od ogólnie przyjętego stereotypu dziewicy, matki albo nierządnicy, upowszechnionego przez tradycję katolicką. Najbardziej poruszające jest w niej pragnienie absolutu. Na pewno targała nią rozpacz, a ból, który temu towarzyszył, musiał się pogłębiać.

Czy utożsamia się Pani z jej cierpieniem i poszukiwaniem absolutu?

Juliette Binoche: W moim życiu były etapy zwątpienia i rozpaczy. Trzeba je po prostu przejść. Nie można od nich uciekać, należy stawić czoło pytaniom i zwątpieniom, które przynosi życie. Następuje to cyklicznie i czyni nas bardziej wrażliwymi. Otwiera nasze serca i czyni bardziej świadomymi samych siebie.

Decyzja, aby grać w teatrze, wynikała z chęci obcowania ze świętością, odnalezienia wspólnoty duchowej?

Juliette Binoche: Naturalnie! W teatrze gram od 12 roku życia, a jako 17-latka postanowiłam się temu poświęcić na stałe. Teatr był dla mnie wspólnotą, którą sama wybrałam, jednością, którą mogłam się podzielić. Jedność czasu oznacza w teatrze sakralizację tego, co ma miejsce tu i teraz, zanim chwila bezpowrotnie przeminie.

W Ziemi Świętej brała Pani udział w szeregu obrządków religijnych. Czy tam także poszukiwała Pani wspólnoty duchowej, której pragnęła Pani jako dziecko?

Juliette Binoche: Jako dziecko pragnęłam doświadczyć świętości, ale nie lubiłam chodzić na mszę w niedzielę. Słyszałam w kółko: ‘Siedź cicho, stój prosto, dobrze się ubierz’. W trakcie podróży do Ziemi Świętej poczułam duchową więź, gdy zapanowała wewnętrzna cisza i powszechna radość. Nieważne, czy miało to miejsce w świątyni prawosławnej, koptyjskiej etiopskiej czy katolickiej.

Jak poradziła sobie Pani z pokazaniem wyjścia z mroku, jakie przeżywa Maria Magdalena?

Juliette Binoche: Należy znaleźć trochę miejsca w sobie samym. Od nadmiaru idei i pewników trudniej jest nam uczyć się i iść naprzód. Wyciszenie pozwala otworzyć się na Boga. To zapewnia nam medytacja i modlitwa.

Wywiad przeprowadzony w trakcie prac nad „Marią” przez Frédéricka Lenoira, ukazał się w „Le Monde des Religions” w marcu 2005 roku.

Spotkanie Juliette Binoche i Abla Ferrary

Juliette Binoche przyznaje, że długo zastanawiała się nad przyjęciem propozycji Abla Ferrary: „Nie byłam pewna, czy uda się przedstawić relacje Jezusa z Marią Magdaleną w filmie, który, znając poprzednie dzieła Abla Ferrary, obfitować będzie w improwizacje i zmiany wprowadzane w ostatniej chwili”. „Przydała się wiara”, dodaje z uśmiechem aktorka.

Fernando Sulichin wspomina pierwsze spotkanie reżysera z gwiazdą w Paryżu. Binoche przybyła na nie z dwugodzinnym spóźnieniem z powodu korków. „Na początku Abel zachowywał się jak lew w klatce, a po 2,5-godzinnej rozmowie podszedł do mnie zlany potem i wzruszony wyznał: ‘Ona jest fenomenalna, wie o Marii Magdalenie więcej ode mnie’”. Aktorka wspomina, że przed podjęciem decyzji zasięgnęła rady Harvey’a Keitela, który szczerze chwalił reżysera i przekonał ją ostatecznie do zagrania w „Marii”. Sulichin tłumaczy, że odmienne metody pracy Binoche i Ferrary wzbogaciły doświadczenie obojga artystów. „Dla Abla kręcenie filmu z Juliette było poważnym wyzwaniem. Binoche nie była jak dotąd przyzwyczajona do improwizacji. Lubi wszystko omawiać. Jej zaangażowanie w ten projekt zmusiło Ferrarę do większej koncentracji i perfekcjonizmu”.

Obawy Juliette Binoche również jej samej dały impuls do większej kreatywności. „Musiałam dostosować się do jego tempa pracy i energii. Aktorom nie zawsze przychodzi to łatwo. Potrzebujemy wskazówek, a na planie filmu Ferrary nie możemy zacząć od pytania:‘Czego ode mnie oczekujesz?’ Abel chce, abyśmy wnosili do filmu nasze własne doświadczenia”. Reżyser wtóruje tym spostrzeżeniom. „Nie jestem wielbicielem jazzu, ale kręcenie filmu przypomina właśnie jazzową improwizację. Trzeba uchwycić moment, w którym następuje coś wyjątkowego”.

Aktorzy, którzy w przeszłości pracowali w ten sposób z Ferrarą, zawdzięczają mu najbardziej wyraziste kreacje w swojej karierze. Wszyscy pamiętają rolę Christophera Walkena w „Królu Nowego Jorku” i Harvey’a Keitela w „Złym poruczniku”. „Maria” zawdzięcza swoją niepowtarzalność właśnie połączeniu unikalnego spojrzenia Abla Ferrary i wielkiego zaangażowania odtwórców głównych ról – Juliette Binoche, Marion Cotillard, Heather Graham, Foresta Whitakera i Matthew Modine’a.

Wywiad z Ablem Ferrerą i Frankiem Decurtisem

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Jak wygląda geneza filmu „Maria”?

AF: To w dużej części historia dziennikarza, który w swoim programie rozmawia z gośćmi o Chrystusie. Gdy oglądam telewizyjnych prezenterów, zastanawiam się, co może dziać się w ich życiu, w jakim stopniu są wrażliwi na wiarę. Innym ważnym elementem była refleksja, co odczuwają aktorzy po zakończeniu zdjęć do swoich filmów. Nagle mają wrażenie, że zostali porzuceni przez film, a świat w którym istnieli, rozpada się. I wreszcie chciałem nakręcić film o Marii Magdalenie, którą zawsze byłem zafascynowany, choć nie do końca wiedziałem czemu.

Dlaczego nakręcił Pan film o wierze właśnie teraz? Czy ten temat nabrał aktualności?

AF: W „Marii” mamy do czynienia z dwoma gatunkami: filmem religijnym i obrazem o kulisach kina. Film religijny jest zupełnie odrębnym gatunkiem, do najważniejszych utworów należą „Król królów” (Nicholas Ray, 1961), „Ewangelia wg św. Mateusza” (Pier Paolo Pasolini, 1964) i „Ostatnie kuszenie Chrystusa” (Martin Scorsese, 1988). Przez ostatnie 5 lat słyszeliśmy zewsząd, że nikt nie chce oglądać filmów na tematy religijne. Bez sukcesu „Pasji” Mela Gibsona, nigdy nie zapięlibyśmy budżetu „Marii”. Gibson musiał sam sfinansować swój film.

FD: Pokazując bohaterkę, która jest tak różnie postrzegana, chcieliśmy przedstawić ją wiarygodnie i uczciwie, nie obrażając przekonań naszych widzów, zarówno wierzących jak i niewierzących.

Kiedy zapoznał się Pan z Ewangelią Marii Magdaleny? Czy zmieniła Pana stosunek do wiary?

AF: Otworzyła mi oczy. Wystarczyło spojrzeć na „Ostatnią wieczerzę” i zapytać: „Co pośród nich robi kobieta?”. Wychowywałem się w tradycji katolickiej i nie uczono mnie samodzielnego myślenia, zadawania pytań na temat Ewangelii. Gdy w niedzielę idziemy do kościoła, słuchamy, jak Biblię czytają nam inni. Dobór fragmentów i omawianych tematów także nie należy do nas. W ten sposób nie uczy się nas refleksji nad światem.

Mężczyzn najczęściej ukazuje Pan jako zagubionych, a kobiety jako święte bądź wybawicielki mężczyzn. Uderza to również w „Marii”, w której tytułowa bohaterka jest jednym z najbliższych Jezusowi apostołów. Jak mówi Juliette Binoche „przypisuje Pan kobiecie nowe miejsce w historii i zbiorowej świadomości”.

AF: Historia Marii Magdaleny nosi znamiona feminizmu. Przewartościowanie tej postaci nastąpiło zresztą wraz z narodzinami tego ruchu w latach 70.

FD: Gdy ginie duchowy przywódca, rodzą się konflikty między jego uczniami. Rozpoczyna się rywalizacja, kto najwierniej przekaże nauki mistrza i zostanie jego następcą. Właśnie dlatego Maria i, w mniejszym stopniu, Jan niemal zniknęli z Ewangelii.

AF: Przez 2000 lat Maria była przedstawiana najpierw jako jeden z apostołów, a potem jako nierządnica... Świadomie próbowano z niej zrobić 3 odrębne postaci. Skoro w 1945 roku znaleziono ten słynny dzban ( z najważniejszymi postaciami Ewangelii, m.in. Piotrem, Filipem i Marią, dzięki któremu ponownie zaczęto zastanawiać się nad ich znaczeniem w otoczeniu Chrystusa), co jeszcze może zostać odkryte?

W filmie znajdujemy analogie między sceną, w której Piotr popada w konflikt z Marią, a innymi konfliktami: Teda z żoną, reżysera Tony’ego z aktorką Mary i Izraelczyków z Palestyńczykami... Kwestionuje Pan poczucie odpowiedzialności u wszystkich stron konfliktu.

AF: Odpowiedzialność leży u podstaw przesłania Jezusa: „Kochaj bliźniego swego”.

W tle kłótni Teda z żoną, widzimy telewizyjne zdjęcia konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

FD: To ustawia sprawy w odpowiedniej perspektywie. Gdy oni się kłócą, giną ludzie na ekranie, a Ted nawet nie zwraca na nich uwagi. Codziennie widuje takie zdjęcia, zdążył do nich przywyknąć. Postanawia oddzwonić do żony i ją przeprosić.

Dzięki „Marii” miał Pan okazję po raz pierwszy udać się do Jerozolimy.

AF: Film nie mógłby powstać, gdybyśmy tam nie pojechali. Inne obrazy, opowiadające o tym miejscu, są zazwyczaj kręcone gdzie indziej, najczęściej w Maroku czy Materze we Włoszech. Kto jeśli nie my, miałby kręcić w Jerozolimie?

Czym kierował się Pan, wybierając teologów, którzy występują w „Marii”?

AF: Juliette Binoche przedstawiła nam Jean-Yves’a Leloupa, tłumacza Ewangelii Marii Magdaleny, który reprezentuje gnostyków. Pochodzący z Włoch Amos Luzzatto występuje w imieniu Żydów, choć sam znajduje się na styku dwóch wielkich kultur. Ponieważ korzystaliśmy z prac Elaine Pagels, poprosiliśmy, żeby wystąpiła w naszym filmie i opowiedziała o historii Marii Magdaleny. Zależało mi także na przedstawieniu punktu widzenia Kościoła. Przeprowadziliśmy zatem wywiad z włoskim księdzem, ale nie z Watykanu.

Film bardzo zmieniał się w trakcie zdjęć.

AF: Wynikało to raczej z zaangażowania aktorów takich jak Juliette Binoche, która przed rozpoczęciem pracy gruntownie przemyślała już cały film. Forest Whitaker jest wnukiem sławnego pastora z Teksasu. Matthew Modine, który gra reżysera, sam kręci filmy, a jego ojciec był kiedyś operatorem w kinie samochodowym. Każdy z nich wniósł wiele z siebie do filmu.

Jak dobierał Pan muzykę do „Marii”?

AF: Przede wszystkim postawiliśmy na muzykę gitarową. Francis Kuipers, który ją skomponował, jest świetnym bluesowym gitarzystą. Debiutował w latach 60., przygrywał poetom Beat Generation, współpracował z Philipem Glassem.

Od kilku lat kręci Pan filmy coraz bardziej refleksyjne, wyraźnie unika przemocy. Oglądając „Marię”, można pomyśleć, że staje się Pan coraz większym optymistą. Czy finał ostatniego filmu należy rozpatrywać jako happy end? Koniec z autodestrukcją?

AF: Jeśli coś się wystarczająco ćwiczy w życiu prywatnym, nie trzeba tego jeszcze pokazywać na ekranie. Mówiąc poważnie, w „Marii” nie uciekamy jednak od aktualności – pokazujemy przecież śmierć 9-latka. Jednak nie myli się Pan. Nie będę całe życie kręcić filmów w stylu „Driller Killer”. „Uzależnienie” jest moim najbardziej refleksyjnym filmem, „Święta” również kończą się optymistycznie. Wszystko zależy jednak od mojego podejścia do danego projektu. Następne filmy będą zupełnie inne.

A może Pan po prostu spoważniał?

AF: Nie wydaje mi się. Obumarły tylko niektóre komórki w mózgu. A poważnie mówiąc, po 11 września wszyscy zaczęliśmy się zastanawiać: „Dokąd zmierzamy? Co robić?”. To zmieniło także nasz stosunek do kina. Kręcenie filmów stało się dziś dużo poważniejszą sprawą, ale w Nowym Jorku jest wręcz niemożliwością. Chciałem zrobić film o 11 września, ale nikt nie chciał go sfinansować. Nie mogłem nawet wziąć udział w projekcie „11.09.01”.

Bardzo interesująco wygląda Nowy Jork w „Marii”. Przypomina miasto duchów, po którym Ted błąka się jak zagubiona dusza.

AF: Tak właśnie widzi je Ted. On praktycznie nie istnieje w tym mieście. Jest bogaty, dojeżdża z biura do domu na obrzeżach miasta limuzyną. Nie jeździ metrem. Ogląda świat za pośrednictwem komputera i telewizora. Nie ma żadnej łączności z tym, co go otacza. Do chwili, gdy szybę jego samochodu przebija kamień.

Więcej informacji

Proszę czekać…