Szymon Gonera wykazał, że można nikłym nakładem sił nakręcić dynamiczny film sensacyjny, nie siląc się na pretensje ku festiwalowym splendorom 6
Kinga pracuje w korporacji. Dziewczyna podpadnie jednak swoim szefom i straci zajęcie z dnia na dzień. Kinga z oporami przystanie na propozycję wzięcia udziału w wieczorze kawalerskim jako striptizerka. Roxi i Sandra robią to na co dzień. Również one zjawią się w domu przyszłego pana młodego. O jego dobre samopoczucie zadbają kumple. Główną sprężyną przedsięwzięcia będzie Maks, który zapożyczył się na sporą kwotę, by umilić ostatnie, samotne chwile koledze. Zaczyna się niewinnie od wspólnego łowienia ryb. Potem jest rywalizacja w paintball. Główne atrakcje eskapady poza miasto nadejdą wieczorem. Niestety, wtedy mir towarzyskiego ogniska naruszy mafioso Wolf ze swoją świtą. Intruzi ubzdurali sobie, że Maks nadszarpnął ich interesy, wpadli tu zatem, by wyegzekwować swoje pieniądze. Tempo wieczoru kawalerskiego przybiera zatem szybsze obroty.
„Równouprawnienie kończy się, gdy trzeba wnieść lodówkę na 6 piętro” - twierdzi męski uczestnik libacji ku czci pana młodego. Reszta mężczyzn zgodnie mu wtóruje. Zaproszone i sowicie opłacone panienki są odmiennego zdania. Żadna z nich nie rozumie mizoginistycznych wycieczek. W obliczu zagrożenia jednak to nie ma żadnego znaczenia. Napadnięci muszą schować do kieszeni swoje poglądy i wspólnie stawić czoła napastnikom. Ci są bezwzględni. Wolf strzela i zabija. Teraz widać, że trening z paintballu był nie od rzeczy. Ofiary nie mają jednak okazji, by przejąć inicjatywę. Dodatkowo ginie jeden z „cyngli” mafijnych. Wolf chce się zemścić za śmierć gangstera. Grono uczestników zabawy stopniowo się zatem zawęża.
Szymon Gonera popełnił podwójne sprawstwo kierownicze, reżyserując film pt. Wieczór kawalerski. Autor lapidarnego ze wszech miar widowiska jest równocześnie scenarzystą własnej produkcji. Niewyszukany dość temat, na jakim oparto dialogi filmu, wcale nie jest obciążeniem Wieczoru kawalerskiego. Prosta konstrukcja stanowi raczej o sile pomysłu Gonery. Nie ma tu czasu na przestoje i dłuższą, zbędną refleksję, tempo akcji połyka czas biegnący ku napisom końcowym. Reżyser udowodnił, że obce mu są szpagaty wykonywane w celu zyskania oryginalnej pozy obliczonej na uznanie środowiskowe. W wyniku tych kalkulacji wyszedł zupełnie sprawny film akcji, który zgłasza nieśmiałe, ale całkiem dorzeczne aspiracje polemiki z fenomenem gangsterskiego kina lat dziewięćdziesiątych. „Nie chce mi się z tobą gadać” - „jedzie Lindą” któryś z uczestników dintojry przedślubnej. Szymon Gonera wykazał, że można nikłym nakładem sił nakręcić dynamiczny film sensacyjny, nie siląc się na pretensje ku festiwalowym splendorom. Czy za samą (przyznajmy to – nieco efekciarską) fasadą tego rodzaju kina kryje się coś więcej? To już całkiem inna historia.
Któryś z uczestników party jeszcze przed najściem bandytów opowiada, jak to uprzednio pracował w telewizji o politycznie poprawnym profilu. W audycji kulinarnej dywagowano tam, czy można do piekarnika wsadzić "murzynka". Szło o rodzaj ciasta. Sama jego nazwa nie kojarzyła się jednak właściwie, więc pomysłu zaniechano. W efekcie zatem upieczono sernik. Szymon Gonera jeszcze nie jest KIMŚ w świecie polskiego filmu. Nie ma pozycji kogoś, kto miałby siłę sprawczą, by strącać ze świecznika rozmaite autorytety. Ale Wieczorem kawalerskim wykazał, że posiada niezwykłą łatwość realizacji lakonicznego pastiszu, samemu nie wpadając w nudne i łatwe do sparodiowania koleiny.
Dziękujemy za seans sieci Cinema City