A co kryje się w twoim komputerze ? 8
Tron jak na rok 1982 był filmem niezwykle oryginalnym, zarówno jeżeli chodzi o sam pomysł, by przenieść akcje do wnętrza komputera, jak i wykorzystane tam efekty specjalne. Przed kontynuacją poprzeczkę zawieszono więc wysoko, a Joseph Kosinski, by stworzyć coś na miarę pierwowzoru, nie oszczędzał na niczym.
Scenarzyści zmienili delikatnie fabułę tak, by pasowała do wątków przedstawionych w Tronie. Tym razem głównym bohaterem jest syn Kevina, Sam, który wyrusza śladem ojca, do stworzonego przez niego komputerowego świata. Na miejscu okazuje się, że idylla zmieniła się totalitarne państwo, rządzone twardą ręką Clu - wirtualnego klona Kevina.
Jak można się było spodziewać, fabuła jest błaha i nastawiona na pokazanie efektów specjalnych. Brak tu na pewno emocji, bohaterowie może i wspominają o uczuciach, ale zupełnie ich nie okazują. Same postacie równie nie są nakreślone wyraziście, ale bardzo pobieżnie, niemal jakby pełniły rolę drugoplanową.
Spore wyzwanie mieli przed sobą graficy. Z jednej strony ograniczono ich nieco w kadrze świata, który już widzieliśmy, z drugiej jednak należało wymyślić dodatki, od których widz nie będzie się mógł oderwać. Pod tym względem film bije swojego poprzednika na głowę. Komputerowy świat dopracowano bardzo pieczołowicie, niemal do ostatniego piksela. Na niebieskawym tle jeszcze lepiej prezentują się efekty świetlne, których w filmie jest co nie miara. Wszelkiego typu statki, pojazdy i broń to odświeżone twory znane już widzom z oryginału, ale mimo prostoty, przykuwające do ekranu.
Łyżką dziegciu w tej produkcji są na pewno efekty 3D. Tym razem mocno je przereklamowano i pojawiają się znacznie rzadziej, niż można by oczekiwać. Przez pierwsze 20 minut można właściwie zdjąć okulary, bo nie będą nam do niczego przydatne. Dalej jednak akcja przenosi się do wirtualnego świata i niestety kolejne rozczarowanie, bo nie jest on w 3D.
Tron: Dziedzictwo nie jest może dziełem tak oryginalnym jak film Stevena Lisbergera, ale z całą pewnością warto go zobaczyć. Szkoda, że obraz ten stworzono tak, by wtopił się we współczesny nurt kultury masowej, przez co brak w nim czegoś głębszego. Zamiast tego dostaniemy jednak wizualną ucztę, wykończoną ciekawą oprawą muzyczną.
Kosinski to niesamowity esteta a Daft Punk uświetniający film oszałamiającym soundtrackiem, sprawia, że będę do nowego Trona wracał.