Historia skupia się na pewnej rodzinie, która żyje w okupowanej przez nazistów Polsce w czasach II wojny światowej. Hedwig jest przykładną żoną, zajmuje się domowymi obowiązkami, organizuje z dziećmi przyjęcia na swoim podwórku, a także spędza czas ze swoim mężem, Rudolfem. Choć na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się zupełnie zwyczajne, mężczyzna jest oficerem wojskowym odpowiedzialnym za Auschwitz, a ich lokum znajduje się tuż obok obozu. ar23s
Sądziłam, że film zrobi nam nie większe wrażenie, zwłaszcza po zachwytach krytyków. A wrażenia nie zrobił. Niby mamy trudny temat obozowy pokazany w inny sposób. Niby mamy "zwyczajne" życie rodziny komendanta, z murem obozu który tą rzeczywistość definiuje i to powinno samo w sobie być wystarczająco wymowne, a nie do końca było. Jak dla mnie ten film niczego nowego nie wniósł (w tym gatunku), ani też nie poruszył mnie na tyle na ile powinien.
Nie bardzo można zrozumieć czemu miałoby służyć takie beznamiętne ujęcie tematu aby pokazywać nazistowskich oprawców jako zwyczajnych ludzi wiodących dostatnie życie w pobliżu obozu koncentracyjnego. Wygląda to jak ocieplanie wizerunku nazistów, jeśli nie krypto-akceptacja. Jest nawet moment w filmie gdy można odnieść wrażenie, że to laurka dla zbrodniarza: kiedy Höss schodzi po schodach nagle przebitka na współczesny obraz z widokiem na muzealne gabloty z butami ofiar, jakby Höss mówił: spójrzcie, stworzyłem wiekopomne dzieło! Argument o "banalności zła" nie jest przekonujący.
Słychać tragedię, ale jej nie widać. Przyjemne chwile nad rzeką, zieleń, spokój, świergot ptaszków vs. krzyki ofiar w obozie. Niewinne i wesołe dzieci vs. strzały, które słychać z oddali. Jazda konna na łące vs. kominy pieców krematoryjnych w tle. Mówienie o wypełnieniu komory gazowej "ładunkiem" w tak beztroski sposób, jakby nie chodziło o mordowanie ludzi. Rodzina Hössa mieszka sobie, jak gdyby nigdy nic przez płot z obozem koncentracyjnym i wygląda to tak, jakby to po nich kompletnie spływało. W pewnym momencie ten sposób opowiedzenia historii zaczął mnie męczyć. Nie mam pojęcia co reżyser chciał przekazać widzom. Chyba nie taką oczywistość, że zbrodniarze wojenni też mieli dzieci, życie rodzinne? Czy chodziło o to, żebym zaczęła współczuć nie tylko ofiarom z obozu? Nie lubię takich manipulacji.
Pozostałe
kolejny przereklamowany gniot, w którym nic się nie dzieje,
to, że obok obozu szczęśliwe życie wiodła rodzina Hössa, musiało być zaskoczeniem dla reżysera,
ale co w tym szokującego? to oczywiste jak dzień po nocy, a noc po dniu…
my wieczorem siedzimy w pubie, a za wschodnią granicą giną ludzie – strefa interesów v.2 – i co?