Bez kurczowego trzymania się biografii o podwójnych standardach w świecie patriarchalnym i bez wstydliwego rumieńca o strachu mężczyzn przed kobiecą wolnością i podmiotowością. 6
Strach mężczyzn przed utratą przywilejów, kiedy kobiety mogłyby być również u władzy, na dodatek na swoich zasadach. Ten dreszcz i poczucie niezgody oraz dezorientacji wobec zmiany konstruktów społecznych nieźle wyłapuje twórca filmu Madame Claude. Nie trzymając się kurczowo biografii tytułowej Madame będącej właścicielką luksusowego domu publicznego, reżyser konsekwentnie oszczędny w emocjach, nieźle rejestruje podwójne standardy w świecie patriarchalnym. Film nie boi się nazywać seksu po imieniu i bezpruderyjnie oraz cierpko, chwilami naiwnie i blado próbując bawić się kinem gangsterskim, maluje ostrym pędzlem obraz nierówności. Kobiety chcące seksu słyszą wyzwiska, mężczyźni pragnący tego samego po prostu zaspokajają swoje potrzeby. Aktualna i niegłupio, ale czasami popadająca w truizmy i schematy opowiadania o dowolności programowania swojego życia przez kobiety, wiarygodna wypowiedź.
Trafiamy do lat 60. i jednego z najlepiej prosperujących domów publicznych we Francji. Podążamy za Madame Cloude, która jest nie tylko szefową swoich podopiecznych, ale kobietą charakterną, która jest osobą wpływową na wielu poziomach. Z racji swojej płci coraz więcej osób to będzie drażniło. W jej życiu pojawia się kolejna kandydatka do pracy. Jednak nie będzie „kolejną”, a stanie się ze względu na swoją przebojowość, determinację i instynkt prawą ręką Madame. W młodej dziewczynie siedzi też wielka niezagojona rana, która skomunikuje się z sytuacją samej głównej bohaterki, mimo że ta budując swoje imperium nie zapomniałam zbudować wielkiej fosy wokół swojej prywatności. Jednak im masz lepszą sytuację finansową, coraz lepiej prosperujesz, tym w większe układy musisz wchodzić i pamiętać dokładniej, gdzie trzymasz broń w mieszkaniu. Szczególnie, kiedy żyjesz w świecie, gdzie przestrzeń rozgrywek o wpływy jest przepełniona szowinistami i seksistami.
Żadna przestrzeń nie powinna mieć napisu: wstęp wzbroniony dla kobiet. Tym zjadliwiej i kąśliwie trafny jest ten komunikat, kiedy jest nadawany w Madame Claude z miejsca, gdzie płci żeńskiej jest mnóstwo… tylko interpretowanej przedmiotowo. Mężczyźni chcą przyjemności, kobiety zarabiają za seks, ale jest strefa ciszy dla nich już gdzieś wyżej, szerzej w przestrzeni publicznej. Jakby miały wypalone znamię, które ich wartościuje. Film tutaj szczypie skutecznie uprzedzenia wobec seksworkingu, które jest pojęciem parasolem, jako pracy.
Ambiwalentność reżysera wobec postaci Madame pokazuje też, że nie tylko mężczyźni definiują krzywdząco osoby, z których usług korzystają, ale sama Madame również często ryzykuje dla swojego zysku i pozycji ich zdrowie psychiczne oraz fizyczne. Bezwzględność ma miejsce nie tylko w wykonaniu mężczyzn, ale również - kobiety kobietom mogą zgotować ten los. Madame może nam imponować epizodycznie swoją walką i siłą, a z drugiej strony pokazuje, że pewne znormalizowane patologie może przedłużać, mimo że sama kiedyś padła ich ofiarą. Ofiary z przeszłości często powtarzają zachowania przemocowe i nadużycia wobec innych, ponieważ nie znają innego sposobu referowania emocji, tworzenia relacji, zapełnienia deficytów z rzeczywistości, zbudowania swojej wartości.
Niestety reżyser trochę gubi nitki psychologiczne i socjologiczne, za które ciekawie ciągnie wciągając w to mocno wątek gangsterski, który wychodzi mu dosyć płasko i jednoznacznie. Niektóre powiązanie wydają się być tak zrobione niechlujnie i na szybko, zupełnie niekomunikatywne z zadbanym pokazaniem obyczajowości tamtych czasów. Oczywiście uwypuklenie faktu, że wszystko jest polityczne jest do długiej i interesującej debaty, jednak tutaj pójście w ten gatunek i zmieszania go z biografią oraz dramatem, wypada najmniej przekonująco i nic szczególnego nie wnosi.
Madame Claude to niehagiograficzna biografia, która potrafi wejrzeć w świat bez repulsji oraz zauważyć problemy trawiące jednostkę, aż do całego społeczeństwa, nie spuszczając bohaterki z oka. Raz robi to skuteczniej, raz trochę mniej, jednak o seksie jako narzędziu władzy mówi może nierewolucyjnie, ale bez wstydliwego rumieńca. Kobiety nie pytają nieustannie „gdzie te chłopy”.