Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

American Film Festival: David Lynch, żyć sztuką 0

Zacznę od tego czego doświadczyłam najmniej gatunkowo na festiwalu – od dokumentów. Ale jak już były, to porządnie nabroiły. Zrobienie filmu o Davidzie Lynchu to można złośliwie rzec – pójście na skróty – bo choćby ta kultowa postać wielu talentów opowiadała przepis na pastę jajeczną, część z nas chciałabym to sobie wytatuować. Jednak reżyserzy w David Lynch – żyć sztuką nie opowiadają o reżyserze poprzez osobistą narrację, nie wystawiają mu noty, nie kreują wizualnej notki biograficznej czy ody do jego postaci. Za wstawiennictwem jego życiorysu, o którego objętości upublicznienia decyduje sam bohater, bardziej śpiewają serenadę sztuce. Mówią też, że wcale nie trzeba od niej uciekać czasami w życie – zazwyczaj robi się zupełnie odwrotnie.

David Lynch to ikona. To dla dla niektórych ktoś, kto zawstydził zdolnościami i mocami Boga, więc nie ma co robić wstępów i twórcy też zakładają że nie ma takiej potrzeby. Z drugiej strony to nie jest dokument dla Lynchofilów, których mało co zaskoczy. Dzięki temu, że spędzimy trochę czasu w pracowni Davida, podejrzymy jego rytuały, a swoim głosem w tle Lynch wyrzuci kilka historii oraz kilka nieckliwych mądrości i oficjalnych wszystkoizmów, stworzy jednak dokument praktyczny. Co cenne, to artysta, który jak mało kto realizuje w życiu drogę wypowiadania się swoją twórczością.

We wspomnieniach Lynch koncentruje się i wpuszcza nas do początków swojej twórczości, czyli tych najbardziej wstydliwych. Więcej w nich porażek, niezrozumienia przez niego świata i przez świat jego osoby. David Lynch od początku traktował życie jako materiał, nie jako przygodę, wyzwanie, czy zainteresowanie. Egzystencja jako materiał artystyczny, a sam on wychodzi tutaj wręcz na typ autystyczny. Nie ma tutaj czekania na natchnienie, a nieliczne chwile w oparach papierosów są przerwą od nieustannego ruchu. Sztuka to przede wszystkim ciężka praca, zaciskająca zęby gdy mięśnie są zmęczone, a brak wiary w siebie dyszy nam na kark.

Nie bez powodu dokument jest zapełniony nieustannym ruchem bohatera. Dłubie, tworzy, maluje, buduje, kompulsywne i obsesyjne działanie. Bohater tylko raz podnosi głowę w stronę kamery. David Lynch to człowiek, który wyciera głowę, a jego dzikość serca ma sens tylko jeżeli może być przełożona na działalność artystyczną. 24H dnia go interesuje tylko wtedy, gdy może stać się sztuką. I to tą ruchomą, gdyż statyczna zdawała się być dla niego ograniczeniem. W ogóle słowo ograniczenie to wydaje się przyznawać sam Lynch, jego największy wróg. Dom, szkoła, rodzice, jeden poziom partycypowania rzeczywistości – demony. Dostajemy portret spełniony, ale nie przerysowany.

W David Lynch – żyć sztuką nie ma żadnego kucia pomnika, a piękna i smutna teza, że tworzenie to nie jest wcale zawsze wybór, a konieczność, bo dla niektórych opowiadanie o życiu formami artystycznymi jest przyjemniejsze, niż uczestniczenie w nim. Nasz bohater dalej denerwuje się przed wyjściem z domu i ma lęki. To mądry dokument zgodnie przyznający, że bycie artystą to harówa i powiedzenie tego na głos nie strzepuje złotego pyłu Davidovi Lynchowi z ramion, a tylko przypomina że jeszcze trudniej robić tak wielkie rzeczy w sztuce, będąc tak niezgrabnym w życiu.

Ocena: 8/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…