Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

AMERICAN FILM FESTIVAL: Każdy by chciał 0

Są reżyserzy, którzy szalenie patronują codzienności i są w nią (niebezkrytycznie) zapatrzeni. Ta za uwagę odwdzięcza im się atrakcyjnością, a nie rutyną. Do tego jak jeszcze pojawi się taki twórca, który swoją nieprzemądrzałą kamerę zwróci w stronę młodzieżowej subkultury, będąc nią zainteresowany jako po prostu człowiek, nie socjolog, to wychodzi nam Każdy by chciał. Może nie każdy musi to obejrzeć, ale każdy może. To bardziej odcinek serialu, niż ciężka koparka badawcza drążąca w w latach 80. To łobuzerska widokówka (na której znalazłby się pewnie jakiś sprośny obrazek) z pozdrowieniami od pewnej subkultury,

Towarzyszymy grupie bejsbolistów, którzy wkraczają w dorosłość. Gdzieś tam oficjalnie odliczane zostają dni do pierwszych treningów, jednak o bejsbolu będzie tutaj najmniej, jak ma to w zwyczaju Richard Linklater. Soczewka zostaje zwrócona w stronę kolektywu młodych samcujących (w sposób niesamowicie zabawny i pokraczny) mężczyzn, których interesuje zdobywanie baz, ale zdecydowanie nie tych w bejsbolu. Mamy przegląd męskich antagonizmów w rytmie kultowych The Knack i Blondie. Czujemy ich spocone po treningu ciała bez żadnych balsamów, nieudane żarty bez rozważań filozoficznych, a w tle wszystko leci z kasety, a nie ze Spotify.

podpis pod obrazkiem

Richard Linklater idealnie operuje zjawiskiem sentymentu w kinie i nie szantażuje nas nim ani nie otumania, a po prostu zaprasza do wehikułu czasu, mówiąc że nie tylko lata 70 były różowe. Mało tego – to się ogląda jak zaginioną kasetę VHS. To nie jest odrestaurowywanie czasów, a żywy i palący zapis. Poza tym to nie jedyny atrybut jaki posiada reżyser – siły wspomnienia jako paliwa napędowego do filmu. Twórca jak zawsze za źródło akcji stawia dialogi, wymianę zdań i pozostaje cierpliwy wobec relacji budujących się między naszymi bohaterami – przybija też piątkę wartości przyjaźni i męskiej lojalności.

Każdy by chciał nie jest najpoważniejszą produkcją, zmieniającą losy kinematografii, a umiejętnie i błyskotliwie skonstruowanym kinem kumpelskim, któremu bliżej do naszego przyjaciela z ławki szkolnej, niż nauczyciela w filmowej narracji. Film wyciąga tęsknoty z nas nie tylko za czasami dzwonów i Modern Talking, ale za kinem gadanym – nieprzegadanym. Każdy by chciał to po prostu historyjka opowiedziana narracją codzienności o lidze zwykłych nieczęsto dzeżentelmenów.

Ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…