Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Mężczyzna imieniem Ove 0

Ludzie pokochają ten film – powiedziałam wychodząc ze słodko-gorzkiej komedii Mężczyzna Imieniem Ove. Kilka dni później okazało się, że film został faworytem publiczności na „Wiośnie Filmów”. Nie chodzi tutaj o moją zdolność do jasnowidzenia i kompetencje do pozostania wróżką, a o mądrość, mocny uścisk i ciepło jakie wydostaje się z tego filmu w stronę widza i robi bajkę nie kłamiąc. To bardzo pro-life produkcja.

Naszym bohaterem jest Ove. To człowiek, który z pewnością nie zyska naszej sympatii… na początku. Na zamkniętym osiedlu jednego ze szwedzkich miasteczek bawi się w samozwańczego stróża prawa, wyzywa właścicieli piesków, które nie załatwiają potrzeb w wyznaczonych miejscach i ściga każdy samochód pojawiający się na terenie osiedla, gdyż jest to surowo zabronione od wielu lat. Jest sfrustrowany, przeżył już wiele imprez urodzinowych w swoim życiu i najchętniej nie chciałby już żadnej następnej. Próbuje nieudolnie kilkakrotnie szarpnąć się na swoje życie. Zawsze mu w tym ktoś przeszkodzi. Ale nie umyślnie prowadząc misje ratunkową, a przypadkowo – to do drzwi zapuka nowa rodzina, która się wprowadza robiąc dużo hałasu, a to kolega poznanego dzieciaka na osiedlu chce u Ove przenocować, bo rodzicie wyrzucili go z domu, kiedy okazało się, że jest homoseksulistą. Ten film bucha od ekscentrycznych sytuacji i charakterków.

Z uporem maniaka życie, jak gdyby goni, uciekającego od niego z grymasem na twarzy i rozżaleniem Ove i nie daje się spłoszyć jego warknięciami. W tym jest siła tego filmu – w szansie na złapanie oddechu. Na entuzjazm nigdy nie jest za późno, a życie które wydawałoby się że zmierza ku końcowi może rozpędzić się do zawrotnej prędkości, a fizyczne oznaki starzenia nie muszą mieć cokolwiek wspólnego z wnętrzem właściciela. Wcześniej Ove żył w szarościach i przykrościach, jakimi było dla niego codzienne wstawanie. Dowiadujemy się, że to nie kaprys i depresja starego samotnika, a chęć wybrania się do żony, która zmarła kilka lat temu. Tutaj wprowadza reżyser wątek uzasadnionej chęci podróży do żony, ale mimo wrażliwych tonów nie zapomina o swojej niepoprawności, kpiarstwie z nieudanych prób samobójczych i struktury czarnej komedii pełnej cynizmu i karawniarskiego nastroju. Jest w tym wiele już oswojonych strategii filmowych – mamy trochę z Kurczak ze Śliwkami, czy zgryźliwego bohatera, któremu nie dają być zgryźliwym w Mów mi Mów mi Vincent Vincent.

Oglądając to, w widzu pojawia się też zazdrość o tak nieobojętną grupę społeczną na tym osiedlu, z którego rzadko wystawiamy nos z bohaterami. Raz się przytulają, raz pokazują sobie środkowy palec, ale walczą jeden o drugiego, jak stado. Nie mając więzów krwi, dbają o siebie bardziej niż niejedna rodzina.

Mężczyzna imieniem Ove to nie kino wywrotowe i trochę rock and rollowe. Przede wszystkim jednak z doskonale rytmicznym humorem, wpisuje się w nurt kina krzepiącego i nienaiwnymi tekstami z kołczingu, a wybiera styl – rozbawię się nawet w kostnicy. I to się udaje.

Ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 4

fantasta

Fajny tekst. Mały błąd: "ściga każdy samochód nieporuszający się z odpowiednią prędkością" – z tego co kojarzę to tam był całkowity zakaz wjazdu samochodów – ścigał każdy samochód na osiedlu;]

@fantasta Masz słuszność, bohater wprowadził bezwzględny zakaz – poprawiam! Dzięki za czujność.

Sebioslaw

Ciekawa recenzja. Sam film świetny z genialną rolą głównego bohatera.

@Sebioslaw Tak, główny bohater nie zmienia widowiskowo charakteru z cynicznego staruszka na kochanego dziadka na pstryknięcie palcami i to dodaje wiele temu filmowi. :) Dziękuję, jeżeli zaciekawiła.

Proszę czekać…