Recenzja: Jesień we Francji 0
Kino nieobojętne społecznie, zaangażowane, ale niewykrzykujące wielkich haseł, bez nadekspresji opowiadające o problemie bezdomności w różnych tego słowa znaczeniach? Właśnie o tym jest, tak niepozorne, nawet już na poziomie tytułu, dzieło Jesień we Francji. Film nie awanturując się, wręcz stonowaną narracją proponuje inny język opowiadania o uchodźcach. Nie umniejszając dramaturgii sytuacji pokazuje intymnie problem niedotyczący wyłącznie jednostki. O ludziach krzywdzonych po cichu.
Abbas opuszcza wraz z dwójką swoich dzieci kraj, w którym wojna to stan stały, a spokój dawno stąd wyemigrował. Z Republiki Środkowoafrykańskiej osiedla się we Francji. Wierzy, że w tym miejscu odnajdzie to, czego każdy człowiek pragnie w swoim domu – bezpieczeństwa. Jednak sielanka nie trwa długo i mimo ogromnego wysiłku jaki wkłada w utrzymanie swoich dzieci oraz zaaklimatyzowanie się traktowany jest jako intruz. Ma spolegliwy charakter i mimo bliskiej relacji z pewną Francuzką, wewnętrznie dużo kosztuje go proszenie o przysługę. Jest wyczerpany żebraniem o to, co człowiekowi powinno być dane. Jest zmęczony i sponiewierany bezdomnością w sensie nie najprostszym, czyli posiadania dachu nad głową, a uczuciem przynależności do jakiegoś miejsca, bycia w nim chcianym. Walczy, by nie wrócić do miejsca pełnego niepokoju, jednak we Francji spotyka się z tym samym.
Film pokazuje w sposób skromny, ale jakże wymowny żywot człowieka poczciwego. Abbas jest niczym bohater kafkowski, jeszcze ze zwielokrotnionym obłędem sytuacji i osaczeniem przez nieznanych, ale decydującym o jego życiu, ludzi. Mahamat-Saleh Haroun stawia na siłę opowiadania i bliskość z głównym bohaterem, w którym odbija się problem tysięcy. Jego bohater i on sam jest cichszy w opowiadaniu o ludziach zmarginalizowanych i niechcianych niż Ken Loach, ale tak samo uważny i przejęty. Ma intencje pokazania w mikroskali makro problemu. Mówi o ludzkiej ignorancji, egoizmie, tym dominującym obecnie kulcie jednostki, który doprowadza do coraz większych szkód, zabijając jakikolwiek altruizm i komunikacje. Wszyscy się rozpychają, przepychają, a nierównowaga społeczna oraz rozwarstwienie coraz bardziej postępuje – o tym niejaskrawo, ale też bez łagodności opowiada reżyser. A raczej z głębokim smutkiem i pewną bezradnością (ale nie filmową) się nad tym pochyla.
Historia ma cierpki smak, który zostaje długo na języku i nie pozwala nam na odwrócenie wzorku. Kameralne momenty, codzienność (niecodzienna, z tykającym zegarem), którą nam reżyser przedstawia, doprowadza do ogromnego zżywania się z bohaterami. Oni uciekli z piekła… do piekła. Do tej przez wielu, tak rozumianej, odbieranej jako otwarta, Francji. Kiedy w takim miejscu człowiek widzi zabarykadowanie się, przejawy dyskryminacji, ksenofobii i budowanie fosy dla ludzi z zewnątrz to działa tylko na korzyść poszerzenia naszej świadomości, zburzenia jakiegoś mitu przyjacielskiej Europy. Film jest bezwzględny we wnioskach. Nie jest od produkowania dopaminy tylko eksplorowania tematu jakie ekstremum przeżywa człowiek, który nie może się poczuć nigdy, jak u siebie. Czujemy ten chroniczny strach, obawę i niepewność. Szczery głos filmowy w trudnej sprawie o solidnej budowie, bez histerii, ale z uczuciem, współczuciem i humanizmem.
Na poziomie wizualnym film jest bardzo zrównoważony, spokojny, nie popisuje się, ale przez to momenty wyższego ciśnienia robią zamieszanie i zwracają uwagę. Nie zabawia nas żadnymi rozwiązaniami formalnymi. Jest dosyć przezroczysty, bo uwypukla temat opowiadaniem i na ten sposób ekspresji stawia.
To kino ciężkie, bo każdy przyjemny moment wiemy, że jest tymczasowy i ulotny. Nieczołobitne, ale bezpośrednie w intencjach. Poczucie misyjnego działania filmem połączone jest świetnie z przepełnioną uczuciami historią. Jedną z wielu niestety, ale tak niepotraktowaną. Jest pewna ilość i powtarzalność, przy której zjawiska zaczynają przebijać się do puli codzienności, ale autor puka się w czoło, że również trafiają do zbioru "normalności". Jesień we Francji jest, jak tytułowa jesień, chłodna i nieprzyjemna…dla naszych bohaterów. To mały film o wielkich problemach.
Ocena: 7/10
Taki przypadek jeden na 10 milionów, ale oczywiście "warto" nakręcić film o nim…