Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Gloria Bell 0

Są historie adresowane do wszystkich nas, które jeszcze się tym bardzo afiszują. To zazwyczaj brzmi niebezpiecznie, bo schlebienie każdemu, zróżnicowanym gustom to science fiction albo niepokojące ujednolicanie potrzeb widza. Takie obawy wywołuje na początku Gloria Bell. Jednak to film świadomie poprowadzony jako krzepiący. Kino afirmujące życie w różnej kondycji, skupiające się na doświadczeniu jako wartości samej w sobie, czy pozytywnym, czy też nie. Świetne, nietendencyjne sportretowanie kobiety, która mogłaby zakrzyknąć za Emmą Godman: Jeśli nie mogę tańczyć, to nie jest moja rewolucja. Z drugiej strony film tak mocno wymierza soczewkę na główną bohaterkę, że wszystko wokół niej jest mniej nasycone i dosyć papierowe. Jednak w tym niekrzykliwym opowiadaniu z energią wydobywaną naturalnie jest mnóstwo uroku i wdzięku.

Tytułowa bohaterka jest wiele lat po rozwodzie, ma dwójkę dzieci i angażującą pracę, jednak zaprzecza temu, że jest jakaś granica wieku zabawy i skutecznie nie przyjmuje jakiejś roli kulturowej. Gloria nie daje zutylizować swojej energii. Cieszy się życiem, małe wrażenia przyjmuje z dużym uśmiechem. Nie widać w tym skomplikowanej walki wewnętrznej, po prostu posiada wiele siły i mądrości. Pewnego wieczoru, niewyróżniającego się od innych pojawia się w jej życiu mężczyzna, który zauroczy się nią przewlekle, nie na jedną kolację ze śniadaniem. Ona też poddaje się temu impulsowi. Bohaterka nie kombinuje, nie rachuje, stawia odważne kroki. To co się wydarzy na jej drodze będzie tylko potwierdzało, że to człowiek interpretuje, czy pewne wydarzenia są tylko końcem czegoś, czy od razu początkiem nowego rozdziału. Czy katując samych siebie odbijamy się w nich, czy od nich w stronę życia.

Na tym polega skuteczność filmu Gloria Bell. Na współodczuwaniu historii na poziomie: Też tak miałam/miałem! To kino siadające bardzo blisko niejednej/niejednego z nas, opowiadające o wybuchowej na poziomie emocji historii, jednak będące cały czas w komunikacją z narracją obyczajową. Na tym opiera się siła filmu. Na poczuciu nawiązania relacji z główną bohaterką poprzez utożsamianie się z nią, bądź aspirowanie do jej przebojowości. Jej bateria też nie jest sztucznie naładowana całą dobę i podkręcona dla efekciarstwa i stworzenia jakiegoś prototypu nieosiągalnych marzeń widza/widzki o sobie samym.

Scenariusz jest dosyć prosty i od linijki, ale w ostatecznym rozrachunku film wiele na tym nie traci. Sebastian Lelio kolejny raz udowadnia, że potrafi delikatnie i celnie wyciągnąć z kobiet uczucia i te emocje powstające często na gorąco, bez kalkulacji i nawet w mniej wywrotowym, a ciepłym i bezpiecznym tonie trafić w środek tarczy. Nie będąc jednoznacznym w ocenie poczynań bohaterki, ale będąc zaaferowanym twórcą doskonale pokazuje kobiece namiętności, naskórek i ducha. Robiąc to w towarzystwie Julianne Moore, aktorki tak charakternej, splecionej mamy wrażenie z tytułową Glorią dają nam film całkowicie nieprzekombinowany, a świetnie ignorujący kobiety z okładek magazynów w nastroju „jak być lepszą”.

Gloria Bell wytwarza poczucie sisterhood, a twórca potrafi bez wielkich fajerwerków, umiejętnie wprowadzić coś autorskiego, bez truizmów do gatunku feel good movie.

Ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…