W niecierpliwie oczekiwanym filmie osnutym na przebojowym serialu telewizyjnym Homer musi ocalić świat przed katastrofą, którą sam sprowokował. Wszystko zaczyna się od Homera, jego nowej świnki domowej i cieknącej cysterny - kombinacji, która doprowadza do nieszczęścia, jakiego miasto Springfield jeszcze nie doświadczyło. Kiedy Marge jest przerażona horrendalną gafą Homera, do domostwa Simpsonów puka żądny zemsty tłum. Rodzinie udaje się zbiec, ale wkrótce idzie w rozsypkę z powodu toczących ją konfliktów i nieznajomości miejsca. Społeczność Springfield ma wszelkie powody, by domagać się głów Simpsonów.

Kilka słów o rodzinie Simpsonów

HOMER SIMPSON jest człowiekiem prostym. Człowiekiem, który drogą prób i błędów dowiódł, że można osiągnąć najbardziej szczytne cele, o ile poprzeczka będzie postawiona dostatecznie nisko. Homer ma wybitne doświadczenie w podejmowaniu i traceniu pracy w elektrowni jądrowej w Springfield, będąc niezliczoną ilość razy wyrzucanym i przyjmowanym na to samo stanowisko. Chociaż Homer bywa często drobnym trybikiem w finansowych machinacjach pana Burnsa, Burns nigdy nie pamięta jego imienia.

Homer jest także ogniwem klasycznej wielopokoleniowej rodziny. Będąc bez przerwy poprawianym i poniżanym przez swego ojca, Homer stara się być wsparciem dla własnej rodziny, tłamsząc ją swą biernością i brakiem czułości. W rezultacie Lisa czuje się odrzucona, Bart stłumiony, zaś Maggie dla Homera niemal nie istnieje. Tym niemniej Homer głęboko kocha i jest w pełni oddany swojej żonie i dzieciom, kiedy to tylko od niego zależy. Kiedy jednak Marge nie daje się nabrać, Homer potrafi obiecać jej złote góry. Zazwyczaj spędza mnóstwo czasu przy piwie w tawernie Moe i wychwala żonę pod niebiosa. O ile, oczywiście, pamięta odpowiednie słowa.

Tawerna Moe jest domem Homera, kiedy wychodzi on z domu, miejscem, gdzie będzie witany z otwartymi ramionami zarówno przez tych, którzy mu dobrze życzą, jak i tych, którzy życzą mu źle – kiedy tylko zapłaci, co zdarza się rzadko. Miejscem, gdzie może się zrelaksować, pokaleczyć się kluczami, wytrzeć nos w koszulę i pić szklankę za szklanką ukochanego piwa. Miejscem, gdzie po kilku piwach pod jajeczko czy dwa nic nie wydaje się możliwe, nawet jego genialne pomysły na szybkie wzbogacenie się. Cóż, życie jest zbyt krótkie, by bogacić się powoli.

Za każdym wielkim człowiekiem stoi jego żona. MARGE SIMPSON przyszło stanąć po niewłaściwej stronie. Marge jest emocjonalnym centrum rodziny, słodziutkim rodzynkiem w simpsonowym zakalcu. W efekcie jest nad podziw wyrozumiała, tryskającą optymizmem na przekór okolicznościom i niebezpiecznie opiekuńcza. Jej niezwykłe talenty domowe czynią cuda. Potrafi zamienić stare kości kurczaka w naszyjnik, resztki jedzenia w pyszne danie, zaś inwazję gryzących mrówek zmieni w pouczający i zajmujący cyrk insektów.

Chociaż Homer jest egoistą skupionym na sobie, zapomina o urodzinach, rocznicach i świętach (zarówno świeckich jak i kościelnych), je z otwartymi ustami, uprawia hazard i przesiaduje w tawernie Moe z bandą nieudaczników, Marge stoi za nim murem. To musi być miłość. Bo tak w ogóle Homer rozpaczliwie jej potrzebuje, kocha ją głęboko i zrobi wszystko, by zaspokoić wszelkie jej potrzeby – we wszystkich tych rzadkich chwilach, kiedy nie myśli wyłącznie o sobie. Mimo niezliczonych wybryków Homera Marge nigdy nie traci nadziei, czerpiąc ze swej niewyczerpanej skarbnicy życiowych porad (w stylu „Większość kobiet powie ci, że jesteś głupia sądząc, że potrafisz zmienić faceta, ale tym kobietom brakuje wytrwałości”.)

Chociaż ją samą to przeraża, jej zasady moralne nakazują Marge angażować się w skazane na niepowodzenie akcje w rodzaju protestu przeciwko springfiledskiej trakcji jednoszynowej, pikietowania kampanii wyborczej Burnsa, ubiegającego się o urząd gubernatora, czy założenia organizacji przeciwko przemocy w kreskówkach. Ale i tak większość jej energii pochłania troska o własną rodzinę. Mimo okazywanej im miłości jest to powinność, która ją przeraża. Ale przecież Simpsonowie nie mogą być gorsi od innych.

BART SIMPSON chce mieć wszystko i zazwyczaj dostaje czego chce, co często okazuje się dla niego zbyt wiele. Wiele tłumaczy zbytnia zależność Barta od jego zastępczego rodzica, telewizora, jakkolwiek chłopak sporo przebywa poza domem, spędzając czas na jedzeniu lodów przed centrum odchudzania czy siedzeniu na dachu z kijem baseballowym w oczekiwaniu na UFO. Omijany przez wielu w wyniku swej skłonności do łobuzerki, Bart codziennie zmaga się ze swą świadomością. Najbardziej boi się tego, że pewnego dnia drzemiące w nim dobro zwycięży i stanie się lepszym człowiekiem.

Bart należy do osób aktywnych. Żyje teraźniejszością, rzadko zastanawiając się nad konsekwencjami swej nienasyconej ciekawości. Często rozsadzająca Barta energia wprawia resztę rodziny w popłoch. Obcowanie z nim może okazać się prawdziwą walką. Homer walczy z jego temperamentem, Lisa walczy o zwrócenie jego uwagi, zaś Marge walczy, by palce Homera nie zacisnęły się na gardle Barta. Z drugiej strony Bart podziela skłonność Homera do śmieciowego żarcia, zamiłowanie do niechlujstwa i głupich kawałów, podziwia i czasem nawet korzysta z inteligencji i sprytu Lisy oraz docenia kuchnię Marge i jej niepohamowaną miłość.

Kariera Barta w springfieldskiej podstawówce jest równie burzliwa. Wraz ze swym najlepszym kumplem Milhousem, jajogłowym Martinem Pricem, tępawym Nelsonem oraz bandą równie wątłych młodych umysłów dał popalić pani Krabappel, swojej wychowawczyni z czwartej klasy. Kandydował na gospodarza klasy pod hasłem „Więcej azbestu”, podmienił tabletki antykoncepcyjne pani Krabappel na tik-taki, otwarcie zakpił z dyrektora Skindera używając swego graficiarskiego pseudo El Barto i wzniecił bunt uczniów swoim podkoszulkiem z hasłem „Przecz z pracą domową”. Jego stosunek do szkoły najlepiej charakteryzuje jego ulubiony sen, w którym olbrzymia mechaniczna mrówka depcze springfieldską podstawówkę.

LISA SIMPSON jest modelowym przykładem dobrego zachowania, obywatelskiej postawy i kreatywności. W rezultacie ma kłopoty ze znalezieniem swego miejsca na ziemi. W domu jest sumieniem Simpsonów, stróżem politycznej poprawności i głosem zdrowego rozsądku. W rezultacie jest jawnie ignorowana poza sytuacjami, kiedy jej inteligencja może być wykorzystana w oszukańczych intrygach Homera lub Barta. Szukając zrozumienia i docenienia Lisa poszła do springfieldskiej podstawówki, gdzie - miała nadzieję – zostaną zauważone jej niezwykłe zdolności. I rzeczywiście. Nauczyciele nagrodzili jej inteligencję, wrażliwość i talent samymi szóstkami i całkowitą obojętnością. Jej koleżanki nie były tak obojętne, wyzywając ją od jajogłowych, geniuszy i królowych mózgu.

Lisa dała upust swemu smutkowi i rozczarowaniu poświęcając się grze na saksofonie pod kierunkiem swego mistrza Murphy’ego Krwawiącego Dziąsła. Skomponowała kilka bluesów, w tym przejmujący utwór „Tak długo byłam dobra, aż mi się tym stało źle”. Inne jej pasje obejmują kucyki, oglądanie „Szczęśliwych elfów”, dzwonienie na telefon zaufania oraz studiowanie życia kobiet, które sprzeciwiły się dominacji swoich ojców. Jej najważniejsze osiągnięcia obejmują wcielenie w życie niepokojąco dobrego programu recyclingu w Springfield, tytuł króla strzelców dziecięcego hokeja i praktyczne wykorzystanie geometrii.

Nawet jeśli Lisa zwraca mniejszą uwagę swoimi osiągnięciami niż Bart swoimi wybrykami, nie przestaje być wiernym i cennym sojusznikiem brata. Pomaga mu przechytrzyć diabolicznego wroga, odkryła przed nim wartość zen w sztuce minigolfa i rozwija jego umiejętności w chińskim boksie wskazując odpowiednie cele ataku. Jak niechętnie skonstatował Bart Lisa ma zdolności, pozwalające jej osiągnąć każdy cel. A kiedy się jej to uda, on będzie obok niej, by inkasować forsę.

MAGGIE SIMPSON pozostaje centrum chaosu w domu Simpsonów. Spokojnie znosi osobliwe rady zrzędzących dziadków, nosi nowatorskie ubranka w podejrzanym guście i spędza krótkie okresy czasu w powietrzu. Wszystko bez jednego słowa skargi. To może się zmienić, kiedy Maggie nauczy się mówić. Nie dlatego, że nikt nie będzie jej słuchać. Powierzona opiece Homera Maggie może robić wszystko, co chce, łącznie z piciem z psiej miski, penetrowaniem tajników ciężkiego sprzętu i strzelaniem do Charlesa Montgomery’ego Burnsa. Maggie ma najlepsze relacje z tymi, którzy ją rozumieją. Stąd jej najlepszymi przyjaciółmi pozostają Bałwan II i Mały Pomocnik Świętego Mikołaja. Kiedyś też poznała całą rodzinę dzikich misiów grizzli.

O filmie

Po 18 latach, czterystu odcinkach i niezliczonych nagrodach i wyróżnieniach (w tym nagrody Peabody, 23 Emmy i uznanie przez magazyn „Time” za „najlepszy program telewizyjny XX wieku”), „Simpsonowie” doczekali się pełnometrażowej wersji kinowej. Co ma o tyle dobrą stronę, że szeroki ekran w pełni odzwierciedli szerokie spektrum głupoty Homera Simpsona.

W niecierpliwie oczekiwanym filmie osnutym na przebojowym serialu telewizyjnym Homer musi ocalić świat przed katastrofą, którą sam sprowokował. Wszystko zaczyna się od Homera, jego nowej świnki domowej i cieknącej cysterny – kombinacji, która doprowadza do nieszczęścia, jakiego miasto Springfield jeszcze nie doświadczyło. Kiedy Marge jest przerażona horrendalną gafą Homera, do domostwa Simpsonów puka żądny zemsty tłum. Rodzinie udaje się zbiec, ale wkrótce idzie w rozsypkę z powodu toczących ją konfliktów i nieznajomości miejsca.

Społeczność Springfield ma wszelkie powody, by domagać się głów Simpsonów. Kataklizm zapoczątkowany przez Homera zwróciło uwagę prezydenta USA Arnolda Schwarzeneggera (głosu użyczył Harry Shearer) oraz szefa Agencji Ochrony Środowiska Russa Cargilla (głos Alberta Brooksa). „Wie pan, prezydencie – mówi Cargill – kiedy powołał mnie pan do agencji, gratulowano panu mianowania największego szczęściarza Ameryki szefem najbardziej nieszczęsnej agencji rządowej. A dlaczego przyjąłem tę robotę? Ponieważ jestem bogatym człowiekiem, który chce się czymś odwdzięczyć. Nie pieniędzmi, ale czymś konkretnym”. Tym konkretem okaże się diabelski plan opanowania katastrofy.

Kiedy losy Springfield i świata wiszą na włosku, Homer podejmuje osobistą odyseję odkupienia – począwszy od uzyskania przebaczenia Marge, poprzez zjednoczenie rozbitej rodziny aż po ocalenie rodzinnego miasta.

W filmie SIMPSONOWIE - WERSJA KINOWA głosów użyczyli weterani, stale występujący w serialu: Dan Castellaneta, Julie Kavner, Nancy Cartwright, Yeardley Smith, Hank Azaria, Harry Shearer, Pamela Hayden, Tress MacNeille, a także Albert Brooks.

Produkcji filmu podjęli się: producent wykonawczy serialu James L. Brooks, twórca postaci Matt Groening, obecny producent serialu Al Jean oraz Mike Scully i Richard Sakai. Sakai towarzyszy serialowi od jego początku, także kiedy pracował nad takimi filmami jak „Jerry Maguire” i „Lepiej być nie może”. Autorami scenariusza zostali James L. Brooks, Matt Groening, Al Jean, Ian Maxtone-Graham, George Meyer, David Mirkin, Mike Reiss, Mike Scully, Matt Selman, John Swartzwelder oraz Jon Vitti – wszyscy od dawna związani z serialem. David Silverman, szef zespołu animatorów serialu, podjął się reżyserii filmu. Silverman towarzyszy serialowi od pierwszego odcinka, był także współreżyserem przebojowego filmu animowanego „Potwory i spółka”.

Tajemnice realizacji

„Simpsonowie” przyszli na świat 20 lat temu, kiedy Mattowi Groeningowi zlecono opracowanie sekwencji animowanych do serialu „The Tracy Ullman Show”, nadawanej przez sieć Foxa. Groening nie chciał odstąpić praw do swego popularnego serialu kreskówkowego „Life In Hell”, więc z potrzeby chwili stworzył rodzinę Simpsonów. „Simpsonowie” cieszą się popularnością i uznaniem od chwili pierwszego półgodzinnego odcinka, nadawanego co tydzień, a z czasem stali się popkulturowym fenomenem. A reszta jest historią – telewizji, a obecnie również kina.

Według Groeninga SIMPSONOWIE – WERSJA KINOWA to rodzaj szansy dla twórców i widowni, by spróbować czegoś, czego – mimo swych nagród i kulturowego wręcz znaczenia – mały ekran zaoferować nie może. „Chcieliśmy opowiedzieć historię z życia Simpsonów w innym formacie i usłyszeć, jak śmiech wypełnia pełną ludzi salę kinową” – mówi Groening.

Niemal od pierwszych sukcesów serialu studio namawiało Groeninga i współproducenta Jamesa L. Brooksa do kinowej przeróbki. Dlaczego więc – dziwią się miłośnicy serialu na całym świecie - wcielenie tego zamiaru w czyn zajęło aż 18 lat?

Al Jean, obecny producent serialu oraz scenarzysta i współproducent filmu, zdradza pewne tajemnice: „Czekaliśmy 18 lat z filmem, bowiem nie zależało nam na tym, żeby nakręcić film dlatego, że możemy, ale żeby nakręcić film dlatego, że jest taka potrzeba. Chcieliśmy też znaleźć historię, która odpowiadałaby formatowi, jaki daje duży ekran. SIMPSONOWIE – WERSJA KINOWA to nie trzy odcinki serialu układające się w pewną całość. Ta historia ma swoje sedno. Skupia się ona na siłach, które mogą rozdzielić rodzinę i podzielić całe miasto, a także na sposobie, w jaki człowiek powinien zachować się w takich sytuacjach.

„Tym, co odróżnia film od serialu, jest skala – dodaje James L. Brooks, reżyser oscarowych filmów „Lepiej być nie może”, „Czułe słówka” i „Telepasja”, a także laureat Emmy za „The Mary Tyler Moore Show” i sit-com „Taxi” oraz scenarzysta i producent SIMPSONÓW – WERSJI KINOWEJ. – Mamy w tym filmie sto ról mówionych, stworzyliśmy też sceny, o jakich w serialu nawet byśmy nie pomyśleli. Przede wszystkim jednak chcieliśmy, aby film o Simsponach był oryginalnym przeżyciem dla kinomanów, jednocześnie wiernym duchowi serialu. Nie mogliśmy wszak przesadzić”.

Żaden serial nie ma dość rozbudowanego zespołu, by jednocześnie tworzyć telewizyjny show i film kinowy. „Po prostu, nigdy nasi scenarzyści i animatorzy nie mieli czasu, by usiąść i zastanowić się nad filmem – wyjaśnia Matt Groening. – W przeciwieństwie do większości realizacji „Simpsonowie” powstają bez przerwy. Poświęcamy wszystkie nasze siły serialowi i nigdy nie zamierzaliśmy robić filmu kosztem serialu”.

Przez lata Brooks i jego współpracownicy poszerzali zespół scenarzystów serialu, by wreszcie zebrać wystarczające siły. „Osiągnęliśmy moment, kiedy jednocześnie zaczęły pracować dwa pełne zespoły autorów – przyznaje David Mirkin, uznany twórca komedii („Wielki podryw”, „Romy i Michelle na zjeździe absolwentów”) a zarazem scenarzysta filmu i współtwórca serialu. – W tej sytuacji scenarzyści, którzy są z Simpsonami od początku, mogli oderwać się od serialu i zająć filmem bez uszczerbku dla produkcji telewizyjnej”.

W 2001 roku prace nad filmem kinowym były już tak zaawansowane, że aktorska obsada serialu mogła podpisać umowy na nagranie ścieżki dźwiękowej pełnometrażowej fabuły. A to z kolei oznaczało konieczność znalezienia pomysłu na film i w konsekwencji powstanie nadającej się do realizacji wersji scenariusza.

W listopadzie 2003 roku zaczęły się prace scenariuszowe. „Decyzja zależała od czterech ludzi – przyznaje James L. Brooks. – Ale w końcu poczuliśmy się dość silni, by to zrobić”.

„Musieliśmy zadać sobie kilka kluczowych pytań – opowiada Mike Scully. – Czy mamy fabułę, która gwarantuje powstanie dobrego filmu kinowego? Jak realizacja filmu wpłynie na produkcję serialu?”.

Realizatorzy wysoko postawili sobie poprzeczkę i nie zamierzali z tego rezygnować. „Zaczęliśmy pisać scenariusz i nie chcieliśmy tego przerywać – dodaje Brooks. – Najtrudniejsze było skupianie się na każdym gagu i dowcipie, codzienny stres i obawa, czy już dorośliśmy do filmu kinowego. Nie było chwili, kiedy mogliśmy uznać, że osiągnęliśmy nasz cel, toteż stale coś poprawialiśmy”.

Pomysł filmu zakładał, że nie będzie on powielał dotychczasowych wątków serialu, ale nie zrezygnuje też z tego, co fani „Simpsonów” najbardziej lubią w swoich bohaterach. „Różnica polega na tym, że opowiadamy historię, która wymaga półtorej godziny i formatu dużego ekranu – mówi Al Jean. – I jeszcze jedno. Każdy członek rodziny Simpsonów – nawet niemowlę - ma swoją chwilę dojrzałości i odkupienia. Chcieliśmy, aby film trzymał widownię w napięciu aż do końca, co zapewne było najtrudniejszym zadaniem. SIMPSONOWIE – WERSJA KINOWA musiała mieć swoje wielkie sceny, swoje wielkie plenery i wielkie tematy”.

Te cele wymagały możliwie najsilniejszego zespołu twórców, toteż producenci zaangażowali szereg wybitnych autorów, związanych z serialem od samego początku bądź niewiele krócej, część z nich zajmowała się także produkcją poszczególnych serii. Wszyscy kochali i czuli swoich bohaterów. Obok Brooksa, Groeninga, Jeana i Scully’ego do gwiazdorskiego zespołu scenarzystów SIMPSONÓW – WERSJI KINOWEJ dołączyli więc David Mirkin, Mike Reiss, George Meyer, John Swartzwelder i Jon Vitti (a później jeszcze Ian Maxtone-Graham i Matt Selman, obecni producenci serialu).

Dopóki nie udało się stworzyć najlepszego z możliwych scenariusza „Simpsonów”, twórcy nie traktowali swego gwiazdorstwa zbyt serio. „Na pewno nie było tak, że każda chwila naszych spotkań była wyjątkowa – śmieje się Al Jean. – Jak większość gwiazd pracowaliśmy metodą prób i błędów”. Jednak perspektywa współpracy nad długo oczekiwanym filmem była niezwykle inspirująca.

Dla twórców pracujących nad SIMPSONAMI - WERSJĄ KINOWĄ ważna była zarówno emocjonalna, jak i kreatywna strona przedsięwzięcia. „To było bardzo podniecające, że zostało się wybranym do napisania tego scenariusza” – przyznaje Mike Reiss. „A jeszcze bardziej podniecająca od filmu była możliwość pracy z takimi ludźmi – dodaje Jon Vitti. – To szczególny przywilej widzieć ich razem przy pracy a zarazem koszmar, by dotrzymać im kroku”. Jak mówi David Mirkin: „To wspaniale, że znów mogliśmy być razem, bowiem wzbudziło to rodzaj specyficznej energii. Choć nie zawsze była to energia zdrowa”.

Autorzy byli tak skupieni na swoich postaciach i tak bardzo chcieli stworzyć coś na miarę serialowych „Simpsonów”, że - jak to czasem bywa – mieli kłopot z napisaniem pierwszego szkicu scenariusza. „Byliśmy tak przejęci – przyznaje Brooks – że osiągnięcie założonego celu – radości, jaką wzbudza scenariusz nowego odcinka – zajęło nam rok”.

Wreszcie udało się napisać zarys scenariusza, który zaaprobował Brooks. Fabułę podzielono na siedem części, które dano do opracowania Jeanowi, Scully’emu, Mirkinowi, Reissowi, Meyerowi, Swartzwelderowi i Vittiemu. Każdy z nich miał do napisania 25 stron, a kiedy spotkali się ponownie po miesiącu i połączyli swoje „rozdziały” w jedną całość, pierwsza wersja scenariusza była gotowa.

Przeróbki trwały dalsze dwa lata, ostatecznie doliczono się niemal stu wersji. Był to proces żmudny u bolesny. „Nawet jak nad tekst trzykrotnie dłuższy od przeciętnego odcinka serialu, było to sto razy trudniejsze do napisania” – przyznaje David Mirkin.

„Zużyliśmy mnóstwo ołówków i zjedliśmy mnóstwo zamawianej po godzinach pizzy – dodaje Matt Groening. – Zwykle chodziło o pisanie i przerabianie – z naciskiem na przerabianie. Harowaliśmy nad tym scenariuszem, by każda scena była jak najlepsza”.

„Byliśmy gotowi przerabiać ten scenariusz aż do chwili, kiedy animatorzy nie padną z wyczerpania – śmieje się Matt Selman. – Gdyby nie to, że mieliśmy wyznaczoną datę premiery, nadal byśmy nad tym pracowali”.

A jednak każdy z nich był wdzięczny Jamesowi L. Brooksowi za powrót do „Simpsonów”. Brooks był producentem pierwszych serii serialu, potem zawsze służył pomocą i konsultacją innym scenarzystom („Przez trzy lata serial był moim głównym zajęciem, a do teraz zajmuję się nim dorywczo” – zauważa). Teraz powrócił do postaci i świata, który sam pomógł wykreować. „Zaangażowanie Jima w projekt jest największą tajemnicą tego filmu – mówi Mike Reiss. – To on rozstrzygnął większość naszych sporów, ale i zmuszał do niewyobrażalnie wielu korekt. Na tym polega jego styl pracy – ślęczał nad scenariuszem dopóki nie wyrwaliśmy mu go z rąk”.

„Musieliśmy poszerzyć nasze horyzonty i wyjść za 22-minutową strukturę przeciętnego odcinka – dodaje Mike Scully. – Dlatego tak bardzo liczyliśmy na Jima, który nakręcił tyle wspaniałych filmów. SIMPSONOWIE – WERSJA KINOWA wymagali zmiany sposobu opowiadania fabuły „Simpsonów” i tu Jim miał wspaniałe pole do popisu”.

Jim zrobił więcej niż każdy z nas – twierdzi John Swartzwelder, który napisał więcej scenariuszy serialu niż ktokolwiek inny. – To było fascynujące, kiedy kilkoma pociągnięciami ołówka zmieniał poszczególne sceny, by wszystko w nich grało”.

„Praca z Jimem Brooksem to niesamowite przeżycie – podsumowuje Al Jean. – Mówiłem sobie, że to szansa jedna na milion, ale mam nadzieję, że jeszcze się przydarzy”.

Kilku autorów zawdzięcza Brooksowi pewność, że scenariusz ma właściwy wydźwięk emocjonalny. Ale sam Brooks uważa, że elementy komedii, akcji i emocji w filmie równoważą się. „Nie ma w „Simpsonach” nic ważniejszego od wywoływania śmiechu w każdej możliwej chwili – wyjaśnia. – To z kolei wymusza bardziej uważne podejście do warstwy emocjonalnej. Zawsze zaczynaliśmy od śmiechu, ale nie mogliśmy zapominać o emocjach, by publiczność mogła skupić się nie na gagach, ale i na losach naszych bohaterów”.

Ale jeszcze ważniejszy, zdaniem Brooksa, była właściwa tonacja filmu. „Tonacja to najwłaściwsze słowo na określenie tego, czego szukaliśmy – mówi Brooks. – Wrzucasz do garnka wszystko – fabułę, emocje i dowcipy – a to, co na końcu dostaniesz, jest właśnie tonacją. W każdym filmie ona jest najważniejsza”.

Szukanie właściwej tonacji rozciągnęło się na dwa lata pracy nad scenariuszem i animacją filmu. Hans Zimmer, który skomponował muzykę do SIMPSONÓW – WERSJI KINOWEJ, także uważa tonację za kluczową kwestię filmu. „Hans bardzo zaangażował się w szukanie właściwego tonu, dając nam świeży punkt widzenia po latach, jakie spędziliśmy pracując nad serialem” – dodaje Brooks.

Z grona scenarzystów pracujących nad najlepszym z możliwych scenariuszy nikt nie harował ciężej od Ala Jeana, który łączył pracę nad filmem z pracą nad serialem. „Myślę, że nikt inny nie potrafiłby tego połączyć – zachwyca się scenarzysta Ian Maxtone-Graham. – To dowód na niezwykłe zdolności Ala, który potrafił jednocześnie przeglądać scenopis serialu i dyskutować nad pomysłem na film”.

Niezniszczalny Jean – jedyny człowiek zdolny zapanować nad wszystkim co dotyczyło zarówno filmu jak i serialu – odpowiadał za to, by fabuła wersji kinowej nie przeniknęła do serialu przy jednoczesnym zachowaniu jej wątków w tajemnicy. „Dopóki fabuła filmu trzymana była w sekrecie, mówiłem autorom scenariuszy telewizyjnych, którzy sięgali po pomysły podobne do wersji filmowej, że mogą tego użyć, ale nie mogę zdradzić im dlaczego”. Dyskrecja, jaką wykazał się Jean, jest cechą rzadko spotykaną w branży filmowej, zwłaszcza w czasach Internetu. Filmowcy trzymają swoje scenariusze pod kluczem w wytwórniach i nawet tuż przed premierą nie chcą zdradzać szczegółów, by zachować ogół pomysłów dla zaskoczonych widzów. Ale już pierwszy zwiastun ujawniał obecność nowego elementu w domostwie Simpsonów: świnki hodowanej przez Homera, której głównym wkładem w życie społeczności jest kilka ton, hm, nawozu.

Porzucane przez świnkę odchody w połączeniu z bezmyślnością Homera prowadzą do kataklizmu, jaki spada na Springfield. „Ekscytował nas pomysł, by Homer zrobił coś najgorszego w życiu – mówi David Mirkin – a następnie stanął przed dylematem moralnym, czy ma pozwolić miastu umrzeć czy też spróbować je ocalić”.

Także samo Springfield w SIMPSONACH – WERSJI KINOWEJ nabiera kluczowego znaczenia, co odróżnia film od serialu. Aby film nabrał rozmachu, filmowcy pokazali miejskie plenery. A do tego zarysowali postaci niemal wszystkich mieszkańców Springfield, z których większość znalazła się w tłumie wypełniającym jedną z najważniejszych scen filmu.

Jednak najważniejszą osobą w pracach nad scenariuszem nie był scenarzysta, ale reżyser. Łamiąc tradycję pracy nad filmami animowanymi David Silverman współpracował przy scenariuszu, podpowiadając ujęcia i sposób montażu, który najlepiej uwypukliłby poszczególne dowcipy, nie mówiąc o możliwościach przeniesienia świata Simpsonów na duży ekran. Zdarzało się, że jego uwagi wymagały także przeróbek scenariusza i zmian w nagranych wcześniej dialogach. „To było okrutną karą dla Silvermana za jego ingerencje” – żartuje Matt Groening.

Silverman, od 20 lat weteran „Simpsonów”, zaczynał pracę nad serialem jeszcze w czasach, gdy opowieści o rodzinie były fragmentami „The Tracy Ullman Show” – zanim jeszcze został reżyserem poszczególnych odcinków a z czasem reżyserem koordynatorem całego serialu. Mimo lat nie stracił fascynacji postaciami serialu. „Nadal lubię ich rysować – przyznaje – i dodawać coś, z czego wcześniej nie korzystaliśmy”.

„David od lat jest dobrym duchem „Simpsonów” – mówi Brooks. – Kiedy jeszcze pracowaliśmy nad kreskówkami dla Tracy Ullman, przyznał mi się, ile dla niego znaczyłby telewizyjny serial z tymi bohaterami. Byłem pod takim wrażeniem jego pasji, że zająłem się zamianą wstawek na autonomiczny serial”.

Silverman, co oczywiste, od początku miał wpływ na stronę wizualną serialu. „To David nakreślił zasady postępowania naszych bohaterów, a także określił sposób ich rysowania – mówi Groening. – Dla mnie rysowanie postaci jest kwestią intuicji – po prostu rysuję tak jak czuję. Ale David wie, że Bart musi mieć jedenaście włosków na głowie, zaś głowa Marge nie może być mniejsza niż dziewięciokrotność jej gałki ocznej – lub coś w tym rodzaju”.

Na potrzeby SIMPSONÓW – WERSJI KINOWEJ Silverman musiał określić wizualny styl filmu wierny serialowi, ale zarazem rozszerzony do rozmiarów dużego ekranu. Silverman wybrał format filmu panoramicznego (2,35:1), aby zmieścić w kadrze jak najwięcej postaci, zapewnić każdej scenie odpowiednią dozę uwagi widza, utrzymać właściwy poziom emocji a wreszcie użyć stosownego bogactwa barw i faktur tła. „Nie zamierzaliśmy przełamywać graficznego stylu serialu, a jedynie wzbogać go” – wyjaśnia Silverman.

Dla właściwej inspiracji Silverman obejrzał jeszcze raz takie filmy jak „Czarny dzień w Black Rock” – jeden z pierwszych filmów, które w sposób nowatorski wykorzystywały ekran panoramiczny w kameralnym dramacie, oraz „Szalony, szalony, szalony jest ten świat”, gdzie w kadrze pojawiają się dziesiątki postaci.

Szeroki ekran daje reżyserowi wiele możliwości, ale stawia też wiele wyzwań. Przede wszystkim zmienia się rozmiar postaci, któ®e dotąd oglądane były na małym telewizyjnym ekranie. Dodatkowo Silverman eksperymentował w szerokim planie ze scenami, które w innej sytuacji montowałby na zbliżeniach.

Aby osiągnąć emocjonalny wymiar filmu, Silverman użył kolorów i odcieni w stopniu niemożliwym w przypadku telewizyjnego serialu. Wykorzystał także możliwości ruchomej kamery, co widać w dopracowanej w każdym szczególe sekwencji skateboardowej, w trakcie widowiskowych pogoni i w scenie z tłumem. W tejn ostatniej sekwencji Silverman umieścił kamerę wśród tłuszczy atakującej dom Simpsonów. „Zazwyczaj pokazuje się szeroki plan tłumu, a potem robi się zbliżenia – mówi Silverman. – Ale ja chciałem przydać tej scenie nieco energii”. Klasyczny plakat serialu przedstawia rodzinę, ustawioną jakby do zdjęcia. „Wyobraziłem sobie najazd kamery na ten plakat” – wyjaśnia reżyser.

Animując bohaterów, Silverman oparł się na projektach, jakie Groening narysował 20 lat temu, gdzie zachowany jest maniakalny wygląd postaci i ich zezowate spojrzenie, charakterystyczne zarówno dla serialu, jak i filmu. „Zawsze chcieliśmy, aby byli żywiołowi i impulsywni – zauważa Silverman. – To dodaje im humoru i osobowości. Zawsze też zależało nam ich ludzkich odruchach”.

Zapewne największym wyzwaniem dla Silvermana był napięty harmonogram filmu. Praca nad jednym odcinkiem serialu zajmuje około 9 miesięcy, gdy tymczasem na zrealizowanie SIMPSONÓW – WERSJI KINOWEJ miał tylko półtora roku (w porównaniu z dwoma latami na „Potwory i spółkę”). Aby dotrzymać napiętych terminów, Silverman stworzył kilka zespołów twórczych, kierowanych przez reżyserów sekwencji, pracujących pod jego kierunkiem.

Pierwszym krokiem realizacji było stworzenie rysunkowego scenopisu – tablic określających montaż, ujęcia, kąty ustawienia kamery i kwestie dialogowe. Następnie Silverman wraz z zespołem opracował kluczowe pozy postaci, ich gesty i tło, potem zaś nastąpiło komputerowe opracowanie sekwencji ruchu, wpisanie jej w rytm i czas sceny, co z kolei pomogło sprawdzić poszczególne dowcipy i gagi. Jednocześnie pracowano nad rekwizytami i kostiumami oraz nowymi postaciami. Prace nad sceną kończyło doprecyzowanie czasu ujęcia i dopracowanie animacji.

Aby oszczędzić czas, Silverman sfilmował plansze ze scenopisem, uzupełniając je o dodatkowe szczegóły i ścieżkę dźwiękową, dzięki czemu już we wczesnym stadium realizacji widział zarys przyszłego filmu.

Dzięki pracy Silvermana w formacie panoramicznym uwielbiane przez miliony postacie zyskały nowy wymiar. „Realizując film – mówi Matt Groening – David składa hołd wszystkim animatorom, ciężko pracującym nad serialem. Dopiero na dużym ekranie widać ich kunszt i talent”.

„Film jest większym przeżyciem niż serial – przyznaje Silverman. – Pokazuje więcej niż mogłoby się zmieścić na małym ekranie”. A nawiązując do uwagi Matta Groeninga, że film ma umożliwić fanom serialu wspólne obejrzenie „Simpsonów” w kinie, Silverman twierdzi: „Uwiódł mnie pomysł ośmiuset ludzi śmiejących się jednocześnie z żartu czy sceny, jaką zobaczyli na ekranie. Miałem wykłady na college’ach, gdzie pokazywałem fragmenty serialu szerszej publiczności. Patrząc na tych śmiejących się ludzi i wyobrażając sobie wyjątki naszych kreskówek na dużym ekranie, uwierzyłem, że stać nas na rozbawienie widowni kinowej. Wierzę, że zobaczenie Simpsonów w kinie tylko bardziej rozbawi widzów”.

Al Jean uważa, że zobaczenie Simpsonów na dużym ekranie tylko powiększy grono wiernych fanów serialu, poszerzające się stale od 18 lat. „Przez cztery lata wypruwaliśmy sobie żyły, by spełnić marzenia wielu fanów naszego serialu, a jednocześnie stworzyć film atrakcyjny dla tych, którzy nigdy w życiu nie oglądali „Simpsonów”. Czy może być większa presja?”.

Poddani różnorakim naciskom twórcy SIMPSONÓW – WERSJI KINOWEJ na chwilę przed premierą ich filmów zastanawiają się, na ile ich wizja wpłynie na fenomen „Simpsonów” i jak wiele ten film dla nich znaczy. „Przed 20 laty marzyłem, by „Simpsonowie” okazali się sukcesem – mówi Matt Groening. – I nawet nie miałem pojęcia, że w 2007 roku powstanie ten film i że jednocześnie będziemy święcić premierę czterechsetnego odcinka. To była naprawdę szalona jazda”.

„Kręcąc ten film, mimo wszystkich odczuwanych przez nas presji i krytycznego odbioru, z jakim się na nas patrzy, zawsze budzę się z myślą, co też nowego Homer zrobi na ekranie – przyznaje James L. Brooks. – I ciągle – po tych wspólnie spędzonych latach – czuję do niego sympatię. I satysfakcję z doświadczenia, jakie mi dała nasza wspólna praca”.

Więcej informacji

Proszę czekać…