Formuła sukcesu - należy być Amerykaninem 4
G. I. Jane nosi wszelkie znamiona filmu propagandowego, mającego przekonać widza, iż kobieta również może być dobrym żołnierzem. Nie jest izraelskim komandosem, lecz kobietą amerykańską, a to coś więcej. Może więc w dwójnasób dokonać tego, co nie udało się jej kolegom, marines, ani nawet kobiecie radzieckiej. Lepiej, abyśmy w to uwierzyli bez narzekania.
Za sprawą ambitnej pani senator Lillian DeHaven (Anne Bancroft), pragnącej rozwoju własnej politycznej kariery, porucznik Jordan O'Neil (Demi Moore) zostaje wmanewrowana w szkolenie w specjalnej elitarnej jednostce, szkolącej komandosów do walk desantowych, tzw. „Seals” (foki). Program wymaga niezwykłej sprawności fizycznej. Podczas treningu odpada zwykle około 60 procent żołnierzy rekrutujących się spośród elity wojskowej, stąd pani senator słusznie zakłada, iż Jordan będzie jedną z pierwszych, która odpadnie. Niespodziewanie pani porucznik radzi sobie lepiej, niż większość jej kolegów, tak więc należało wywołać wokół niej skandal, aby w ten sposób zmusić ją do rezygnacji. Ona jednak nie zamierza łatwo się poddać, spisując tym samym na straty wypocone nadludzkim wysiłkiem hektolitry. Na szczęście nie dla historii, tylko dla własnej satysfakcji i kariery wojskowej.
Żaden szanujący się reżyser nie odważyłby się nakręcić tak naiwnej historyjki. Ale nie Ridley Scott. On nie boi się wyzwań. Jest reżyserem ambitnym, lecz nierównym. Ma na swym koncie filmy bardzo dobre (Alien, Blade Runner) i słabe (Hannibal, Black Rain, Gladiator), gdyż posiada irytującą skłonność do przesady i patosu, popychającą do tego typu samobójczych przedsięwzięć. Z tego powodu nie było mu dane zostać wybitnym reżyserem i zwykle grzęźnie w banałach, choć niewątpliwie posiada szeroki gest przy filmowaniu akcji i zacięcie do scen batalistycznych. Ta umiejętność stała się jego niezaprzeczalnym walorem i wizytówką, którą jednak zasługę wyrównuje spazmatyczna skłonność do montowania zbyt wielu krótkich, chaotycznych ujęć, do tego nakręconych trzęsącą się dramatycznie kamerą, co może widza doprowadzić do białej gorączki. Tutaj mamy tego aż do upojenia, w każdych warunkach - w deszczu, w słońcu, na morzu i na pustyni.
Film niestety traci na wartości, ponieważ ma głupi i nudny scenariusz, niezdolny wzbudzić entuzjazm nawet u zagorzałego wielbiciela filmów o służbach specjalnych. Ratuje go jednak kapitalna obsada aktorska i mimo moich narzekań, nie umiem odmówić Scottowi umiejętności obcowania z dużym zespołem aktorskim. Potrafi więc sprawić, że nawet durna akcja staje się dynamiczna. Warto go zobaczyć choćby z powodu Viggo Mortensena, Jamesa Caviezela, kilku krótkich epizodów w wykonaniu Anne Bancroft, no i oczywiście należy docenić wysiłki aktorskie Demi Moore, która bez zwyczajowego blichtru, czołga się dla nas w błocie i bez makijażu.
Demi Moore pokazała w tym filmie klasę i mówiąc szczerze mam gdzieś czy to jakaś propaganda czy nie