To twór, na który trzeba się napatrzeć, ale bynajmniej nie z chęci zobaczenia, co będzie dalej. Czułam się zmuszona do oglądania tego w głupiej nadziei, że wszystko w końcu stworzy poczucie spójności. 5
W 2017 roku Netflix wypuścił pierwszy sezon hiszpańskiego „Dom z papieru”, który kilka lat później stał się jednym z największych dotychczasowych hitów od giganta streamingowego i najczęściej oglądanym serialem nieanglojęzycznym. Teraz jego twórca Álex Pina i scenarzystka Esther Martínez Lobato, powracają ze „Sky Rojo”, oryginalną serią Netflixa, która łączy w sobie wszelkie niezbędne elementy, aby odnieść głośny, lecz wątpliwy sukces komercyjny.
Fabuła „Sky Rojo” podąża za trójką prostytutek, które muszą uciekać z klubu, po tym jak w wyniku sprzeczki ich alfons wykrwawił się na podłodze. Warto wspomnieć już na początku, że chociaż serial opisuje te kobiety jako prostytutki, niektóre są w rzeczywistości ofiarami handlu ludźmi. Co więcej, wszystkie bez wątpienia są zniesmaczone wykonywaną pracą i marzą o zupełnie innym życiu. Każdy widz zainteresowany tą tematyką i poszukujący czegoś więcej niż zero-jedynkowych konkluzji na temat życia pracownic seksualnych w kapitalistycznym świecie, będzie musiał szukać gdzie indziej. „Sky Rojo” jest zakorzeniony wyłącznie w problematyce brutalnych zasad kwitnącego na terenie Hiszpanii handlu ludźmi i społecznego przyzwolenia na niekontrolowany rozwój tej gałęzi rynku.
Pomimo swojej patowej sytuacji, trzy kobiety są bliskimi i oddanymi przyjaciółkami. Liderką grupy jest Coral (Verónica Sánchez), tajemnicza bohaterka serialu, z zawodu biolożka, która zatrudniła się w klubie, aby uwolnić się od bolesnej przeszłości. U jej boku stoją: optymistyczna i wrażliwa ofiara handlu ludźmi z Kuby, Gina (Yany Prado), a także zadziorna Wendy (Lali Espósito), która opuściła Argentynę w nadziei, że zarobi wystarczająco dużo pieniędzy na lepsze życie. Widzowie spotykają tę trójkę tuż przed aktem przemocy, który zmieni bieg ich losów - kłótnią z właścicielem klubu i alfonsem Romeo (Asier Etxeandia). Wkrótce wspólnie próbują ujść z życiem, uciekając przed dwoma okrutnymi poplecznikami ich pracodawcy, a ich smutne biografie stopniowo wychodzą na światło dziennie w formie wtrącanych w oś fabularną retrospekcji.
Poprzedni hit Piny czerpał oczywiste inspiracje z filmów takich jak „Wściekłe psy” Quentina Tarantino, a wraz z trzema pięknymi protagonistkami, które uciekają przed złoczyńcami po bezkresnych i pustych drogach Teneryfy, „Sky Rojo” mimochodem przywodzi na myśl klimatyczne kino zemsty pt. „Death proof”. Chociaż wpływy kina eksploatacji rodem z „Szybciej, kotku! Zabij! Zabij!” są wyraźne we wszystkim - od wysadzanych cekinami minispódniczek i krzykliwe neony po chromowane logo - „Sky Rojo” jest indywidualnym tworem. Seria zawiera efektowne połączenie czarnego humoru, sporej dawki przemocy i burzliwego dramatu, który jego twórcy nazwali „latynoską pulpą”. Nie jest to jednak forma tak głęboka, ani tak sprytna, jak mogłoby się wydawać, a fabuła wydaje się być bardziej uzależniająca niż doskonała. Z jakiegoś powodu serial nie daje sobie czasu na rozwinięcie swoich postaci, w których tkwił naprawdę duży potencjał, co jest pewnego rodzaju paradoksem, gdyż każdy odcinek trwający średnio 25 minut zmusza go do poruszania się w zawrotnym tempie, ale i przemyślanego dawkowania informacji.
Największym atutem serialu są główne bohaterki, a w szczególności Sánchez, która na ekranie przeistacza się w prawdziwą petardę, przywołując na myśl występ Mary-Louise Parker jako gospodyni domowej, która została handlarzem narkotyków w serialu „Trawka”. „Alfons przede wszystkim jest twoim psychologiem” – mówi Romeo w jednej z retrospekcji, a jego słowa ociekają narcyzmem i mizoginią. Już od samego początku jest jasne, że kobiety są czymś więcej niż tylko podlegającymi stałej kontroli jednostkami, tkwiącymi w rolach, w których zostały obsadzone. Rozpoznają w sobie złożoność, nawet jeśli nikt inny tego nie robi. Bez względu na to, jak wiele muszą znieść - a zgodnie z tradycją kina pulpowego z pewnością dużo - odnajdują w sobie zasoby odporności na zło i niesprawiedliwość. Trzy główne aktorki tworzą tu naprawdę solidny fundament, na którym można zbudować obiecujący serial. Jednak „Sky Rojo” w gruncie rzeczy to wyczerpująca pustka. Zwroty akcji nakładają się tu na siebie bez efektu zaskoczenia ani rezonansu emocjonalnego. To filmowy twór, na który trzeba się napatrzeć, ale bynajmniej nie z chęci zobaczenia, co będzie dalej. Czułam się zmuszona do oglądania tego w głupiej nadziei, że wszystko w końcu stworzy poczucie spójności.
„Sky Rojo” nie ma również nic nowego ani ciekawego do powiedzenia na temat swojej kontrowersyjnej tematyki. Oscyluje między poczuciem upodmiotowienia a degradacją związaną z przymuszeniem do prostytucji. Chociaż oba z pewnością mogą być ważnymi doświadczeniami, lecz żadne z nich nie jest szczegółowo badane. To kino aspirujące do tytułu girl power movie, równocześnie traktujące przeżycia swoich bohaterek po macoszemu. Owa pustka prawdopodobnie najlepiej uwidacznia się w wizji samego burdelu, do którego powracają myślami w retrospekcjach. Jest on przedstawiany jako przesiąknięta neonami erotyczno-cukierkowa kraina męskich fantazji, ale w rzeczywistości nie ma w niej życia. Lepszy przykład można znaleźć chociażby w filmie Bertranda Bonello „Apollonide. Zza okien domu publicznego”, którego akcja rozgrywa się w paryskim burdelu z przełomu XIX i XX wieku, gdzie scenografia ożywa niczym odrębna postać. Podobnie jak większość elementów składowych „Sky Rojo”, scenografia jest przyjemna dla oka, jednak brak jej czegoś więcej.
3/10 słabizna, sorry. Ani odkrywczy, czy chociażby inny niż większość seriali, ani nawet dobry. Mamy tandetę w stylu disco polo i pewnie będzie podobnie jak z disco polo: spora część dobrze się bawi. Cóż, nie mój klimat zupełnie. Stracony czas, chociaż obejrzałam raptem 4 odcinki (a rzadko porzucam serial przed skończeniem chociażby 1 sezonu).