Dobry
Dobry

Dobry

@Dobry

Znamy się mało, więc ja może powiem pare słów o sobie. Urodziłem się w Lipnie, w 1988 roku, w maju. Znaczy się, w połowie maja.... właściwie - w drugiej połowie. Konkretnie - 16 maja. Tyle może o sobie na początek. Czy są jakieś pytania?

Punkty
0 za dodawanie
Poprawność dodawania
Z ostatnich 30 dni: brak danych
Z ostatniego roku: brak danych
Dołączył
lipiec 2006
Aktywność
Full Metal Jacket (1987)

Jak można strzelać do kobiet i dzieci? dwa dialogi o wojnie. – Full Metal Jacket to doskonały film wojenny Stanleya Kubricka, w ktorym zawarł on cały proces wojny, co czyni go najbogatszym refleksyjnie filmem wojennym.

Scenariusz podzielony jest na dwie części (co jest zauważalne w większości filmów tego reżysera). Pierwsza połowa opowiada o losie żołnierzy w obozie szkoleniowym Marines. Stanowi to przedsionek piekła, a zostało pokazane przez przymat Szeregowego "Pyle’a" – grubego, niezdarnego, lekko niedorozwinietego faceta. Sierżnant Hartmann dokłada wszelkich starań, aby zrobić z LUDZI prawdziwe MASZYNY. Obóz szkoleniowy ma na celu wypranie człowieka z jakichkolwiek emocji i uczuć. Nie można śmiać się, płakać, nie można myśleć. Trzeba zabijać – żołnierze śpiewają o tym piosenki, ich nauka ogranicza się do wiedzy o ludziach, którzy zabili wielką ilość ludzi. Najlepszy moim zdaniem dialog w tej cześci: (przepraszam za brak dokładności, cytuję z pamięci:

Hartmann: Czy ktoś z was wie, kim był Charles Whitman? Nikt nie wie, durnie?
Żołnierz: Sir, to ten, co zabił mnóstwo ludzi|z wieży w Austin w Teksasie.
Hartmann: Charles Whitman zabił 12 ludzi… z 28. piętra wieży|uniwersytetu w Teksasie… z odległości 365 metrów.
A czy któryś wie, kim był Lee Harvey Oswald?
Żołnierz: To zabójca Kennedy"ego, sir!
Hartmann: Wiecie, z jakiej odległości to zrobił?
Żołnierz: Z daleka! Z okna składu książek, sir.
Hartmann: Z odległości 80 metrów. Był oddalony od ruchomego celu o 80 metrów. Wystrzelił trzy pociski… w sześć sekund, z włoskiego muszkietu, trafiając dwukrotnie. Włącznie ze strzałem w głowę. Wiecie, gdzie…oni nauczyli się strzelać?
Żołnierz: W Piechocie Morskiej, sir!

Oczywiście, w Piechocie Morskiej wykształciły się takie znakomite maszyny do zabijania!!!!! Pierwsza część kończy się doskonałą sceną szaleństwa i samobójstwa – aż mnie wzdryga, jak sobie przypomne tę muzykę i nastrój…. :|

Druga polowa do tuż pole walki. Co ciekawe, mimo że film opowiada o wojnie w Wietnamie, sam teatrr działań maszyn do zabijania przypomina raczej jakieś francuskie miasto podczas II WŚ. Ten zabieg Kubricka ma na celu podkreślenie uniwersalności wojny – zawsze jesto to takie same, bezsensowne zabijanie się. Absurd wojny najlepiej obrazuje drugi dialog, który chaiłbym tu przytoczyć.

Żołnierz: Powinniście napisać o mnie reportaż! Jestem tak kurewsko znakomity!
Reporter: A co jest w tobie takie znakomite !?
Żołnierz: Ubiłem 140 wietmamców i 40 sztuk bydla! To oficjalne dane!
Reporter: A strzelasz do kobiet i dzieci?
Żołnierz: Czasem!
Reporter: Jezu! Jak można strzelać do kobiet i i dzieci?
Żołnierz: To łatwe! Wolniej biegają!

Bez komentarza. Wojna przewraca ludziom w głowach. Nie da się wrócić z tarczą. Wraca się na tarczy, albo się nie wraca.

Pulp Fiction (1994)

Ostatni genialny film…. – TEKST ZAWIERA SPOJLERY!
Według mnie ostatnim naprawdę GENIALNYM filmem jest powstały w 1994 Pulp Fiction. Błyskotliwy scenariusz Quentina Tarantino zwrócił uwagę krytyków jak i widzów, ktorzy pokochali ten film i wynieśli na piedestiały, zapewnijąc mu nieprzemijającą sławę. Myślę, że Tarantino to cwany skurwiel i doskonale wiedział, co robi. Otóż postanowił zerżnąć, splagiatować lub przeinaczyć motywy ze swoich ulubionych filmów, wciskając je w konwencję tanich książek sensacyjnych, co zaowocowało istnym fenomenem: Pulp Fiction jest jednocześnie jedną wielką aluzją i nawiązaniem do sporej ilości klasycznych filmów, oraz jednym z najbardziej wpływowych i inspirujacych filmów! Zauważcie, że 95% młodych, amatorskich, niezależnych filmowców wzoruje się na Pulp Ficiton, i ogólnie – kinie Tarantino. Jest to spowodowane oczywiście względną "taniością" Pulp Fiction. Zwróćcie uwagę, że jedyna scena, która mogła kosztować dośc sporo to niewielki wypadek samochodowy spowodowany przez Butcha, kiedy potrąca on Marsellusa. Reszta filmu to praktycznie same doskonałe dialogi, oraz kilka scen, których realizacja na pewno nie nastręczyła by amatorom problemów (np. zabicie Bretta, taniec).
Ogromny sukces tego filmu na pewno tkwi też w pewnym załamaniu dotychczasowych konwenansów i granic. Pulp Fiction nie da się zaszufladkować w żaden sposób – nie ma tu konkretnego głównego bohatera (najwięcej w filmie, około 60% widać Travoltę) – jest za to cała masa drugoplanowych i epizodycznych postaci, na których Tarantino oparł całą konstrukcję fabularną. Nie ma tu też pożądku chronologicznego, co może wielkim przełomem nie było, bowiem taki trik zastosował wcześniej chociażby Sergio Leone, czy też sam Tarantino w swoim kinowym debiucie – Wściekłe Psy. Jednak, jak się zdaję, chyba nigdy wcześniej nie było sytuacji, w ktorej jedna z postaci ginie w środku filmu, by potem, w ostatniej scenie rozmawiać sobie jak gdyby nigdy nic! :) Kolejnym schematem, który tarantino złamał jest przyporządkowanie filmu konkretnemu gatunkowi. Czy można nazwać PF filmem gangsterskim? Można, mamy wszak środowisko gansgterów i zabójców mafijnych. A co to za gangsterski film, w którym non stop gadają o dupie Maryni? Więc co – komedia? Owszem i to taka, w której trup ściele się gęsto i krwawo, a widz śmieje się z odstrzelenia głowy! Kryminał? Po części – oczywiście, tylko gdzie relacja szukany-szukający? No więc mamy do czynienia z filmem z pogranicza gatunków. Na koniec zostawiłem sobie moją ulubioną kwestię – właśnie ten czarny, rzęsity humor. Tarantino odbiegł od standardowego nurtu komedii. W Pulp Fiction nie ma wymuszania na śmiechu na siłę. Z czego zatem można się pośmiać? Z opisanego już wcześniej odstrzelenia głowy. Tak, Tarantino w tak lekki i zabawny sposób operuje śmiercią, że czyni z niej wręcz absurdalne, błahe i przypadkowe wydarzenie. Można śmiać się ze sceny gwałtu, która wzorowana jest na filmie "Wybawienie" Boormana, jednak w oryginale miała zupełnie, zupełnie, zupełnie inny wydźwięk. Z ciekawszych zabiegów wymienie jeszcze postać Woolfe, brawurową kreację Harveia Keitela (bardzo niedoceniany aktor, nawiasem mówiąc, ale o tym może innym razem), która jest oczywiście nawiązaniem do filmu Kryptonim Nina, w której Keitel grał identycznego "czyściciela".
Elementem, ktory zasługuje na omówienie jest też oczywiście dowolnośc interpretacji zawartości walizki :). Przykładem niech będzie całkiem zdrowa i logicznie uzasadniona teoria, którą fani wymyślili. Otóż walizka może zawierać duszę Marsellusa Wallase’a – tłumaczyłoby to blask i piękno, ktory widzi każdy oglądający. Na poparcie tej teorii przemawia fakt, że Marsellus nosi plaster na karku, a według podań (juz nie pamiętam z jakiej kultury to się wywodzi) dusze zostały "wysysane" z ludzi właśnie przez kark. No i kod – 666, co oczywiście jest aluzją do opowieści o Panu Twardowskim ;). A może znajduje się tam Oscar dla Tarantino? A może scenariusz następnego filmu Quentina? A może….? Tyle możliwości, ile widzów.
W żadnym późniejszym filmie, wyprodukowanym po 1994 nie znalazłem tak wspaniałej fabuły i misterności scenariusza. Film zawiera naprawdę mnóstwo smaczków, ciekawostek i nawiązań do klasyki, że głowa boli. To doskonały pastisz, który zrodził się z fascynacji spaghetii westernami, kinem klasy B i filmami noir. Znakomicie nawiązuje do tamtych gatunków, jednocześnie nie popadając w wyraźny plagiat. To geniusz, geniusz i jeszcze raz geniusz. Nie klękajcie przed nim – po prostu go oglądajcie!

Dobry, zły i brzydki (1966)

Są na świecie dwa rodzaje ludzi – Ci, co kochają westerny Segio Leone, i drudzy – psubraty ;)

Skwar. Pot. Piach. Kaktusy. Rewolwery. Krew. Brud. Wojna. Śmierć. A pośród całej tej wrzawy trzej bandyci próbujący ondaleźć skarb zakopany na cmentarzu, gdzieś na zadupiu świata…

Co jest najlepsze? Tytuł i jego odniesienie w filmie. Już sam tytułsugeruje, ze mamy do czynienia z zaburzeniem konstrukcji fabularnej typowego westernu, gdzie zawsze istniały dwie strony – Dobro i Zło, które wzajemnie się zwalczały, ale bez siebie nie mogły funkcjonować. Taki schemat był w westernach Hawksa, taki schemta był w "Samo południe" Zinnemana, taki schemat był w Rio Bravo, wszędzie tak było. Dopiero Leone i Peckinpah postanowili zaburzyć tę oklepaną fabułkę. A Leone w Dobrym, Złym i Brzydkim dokonał tego w MISTRZOWSKI sposób ;)

Otóż Zły w tym filmie jest naprawdę zły. Angel Eyes Sentenza, mściwy i bezlitosny morderca, gotowy zabić całą rodzinę dla pieniędzy, a potem zamordować własnego pracodawcę.

Brzydki – też jest zły, choć to postać pełna sprzeczności, brawurowo zagrana przez Eli Wallacha (dla mnie – jedna z najlepszych rół w historii!). Z jednej strony razi jego fałszywość i obłuda, chciwość i chęć mordu. Z drugiej – pociesza nas i bawi jego rubaszność, poczucie humoru oraz przegromna charyzma. A także wzrusza nas jego historia, kiedy spotyka się z bratem. Ale w gruncie rzeczy, to też zła postać :)

I dochodzimy do głównej dramatis persone – Dobry. Taki z niego Dobry jak ze mnie ;). Gość wystawia do wiatru swojego kolegę, morduję ile wlezie, jest chytry i przebiegły. Czy tak powinna wyglądać sztandarowa postać westernu, która w prostej linii zastępuje tu dobrotliwego Szeryfa i ma przydomek "Dobry" ? Właśnie w tym tkwi cały urok i geniusz tego filmu – nie ma tu żadnego sztucznego patosu i moralizatorstwa, jest trzech psychopatów, jeden gorszy od drugiego ;)

Wspaniały western, śmiem twierdzić, że najlepszy w historii. W ogóle, wolę te poetyckie, powolne i nastrojowe westerny Leone od krwawych, dynamiczne zmontowanych masakierek Peckinpaha, no ale cóż, jeden woli piwo, drugi żyto.

Pozdrawiam, Dobry

Proszę czekać…