Recenzja: MATKA 1
Ja chcę twoich pieniędzy, a ty śpisz. Tak można, parafrazując tytuł starej i dla wielu kultowej komedii romantycznej, określić gorzki i przewrotny komediodramat Matka. Główny bohater nie wykonując żadnego ruchu, dokonuje wielu demaskacji w rodzinie. Estoński film to kreatywna przygoda, traktująca umownie gatunkowość i jakąkolwiek poprawność w kinie.
Poznajemy naszego bohatera po wydarzeniu, od którego wielu osób by zaczęło – zostaje postrzelony i sparaliżowany. Nie mówi, niby słyszy, ale nie reaguje na bodźce. Podłączony do aparatury ma niespodziewanie wielu gości – całe miasto go odwiedza – jak mówi jego matka. Początkowa troska i uwaga, zamienia się szybko we frustracje, a sam bohater staje się dla wielu ciężarem, nie synem, mężem, wychowawcą, który zaraz się obudzi. Wśród tego wszystkiego prowadzone jest dochodzenie. Powolne, jak policjant, który je prowadzi. Nie wiadomo kto strzelił, a głównym aspektem sprawy interesującym wszystkich jest ilość oszczędności, które miał Lauri. Opieka i cierpliwość zamienia się w prowincjonalną potyczkę o wartość materialną.
Matka to umiejętnie skonstruowana i przewrotna na wielu poziomach tragikomedia z ironicznym zarysowaniem małomiasteczkowości. Doskonale symuluje spokój i porządek, by potem go poćwiartować, również bez kropelki potu. Główny bohater, prowokator zmian, napędza akcje, nie wypowiadając ani słowa, nie wykonując żadnego gestu, wyciąga z ludzi ich ukryte pragnienia. Matka zdradza ojca i marzy o innym życiu, żona szybko znajduje sobie kogoś innego, przyjaciel wykorzystał go, bo sam popadł w długi, a lekarka to suma nieszczęść prywatnych i brak poczucia misji. Niby wszystko wszyscy tutaj wiedzą, a tak naprawdę co chwilę ktoś robi zdezorientowaną minę. Miejsce, pokazane w spokojnych barwach na ekranie, naprawdę bucha od tajemnic, których demistyfikatorem staje się fizycznie nie wykonujący ruchu człowiek.
To nieprzemądrzałe, rozwijające się bez nadmiernej prędkości, zdystansowane do rzeczywistości kino, które dzięki pewnej odległości potrafi doskonale dostrzec marzenia ludzi, którzy, wydawałoby się, dawno wyciągnęli białą flagę. W tych barwach codzienności jest zabawa w quasi kryminał, bo jednak jest prowadzona sprawa. Groteskowe staje się to, że z czasem coraz mniej osób to interesuje, a własne sprawy zaczynają oddalać każdego z nich od łóżka Lauriego. W swojej podstępnej lekkości to kino sporej refleksji o egoizmie wpisanym w nasze DNA. A ta cała melancholijna frajda podana jest w bardzo surowej i konsekwentnej estetyce oraz narracji nieśpiesznej, a tak zmiennej fabularnie.
Ocena: 7,5/10
Komentarze 0