Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Sieranevada 1

Sieranevada to pasmo górskie o długości 700 km. Nieprzypadkowo taką nazwę nosi film opowiadający o niepozornym, jednym z wielu, spotkań rodzinnych, mających uczcić pamięć zmarłego członka rodziny. To doskonale skonstruowana filmowa matrioszka, a dystans jaki rodzina musi pokonać by dotrzeć do pewnych szczerości i rozsupłania spraw, zawstydza długość pasma położonego w Ameryce Północnej. No i z rodziną naprawdę wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach.

To koncert jedności czasu, miejsca i akcji, gdzie wszystko odbywa się na poziomie interakcji. Zjeżdżają się powoli wszyscy do domu rodzinnego. Niby głównym bohaterem, bo to z nim przyjeżdżamy, jest Lary. Wchodzi wraz z żoną do mieszkania i tak naprawdę nie wiemy, czego możemy się spodziewać. Sami bohaterowie po sobie też nie, mimo że są rodziną. Jeden jest uzależniony od newsów w internecie i wierzy we wszystko, cały czas wciągając każdego do rozmów o spiskach. Nie wychodząc z mieszkania, z ciasną kamerą, wpraszającą się, zwiedzamy kolejne pomieszczenia. To gabinet nad wyraz wyraźnych zwierciadeł. W kuchni popalając najstarsza z rodu, wysuwa poważne oskarżenia w stronę obecnego ustroju po transformacji, tłumaczy przeszłość oraz gdyby to od niej zależało, z pewnością nie wpuściłaby księdza, na którego wszyscy czekają, do domu. Doprowadza tym samym jedną z wnuczek do płaczu.

Jakby tego brakowało, karawana jedzie dalej. W mieszkaniu pojawia się jeszcze siostra przesiadującego w internecie brata, ale w towarzystwie bardzo „wczorajszej” koleżanki. Nieprzytomną, kładzie w pokoju, byleby ksiądz nie zauważył. Kolejna zgrabna sztuczka twórcza – pojawienie się księdza nie będzie wcale punktem zwrotnym. Nic ciekawego nie wniesie, a czas oczekiwania na niego jest pełen napięcia nie z powodu tego, czy ilość świeczek się zgadza. Ksiądz poszedł, oni wszyscy tu dalej zostali z coraz prężniej rozpędzającym się i rosnącymi w siłę problemami.

Cristi Puiu w tak kameralnych warunkach i małym metrażu potrafi stworzyć kilometry emocji i powoli detonuje miny, na które następują chodzący po domu, goście. Zamykając usta największym niedowiarkom wyświęca dialog w kinie i jego wielką siłę. Ze zwykłego rytuału, w porządku ich religii, sytuacja bardzo rozsądnie, w rytmie, cierpliwie dociera do domu niespokojnej szczerości. Nie oszukujmy się, trzeba doskonale umieć w litery i widzieć tony atrakcyjności oraz potencjału w relacjach międzyludzkich, by trzymać widza w koncentracji, a wręcz napięciu przez 3 godziny. W trakcie tych przetasowań, skoków ciśnienia, posiłek stygnie, ale emocje zupełnie nie.

Sieranevada to film, który wydawałoby się, że fabularnie kieszeń pomieści, a jednak tak naprawdę w niej eksploduje. Czy docierając do mety w takiej sytuacji, po przejściu tego poligonu, komukolwiek chce się jeszcze jeść i czy przy stole siedzą ci sami ludzi co ostatnio? Bohaterowie nie skosztowali za wiele, ale my dostaliśmy suto zastawiony stół psychologią i doskonałym kinem niuansów.

Ocena:9/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…