Recenzja: Liga Sprawiedliwości 1
Kino o superbohaterach coraz częściej sięga po autoironię, nie wypina dumnie piersi, czy referuje wyłącznie poważnych zdań o ratowaniu świata – bawi się konwencją. Liga Sprawiedliwości też by tak chciała narracyjnie być przekorna, gibka, z rozmachem, ale nie nieznośną emfazą. Jednak jak wszyscy wiemy, chcieć to nie znaczy móc. A Liga Sprawiedliwości może wiele i też tym się chwali, ale zapomina o zrobieniu chociażby przyzwoitego kina. Tworzy za to coś niesamowicie nieznośnego, wtórnego. Porównywalne do sytuacji opowiadania w nowym towarzystwie historii bez puenty lub żartu przy pełnym stole ludzi, który nikogo nie rozśmieszy.
Światu oczywiście zagraża niebezpieczeństwo – niezbędny składnik do stworzenia historii. Bruce Wayne werbuje postaci ze specjalnymi zdolnościami, by wspólnie stanąć naprzeciw zagrożenia dla świata, jakim jest Steppenwolf. To bohater otumaniony potrzebą zniszczenia świata, wprowadzenia swojej mrocznej wizji rzeczywistości, żądny panowania. Oczywiście zegar tyka, a do kolejnych drzwi puka Bruce. W wyniku jego oferty nie do odrzucenia, poważnych zdań o obowiązku wobec świata i posiadania nadludzkich zdolności nie bez powodu, nasza Liga to Wonder Woman, zagubiony i nieznający swoich możliwości oraz niemający smaków na pozostanie bohaterem Flash, najbardziej niepokorny Aquaman i brzydzący się z początku swoimi zdolnościami, które go odhumanizowały, Cyborg.
Liga Sprawiedliwości gra nierówny takt na dwa, bardzo prostacko – albo jest akcja o wielkiej intensywności i nasyceniu, ale wcale niekreatywna, tylko rozrzutna w tempie i piętrzeniu się ilości „zabawek”, albo następuje moment odsapnięcia (dla samej produkcji, bo nie jest w formie w ogóle) i mamy dialogi, które są zbudowane konwencjonalnie – od przypomnienia po raz dziesiąty o tym co bohaterowie mają zrobić WAŻNEGO DLA LUDZKOŚCI, po wyrzuty sumienia Batmana wobec Supermana. Te dialogi też są nieustannie wypowiadane z brodą wysoko podniesioną i wprowadzanie momentów humorystycznych, które mają rozluźniać atmosferę, pokazywać dystans, wypadają sztucznie i niezmiennie jest sztywno. W filmie bardzo szybko czuć brak pomysłu, fantazji i umiejętności wyróżnienia się. Między bohaterami jest niesamowicie niezgrabna i udawana relacja, my z nimi przez to, nie nawiązujemy żadnej. Są skonstruowani na niesamowitych stereotypach, niechlujnie, bez zaangażowania się. Ich kostiumy są ciekawsze, niż to co pod nimi.
Wiele rzeczy dzieje się też tutaj za szybko, bez dbałości o detale, uzasadnień i jakiejś spójności w historii. Niestety ta produkcja jest w stopniu zaawansowanym podręcznikowa, od linijki, a próba zmiany tonu z odczytywania wielkich haseł z kartki przez bohaterów, kończy na przewidywalnych żartach, wprowadzanych w jakimś równym odstępie czasu niemalże.
To nie jest kino lekkie, ale nie jest to zaleta, to znaczy naprawdę – toporne, ciężkie, niewymagające myślenia. Liga Sprawiedliwości nie broni się niczym. Zupełnie nie ma jasnego punktu w tym spiętym kinie. Czuć zmęczenie w trakcie filmu i wręcz siłowe robienie scen – bo machina ruszała już z pustym bakiem. Nikt też, jak się zatrzymuje, to nie tankuje.
Jeżeli pada w filmie zdanie: Świat cię potrzebuje, to wiedz, że świat nie potrzebuje takiego kina. Liga Sprawiedliwości ma bardzo daleko do pierwszej, nie marząc nawet o ekstraklasie.
Ocena: 2/10
Pomijając film, zastanawia mnie taka rzecz. Wrzucacie czasami na główne newsy ( to ten dział wiadomości wyróżnionych, wyświetlających się na samej górze newsów) recenzje filmów, które w ciągu roku na portalach filmowych oceni góra 200 osób, a recenzje blockbustera, który jest na ustach większości portali i stron o tematyce związanej z filmem, już nie – jest dziwne.
Jestem w redakcji. Mógłbym zapytać na priv, ale myślę, że poza mną znajdą się użytkownicy, którym należałoby się odpowiedzieć na forum. Pozdrawiam