Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Kochankowie jednego dnia 0

Francuski reżyser Philippe Garrel nie zmienił swojego wyznania filmowego – dalej wierzy w dialog jako główną ogniskową w budowaniu filmu i relacji między bohaterami, nie projektuje rzeczywistości tylko stwarza wrażenie jej rejestrowania oraz uważnego śledzenia, bez dyscyplinowania świata. Do tego za głównego bohatera swoich filmów uznaje emocje i rozkłada je na cząsteczki w swoim najnowszym filmie Kochankowie Jednego Dnia.

Na początku reżyser śledzi Jeanne, która wraz z walizką, rozhisteryzowana, niewyglądająca jakby ruszała na wakacje, podążą ulicami miasta do swojego ojca. Rozstała się z chłopakiem i chce lizać rany wśród najbliższej jej osoby. Gilles natomiast jest w zupełnie odwrotnej emocjonalnie kondycji do swojej córki – od 3 miesięcy spotyka się z Ariane i są niewątpliwie w szczęśliwym związku. To rówieśniczka jego córki, która na początku tylko studentką, stała się jego dziewczyną. To Ariane podrywała i zdobywała swojego wykładowcę – „wytrzymał jeden semestr”, jak to opowiada Jeanne. Ta z początku lekko zszokowana, szybko jednak nawiązuje silną więź z nową kobietą ojca, opartą na wsparciu, przyjaźni i takim nieuchwytnym porozumieniu. Mimo że dziewczyny są w innej sytuacji obecnie (jedna straciła miłość, druga w niej rozkwita), to Ariane słusznie zauważa, że dzisiaj to Jeanne cierpi, a jutro może być zupełnie odwrotnie.

Dziewczyna Gillesa podkreśla swoim charakterem, działaniami, niekonsekwencje psychologiczną jaka towarzyszy ludzkim istotom bez wyjątków oraz, że uczuć się nie da wytresować, są niereformowalne, roztrzepane i roztargnione. Jej głos jest przedłużeniem reżysera, bo to główna teza, która zostanie poruszona w tej skromnie opowiedzianej historii. Kochankowie jednego dnia pozorowani są właśnie w warstwie narracyjnej i wizualnej na taką historię niemalże z jednego dnia życia.

Nie ma tutaj wielkich wzniosłości i emfazy, mimo że z ekranu bucha wręcz od różnych kolorów uczuć i temperamentów, w kontrze do czarno-białego obrazu. To świetne zagranie – nierobienia widowiska filmowego z dnia codziennego, a jednocześnie umiejętne wyciągnięcie z niego filozoficznych rozpraw o człowieku i jego naturalnych odruchach. Bez stronniczości pokazuje się różne postawy wobec np. miłości. Jedni wierzą w jedyną, drudzy w ich wielość, trzeci w ogóle nie biorą jej na poważnie. Odczuwa się tutaj od pierwszej do ostatniej sekundy cudowny manieryzm Francuskiej Nowej Fali, gdzie nikt jej nie naśladuje, bo po pierwsze reżyserem filmu jest główny z ojców założycieli nurtu, a po drugie ta produkcja poprzez doskonale wytworzone poczucie nieobliczalności ludzkich zachowań i relacji wpisuje się w umowny regulamin, celniej – duszę – zasadnie mitologizowanej epoki kinofilskiej Francji.

Kochankowie jednego dnia pokazuje też w jak oszczędnych warunkach formalnie, scenograficznie, wszystko może być przyczynkiem do debaty nad ludzką egzystencją, rozkręcić machinę psychologicznej analizy, z podwyższoną temperaturą i głosem, ale bez górnolotności. A specyfika tego nowofalowego filmu nie potyka się o pretensjonalność i tworzy dynamikę słowem i to ono wprawia wszystko w ruch – poddajemy się temu rytmowi – a jednocześnie fizycznie film wydaje się stać w miejscu.

Film ten posiada ogromny afrodyzjak – szczerość i i intelektualne rozgrywki, a jednocześnie rozrywki, bo to nie jest narcystyczne i bałwochwalcze kino. Dbałość o detale i szczegóły sprawia, że dzieło wydaje się nie być zbudowane, a zrobione na gorąco. I to jest jego wielka siła – nic na siłę. Żadnego wykoncypowania, tylko wrażeniowe i uczuciowe. Produkcja pokazuje istotę gatunku w jakim tworzy i tradycji z jakiej czerpie oraz przedstawia kino jako historię patrzenia i muzę, której do zaobserwowania i stworzenia powodów do dysputy wystarczy tytułowy jeden dzień.

Ocena: 8/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…