Inspiracje
Jedna z najbardziej znanych niemieckich reżyserek Doris Dörrie podejmuje w filmie Hanami - Kwiat wiśni temat wypływający z jej osobistych doświadczeń i poszukiwań. Kilka lat temu Dörrie przeżyła śmierć męża – autora zdjęć filmowych Helge Weindlera. Weindler zmarł nieoczekiwanie w 1996 r. na zapalenie opon mózgowych, na które zapadł po tym, jak udało mu się pokonać chorobę nowotworową. Był autorem zdjęć do 8 filmów Dorris Dörrie [począwszy od jej wielkiego sukcesu „Mężczyźni...” (1985), do „Czy jestem piękna?” (premiera 1998)].
Film jest także trzecim z rzędu, w którym reżyserka dzieli się z widzami swoją fascynacją Japonią [po filmach Oświecenie gwarantowane oraz Rybak i jego żona].
Sama Dörrie jest buddystką, znawczynią japońskiej kultury. – W Japonii zafascynowała mnie m.in. wielka uwaga, miłość w podejściu do przedmiotów – tłumaczy. – Ta postawa ma nawet swoją nazwę: mono no aware. W zasadzie żadne tłumaczenie nie oddaje znaczenia tego zwrotu: chodzi o uczucie zachwytu i poruszenia na skutek kontaktu z małymi sprawami, przedmiotami, w którym to uczuciu człowiek czuje się zintegrowany ze światem zewnętrznym. Być może chodzi o to, że w japońskiej kulturze poświęca się więcej uwagi aspektowi przemijalności, co powoduje większą koncentrację na celebrowaniu najprostszych czynności w życiu.
Główną inspiracją dla „Hanami” był film Yasujiro Ozu Tokijska opowieść, w którym ten japoński mistrz portretu rodzinnego na nowo zinterpretował historię opowiedzianą przez Amerykanina, Leo McCarey’a w filmie „Make Way for Tomorrow” (1937). W „Tokijskiej opowieści” rodzice-staruszkowie odwiedzają dzieci w stolicy, jednak te są zbyt zaabsorbowane własnymi sprawami, aby poświęcić im czas. – Kiedy oglądałam film Ozu w szkole filmowej, wydawał mi się on zbyt monotonny i powolny – mówi Dörrie. – Teraz uważam, że byłam wówczas zbyt niecierpliwa i zbyt młoda, aby go zrozumieć. Dziś dostrzegam w nim także tę szczególną miłość, którą Japończycy obdarzają wszystkie rzeczy ze względu na ich przemijalność, czyli mono no aware. Ozu opowiada we wszystkich filmach o tym samym – o rodzinie, tak jak malarz Hokusai malował wciąż górę Fuji. To to samo pragnienie mierzenia się wciąż na nowo z tym samym tematem... W przypadku „Tokijskiej opowieści” historia, której korzenie były w świecie zachodnim, odbyła podróż na Wschód. Z kolei ja, zainspirowana filmem Ozu podchwyciłam i rozwinęłam wątek owdowiałego ojca, który podróżuje z Niemiec do ojczyzny japońskiego reżysera, gdzie spotyka Yu, młodą tancerkę Butoh. Ona zainteresuje się jego losem, mimo, że dzieli ich bariera językowa i kulturowa.
Taniec Butoh, dziwaczne hobby żony, które wprowadzało Rudiego w zakłopotanie, pomoże mu głęboko i konstruktywnie przeżyć okres żałoby. Dostarczy narzędzi do wyrażenia emocji, których nie potrafił i nie chciał nazwać. Ta japońska technika tańca powstała pod koniec lat 50., i była odpowiedzią na sformalizowany tradycyjny taniec japoński. Wpływ na jej koncepcję miał także wywodzący się z Niemiec taniec ekspresjonistyczny, tzw. Ausdruckstanz. Istotą Butoh jest zniesienie podziału w relacji ciało-umysł, odkrywanie i przetwarzanie impulsów z najgłębszych warstw świadomości, często tłumionych przez społeczne normy, a także czerpanie z pamięci ciała, w której zapisane są informacje dotyczące nie tylko nas samych, ale także naszych przodków i zmarłych, a wręcz – wszystkich stworzeń.
Tancerze Butoh malują twarz białym makijażem, co jest nawiązaniem do pierwotnego związku teatru i kultu śmierci. Pierwsi aktorzy odgrywali rolę zmarłych, ukrywając twarz pod makijażem lub maską.
Przygotowując się do realizacji filmu, Doris Dörrie zapisała się na zajęcia tańca Butoh u japońskiego mistrza Tadashi Endo. Tak mówi o tym doświadczeniu: – Butoh to taniec, który opisuje światło i cień, narodziny i śmierć, stawanie się i zamieranie. Radość staje się w Butoh bólem, ten przeradza się ponownie w radość. Historia „Hanami” zaczyna się od nauk Tadashiego, który kazał mi poszukiwać w każdym ruchu związku z przodkami. Pewnego dnia powiedział, że zmarli śnią o nas i te słowa stały się dla mnie mottem. Pomyślałam, że jeśli faktycznie tak jest, to, być może, wszystkie znaki przemijania, który doświadczamy w życiu, są niczym pocztówki, które zmarli wysyłają do nas z zaświatów.
Butoh przynosi bohaterowi nieoczekiwaną pomoc w procesie przepracowania żałoby po utracie żony. Ten proces jest długi i złożony. – Najpierw następuje faza nieopisanego bólu, wywołanego fizyczną rozłąką i świadomością, że on lub ona już nigdy nie będzie w stanie spotkać tej drugiej osoby – mówi Doris Dörrie. – Ale ten etap powinien przekształcić się stopniowo w swoistego rodzaju integrację, gdy nagle jedno zaczyna odczuwać, że ma w sobie drugie. To prowadzi do wewnętrznego dialogu, który trwa potem długi czas i nie może zostać przerwany.
Rudi odnajduje Trudi poprzez nawiązanie rozmowy z nią. Rozmowy, która jest daleko bardziej intensywna niż te, które prowadzili, zanim jego żona zmarła. Odkrywa coś, co kiedyś ich łączyło: rodzaj komunikacji, który nawiązuje się między ludźmi, którzy żyją ze sobą bardzo długo. Tyle, że takie porozumienie często zostaje zaniedbane na skutek codziennej rutyny, nieprzystępności a także lenistwa.
O istnieniu tej zaniedbanej więzi między bohaterami każą przypuszczać chociażby imiona nadane im przez autorkę: w imieniu Trudi zawiera się Rudi... (Podobna, znacząca gra słów stoi u początków znajomości Rudiego i młodziutkiej tancerki Butoh – Yu, gdy nie władający zbyt dobrze angielskim Rudi pyta: „I am you?”).
Hanami - Kwiat wiśni jest jednak przede wszystkim filmem o miłości. O miłości małżeńskiej, miłości rodzicielskiej i bezinteresownej miłości bliźniego. Relacje między członkami rodziny oddane są w sposób niezwykle poruszający – dzieci odtrącające starania rodziców i zirytowane ich obecnością, są świadome i przerażone intensywnością swoich reakcji, i cierpią z ich powodu. Cierpią, bo jednak tak bardzo kochają. Strach przed bliskością to często także strach przed przemijaniem.
– Tak jak wszystko, miłość przemija – mówi reżyserka filmu. – Trzeba dać jej szansę, aby mogła się ujawnić w pełni: w całej swojej potędze, także poprzez wielkie cierpienie. Japończycy siadają pod kwitnącymi drzewami wiśni ponieważ są one wówczas przejmująco przepiękne, a jednocześnie – świadomość, że okres ich kwitnienia jest taki krótki jest przejmująco bolesna. Jeżeli przegapisz ten szczególny moment, za chwilę jest już po wszystkim, i nie doświadczysz go przez cały rok, a kto wie – może już nigdy. Podobnie jest z miłością: trzeba jej wyczekiwać, dać szansę rozkwitnąć i kiedy tak się stanie – trzeba być przy tym, aby ją podziwiać. Każda osoba, każda roślina i zwierzę otrzymało od natury ten wyjątkowy moment, w którym może rozkwitnąć i ujawnić swoją prawdziwą naturę. Ale często zdarza się nam to, co przydarzyło się Rudiemu – że to stłumimy. Że nie pozwolimy, aby nasze prawdziwe ja, nasze prawdziwe piękno ujawniło się, niczym kwiaty na drzewie wiśniowym. Jedyną rzeczą, której możemy być w życiu pewni, to fakt, że nic nie jest pewne. Nikt nie jest w stanie tego zaakceptować, niepogodzenie z przemijaniem leży w naturze ludzkiej i dlatego konfrontacja z nim powoduje tak wiele cierpienia. Chcemy za wszelką cenę zatrzymać, uchwycić momenty szczęścia. Podobne procesy wyznaczają, moim zdaniem, istotę procesu filmowania: przemijalność, tworzenie ulotnych momentów i chęć uwiecznienia ich.