Film Doris Darie to historia bezinteresownej miłości a jednocześnie poetycka wyprawa w głąb istoty życia. Trudi jako jedyna z rodziny wie, że jej mąż jest śmiertelnie chory na raka. Gdy lekarz zaproponuje, by wybrali się w ostatnią wspólną podróż, Trudi namawia męża na wyjazd do Berlina, do dzieci i wnuków. Tymczasem okazuje się, że rodzina jest zbyt zajęta własnym życiem, aby poświęcić im trochę uwagi. Po spektaklu tańca butoh, Trudi i Rudi postanawiają wyjechać do nadbałtyckiego hotelu. Tam kobieta niespodziewanie umiera. Jej mąż, totalnie zagubiony, nie wie co począć z resztą życia. W końcu decyduje się na wizytę u ich najmłodszego syna Karla - na wyprawę do Japonii.

Hanami – Głosy prasy

„Hanami - Kwiaty wiśni” to głęboko smutny, a równocześnie uszczęśliwiający widza film o śmierci... W swoim chyba najwyrazistszym filmie Doris Dörrie snuje delikatnie, lakonicznie i poruszająco opowieść o stracie, żałobie i chęci życia, która budzi się wobec konfrontacji ze śmiercią. – Der Spiegel

Wielkie kino! – Stern

Elsner i Wepper to prawdziwe objawienie w tym bardzo emocjonalnym filmie... Poruszająca, genialnie zagrana historia miłosna. – TV Spielfilm

Melancholijny film o rozstaniu, z Elmarem Wepperem w roli, którą wszyscy będziemy jeszcze długo wspominali. – Vanity Fair/Berlinale Spezial

...gdy Doris Dörrie tworzy obrazy, obrazy nieziemskiej wprost urody, zapierają one dech w piersiach. Ale autorka osiągnęła ten rodzaj wielkości, który nie rozkoszuje się tryumfem, ale pozwala by obrazy te przemijały z lekkością, tak, że pragnie się je zatrzymać, niczym jakieś cudowne zjawisko, niczym samo szczęście. Kto potrafi łączyć taką mądrość z taką bezpretensjonalnością, i nie jest istotne, jakimi drogami doszedł do tej umiejętności – niewątpliwie osiągnął poziom mistrzowski. – Süddeutsche Zeitung

Aktorski tryumf Elmara Weppera! – Der Tagesspiegel

Poruszająca poezja filmowa. – Focus

Ujmująco piękny. – Cosmopolitan

Gra Weppera jest tak wciągająca, że widz śledzi jego słodko-gorzkie przygody niczym zahipnotyzowany. – Stern

Pan Wepper jest bardzo, bardzo dobry. A pani Dörrie potrafiła to pokazać. – Die Zeit

„Kwiaty wiśni” to surowa, dowcipna i udana mieszanka bawarskiego poczucia humoru, „Między słowami” (Lost in Translation) oraz wielkiego serca i uczuciowości. Prawdopodobnie najlepszy film Doris Dörrie. Wielkie emocjonalne kino z poczuciem humoru, tragizmem i ekstrawagancją. – Widescreen

To mógłby być czysty kicz, ale nie jest – to głównie zasługa wspaniałego Elmara Weppera... Głęboko poruszający film o śmierci a tym samym hymn pochwalny życia. – BR Abendschau

Historia

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Rudi (Elmar Wepper) i Trudi (Hannelore Elsner) są niczym stare drzewa. Czas rozkwitu ich wieloletniego związku przypadł zapewne na okres wychowywania trójki dzieci. Ale one są już dorosłe, są daleko, są niemalże obce. Teraz rytm dni w tym małżeństwie odmierzają małe rytuały – tak dalekie od pierwotnych znaczeń, że niemal teatralne. On wychodzi do pracy, dzień w dzień w tym samym płaszczu i kapeluszu, z tą samą teczką, w której niesie jabłko, które tradycyjnie wręczyła mu żona i którego on, tradycyjnie, nie zje. Ona czeka na niego z obiadem, pomocną dłonią, która pomoże przy ściąganiu płaszcza, poda ciepłe domowe pantofle. Regularność i powtarzalność zdaje się charakteryzować także rzeczywistość wokół bohaterów – ascetyczny górski krajobraz Allgäu, rytm stonowanej architektury.

Spokój i bezpieczeństwo tego zapiętego na ostatni guzik życia mąci wiadomość o chorobie męża. Trudi postanawia nieść ciężar sama i nie informuje Rudiego o diagnozie. Chce wypełnić wspólny czas, jaki im pozostał. Może uda się odbudować relacje z dziećmi i wnukami? Wyprawa do Berlina kończy się niemal całkowitym fiaskiem. Spotkanie rodziców z dziećmi wywołuje obustronną frustrację – syn Klaus (Felix Eitner) i córka Karolin (Birgit Minichmayr) czują się zażenowani nagłą wizytą, zmuszeni do zajmowania się nieporadnymi rodzicami, ci zaś – zranieni faktem, że nikt nie chce poświęcić należnej im uwagi i czasu. Najwięcej zrozumienia i sympatii okazuje im obca osoba – Franzi (Nadja Uhl), partnerka córki. Dzięki niej spełnia się jednak dosyć nieoczekiwane marzenie starszej pani. Trudi idzie na spektakl tańca Butoh, którym fascynuje się od lat.

Poza dziećmi żyjącymi w stolicy jest wprawdzie jeszcze ukochany syn Trudi – Karl (Maximilian Brückner), ale Karl żyje w Japonii. A domator Rudi na pewno nie da się przekonać do takiego szaleństwa jak podróż do Tokio. Z ledwością udaje się żonie namówić go, aby z Berlina, zamiast do domu, udali się nad morze. Może Trudi ma nadzieję, że tam, z dala od ściśle wytyczonych kolein codzienności, z dala od dzieci uda im się na chwilę być naprawdę razem. Po raz pierwszy od lat. I prawie się udaje. Tyle, że o poranku Rudi nie może obudzić żony. Trudi odeszła we śnie.

Rozmowa z przyjaciółką córki uświadamia mężczyźnie, że nie znał swojej żony. I że ona poświęciła swoje pasje i marzenia, aby żyć u jego boku i wspierać rodzinę. Rozpaczy po jej stracie towarzyszy więc ogromne poczucie winy. Teraz to on chciałby zrobić coś dla niej. I jakby nie dopuszczając do świadomości myśli, że jest już za późno, Rudi wyrusza w podróż do Japonii. Karl, prowadzący w Tokio smutne, zapracowane życie nie radzi sobie z żałobą. Nie radzi sobie także z ojcem. Nigdy nie rozmawiali o emocjach. Karla przeraża fakt, że ojciec przywiózł ze sobą ubrania matki, i co gorsza – zakłada je na siebie. Pod nieobecność syna, Rudi w swetrze żony wyrusza na kolejne wyprawy w nieznany i niezrozumiały labirynt tokijskiej metropolii. Trudi zawsze marzyła o podróży do Japonii – Rudi spełnia jej marzenie. Dzięki Yu (Aya Irizuki), osiemnastoletniej bezdomnej tancerce Butoh, odkrywa, że żona jest wciąż przy nim, bo jest w nim. Taniec, który dotąd kojarzył się Rudiemu z teatralnością i dziwaczną pozą umożliwia mu kontakt z głęboko ukrywanymi emocjami. I ich ekspresję. Śmierć rozdzieliła go z Trudi, a jednocześnie sprawiła, że stali się sobie bliscy, jak nigdy dotąd...

Inspiracje

Jedna z najbardziej znanych niemieckich reżyserek Doris Dörrie podejmuje w filmie Hanami - Kwiat wiśni temat wypływający z jej osobistych doświadczeń i poszukiwań. Kilka lat temu Dörrie przeżyła śmierć męża – autora zdjęć filmowych Helge Weindlera. Weindler zmarł nieoczekiwanie w 1996 r. na zapalenie opon mózgowych, na które zapadł po tym, jak udało mu się pokonać chorobę nowotworową. Był autorem zdjęć do 8 filmów Dorris Dörrie [począwszy od jej wielkiego sukcesu „Mężczyźni...” (1985), do „Czy jestem piękna?” (premiera 1998)].

Film jest także trzecim z rzędu, w którym reżyserka dzieli się z widzami swoją fascynacją Japonią [po filmach Oświecenie gwarantowane oraz Rybak i jego żona]. Sama Dörrie jest buddystką, znawczynią japońskiej kultury. – W Japonii zafascynowała mnie m.in. wielka uwaga, miłość w podejściu do przedmiotów – tłumaczy. – Ta postawa ma nawet swoją nazwę: mono no aware. W zasadzie żadne tłumaczenie nie oddaje znaczenia tego zwrotu: chodzi o uczucie zachwytu i poruszenia na skutek kontaktu z małymi sprawami, przedmiotami, w którym to uczuciu człowiek czuje się zintegrowany ze światem zewnętrznym. Być może chodzi o to, że w japońskiej kulturze poświęca się więcej uwagi aspektowi przemijalności, co powoduje większą koncentrację na celebrowaniu najprostszych czynności w życiu.

Główną inspiracją dla „Hanami” był film Yasujiro Ozu Tokijska opowieść, w którym ten japoński mistrz portretu rodzinnego na nowo zinterpretował historię opowiedzianą przez Amerykanina, Leo McCarey’a w filmie „Make Way for Tomorrow” (1937). W „Tokijskiej opowieści” rodzice-staruszkowie odwiedzają dzieci w stolicy, jednak te są zbyt zaabsorbowane własnymi sprawami, aby poświęcić im czas. – Kiedy oglądałam film Ozu w szkole filmowej, wydawał mi się on zbyt monotonny i powolny – mówi Dörrie. – Teraz uważam, że byłam wówczas zbyt niecierpliwa i zbyt młoda, aby go zrozumieć. Dziś dostrzegam w nim także tę szczególną miłość, którą Japończycy obdarzają wszystkie rzeczy ze względu na ich przemijalność, czyli mono no aware. Ozu opowiada we wszystkich filmach o tym samym – o rodzinie, tak jak malarz Hokusai malował wciąż górę Fuji. To to samo pragnienie mierzenia się wciąż na nowo z tym samym tematem... W przypadku „Tokijskiej opowieści” historia, której korzenie były w świecie zachodnim, odbyła podróż na Wschód. Z kolei ja, zainspirowana filmem Ozu podchwyciłam i rozwinęłam wątek owdowiałego ojca, który podróżuje z Niemiec do ojczyzny japońskiego reżysera, gdzie spotyka Yu, młodą tancerkę Butoh. Ona zainteresuje się jego losem, mimo, że dzieli ich bariera językowa i kulturowa.

Taniec Butoh, dziwaczne hobby żony, które wprowadzało Rudiego w zakłopotanie, pomoże mu głęboko i konstruktywnie przeżyć okres żałoby. Dostarczy narzędzi do wyrażenia emocji, których nie potrafił i nie chciał nazwać. Ta japońska technika tańca powstała pod koniec lat 50., i była odpowiedzią na sformalizowany tradycyjny taniec japoński. Wpływ na jej koncepcję miał także wywodzący się z Niemiec taniec ekspresjonistyczny, tzw. Ausdruckstanz. Istotą Butoh jest zniesienie podziału w relacji ciało-umysł, odkrywanie i przetwarzanie impulsów z najgłębszych warstw świadomości, często tłumionych przez społeczne normy, a także czerpanie z pamięci ciała, w której zapisane są informacje dotyczące nie tylko nas samych, ale także naszych przodków i zmarłych, a wręcz – wszystkich stworzeń. Tancerze Butoh malują twarz białym makijażem, co jest nawiązaniem do pierwotnego związku teatru i kultu śmierci. Pierwsi aktorzy odgrywali rolę zmarłych, ukrywając twarz pod makijażem lub maską. Przygotowując się do realizacji filmu, Doris Dörrie zapisała się na zajęcia tańca Butoh u japońskiego mistrza Tadashi Endo. Tak mówi o tym doświadczeniu: – Butoh to taniec, który opisuje światło i cień, narodziny i śmierć, stawanie się i zamieranie. Radość staje się w Butoh bólem, ten przeradza się ponownie w radość. Historia „Hanami” zaczyna się od nauk Tadashiego, który kazał mi poszukiwać w każdym ruchu związku z przodkami. Pewnego dnia powiedział, że zmarli śnią o nas i te słowa stały się dla mnie mottem. Pomyślałam, że jeśli faktycznie tak jest, to, być może, wszystkie znaki przemijania, który doświadczamy w życiu, są niczym pocztówki, które zmarli wysyłają do nas z zaświatów.

Butoh przynosi bohaterowi nieoczekiwaną pomoc w procesie przepracowania żałoby po utracie żony. Ten proces jest długi i złożony. – Najpierw następuje faza nieopisanego bólu, wywołanego fizyczną rozłąką i świadomością, że on lub ona już nigdy nie będzie w stanie spotkać tej drugiej osoby – mówi Doris Dörrie. – Ale ten etap powinien przekształcić się stopniowo w swoistego rodzaju integrację, gdy nagle jedno zaczyna odczuwać, że ma w sobie drugie. To prowadzi do wewnętrznego dialogu, który trwa potem długi czas i nie może zostać przerwany. Rudi odnajduje Trudi poprzez nawiązanie rozmowy z nią. Rozmowy, która jest daleko bardziej intensywna niż te, które prowadzili, zanim jego żona zmarła. Odkrywa coś, co kiedyś ich łączyło: rodzaj komunikacji, który nawiązuje się między ludźmi, którzy żyją ze sobą bardzo długo. Tyle, że takie porozumienie często zostaje zaniedbane na skutek codziennej rutyny, nieprzystępności a także lenistwa.

O istnieniu tej zaniedbanej więzi między bohaterami każą przypuszczać chociażby imiona nadane im przez autorkę: w imieniu Trudi zawiera się Rudi... (Podobna, znacząca gra słów stoi u początków znajomości Rudiego i młodziutkiej tancerki Butoh – Yu, gdy nie władający zbyt dobrze angielskim Rudi pyta: „I am you?”).

Hanami - Kwiat wiśni jest jednak przede wszystkim filmem o miłości. O miłości małżeńskiej, miłości rodzicielskiej i bezinteresownej miłości bliźniego. Relacje między członkami rodziny oddane są w sposób niezwykle poruszający – dzieci odtrącające starania rodziców i zirytowane ich obecnością, są świadome i przerażone intensywnością swoich reakcji, i cierpią z ich powodu. Cierpią, bo jednak tak bardzo kochają. Strach przed bliskością to często także strach przed przemijaniem. – Tak jak wszystko, miłość przemija – mówi reżyserka filmu. – Trzeba dać jej szansę, aby mogła się ujawnić w pełni: w całej swojej potędze, także poprzez wielkie cierpienie. Japończycy siadają pod kwitnącymi drzewami wiśni ponieważ są one wówczas przejmująco przepiękne, a jednocześnie – świadomość, że okres ich kwitnienia jest taki krótki jest przejmująco bolesna. Jeżeli przegapisz ten szczególny moment, za chwilę jest już po wszystkim, i nie doświadczysz go przez cały rok, a kto wie – może już nigdy. Podobnie jest z miłością: trzeba jej wyczekiwać, dać szansę rozkwitnąć i kiedy tak się stanie – trzeba być przy tym, aby ją podziwiać. Każda osoba, każda roślina i zwierzę otrzymało od natury ten wyjątkowy moment, w którym może rozkwitnąć i ujawnić swoją prawdziwą naturę. Ale często zdarza się nam to, co przydarzyło się Rudiemu – że to stłumimy. Że nie pozwolimy, aby nasze prawdziwe ja, nasze prawdziwe piękno ujawniło się, niczym kwiaty na drzewie wiśniowym. Jedyną rzeczą, której możemy być w życiu pewni, to fakt, że nic nie jest pewne. Nikt nie jest w stanie tego zaakceptować, niepogodzenie z przemijaniem leży w naturze ludzkiej i dlatego konfrontacja z nim powoduje tak wiele cierpienia. Chcemy za wszelką cenę zatrzymać, uchwycić momenty szczęścia. Podobne procesy wyznaczają, moim zdaniem, istotę procesu filmowania: przemijalność, tworzenie ulotnych momentów i chęć uwiecznienia ich.

Realizacja

– Po śmierci mojego męża byłam przekonana, że nie jestem w stanie robić już filmów – wspomina Doris Dörrie. – Ale przyjaciel mojego męża Werner Penzel, przekonał mnie, abym spróbowała. Zasugerował, abym codziennie nosiła przy sobie małą kamerę wideo i tylko obserwowała nią rzeczywistość. I stało się tak, że bez żadnych przygotowań i planów nakręciłam dokument „...mgnienie oka...” (...augenblick...). Mała kamerka była rodzajem kamuflażu; stałam się turystką, wystarczyło, że zatrzymywałam się i patrzyłam, zamiast gonić obrazy czy też naginać do tego, jakimi ja chciałabym je zobaczyć. Oddanie kontroli wydało mi się bardziej podniecające i przepełnione miłością do świata, niż sprawowanie kontroli. Tego rodzaju nastawienie wydało mi się stosowniejsze w procesie docierania do sedna zjawisk; by dzięki filmowaniu zrozumieć, jak naprawdę działa życie. Postanowiłam zrealizować film fabularny tą metodą.

Na planie „Kwiatów wiśni” pracowało – wraz z aktorami i japońskimi członkami ekipy – zaledwie 12 osób. Ta kameralność pozwalała na stosowanie improwizacji oraz dostosowywanie się do otaczającej rzeczywistości. Tak było np. w przypadku sekwencji, w której rodzina zebrała się nad morzem po śmierci matki. Pierwotnie w scenariuszu zaplanowano, iż ujęcia te zostaną zrealizowane przy zachmurzonym niebie i wzburzonym morzu. Stan przyrody miał korespondować z nastrojem żałobników. Tymczasem Bałtyk objawił się filmowcom w całej krasie późnego lata. Dorris Dörrie postanowiła mimo wszystko zrealizować ujęcia z członkami rodziny w żałobnej czerni na plaży. Słońce, roznegliżowani turyści i pełne życia scenki plażowe w niesamowity sposób kontrastują ze smutkiem rodziny, wzmacniając efekt żałoby.

Film powstał w formacie High Definition. – Dzięki nowym możliwościom technicznym i małym kamerom z łatwością osiąga się w kinie to, o czym marzyli twórcy Nouvelle Vague i Cinéma Verité – twierdzi Dorris Dörrie. Mając do dyspozycji niewielkie kamery HD autor obrazu Hanno Lentz nie próbował podrabiać efektu, który uzyskałby pracując na negatywie. Miast tego wykorzystał w sposób kreatywny zalety i wady medium cyfrowego. A pozwoliło mu one na szybkie reagowanie na wydarzające się spontanicznie, nieplanowane sytuacje, a jednocześnie – był w stanie zrealizować wszystkie założenia estetyczne, jakie poczynili, planując warstwę wizualną filmu.

– Chciałam, aby ten film pulsował życiem – mówiła reżyser w wywiadzie dla magazynu „Spiegel”. – Widz ma mieć możliwość takiego doświadczania, jaką ma ktoś odkrywający nowy, nieznany świat, czyli za pomocą wszystkich zmysłów. Jednocześnie chciałam, aby każdy fragment filmu tchnął świeżością, autentyzmem. Aby to osiągnąć, musiałam często rezygnować z tego, co wcześniej zaplanowałam. Ale to jedna z zasad buddyzmu: Powinieneś być w każdej chwili gotowy porzucić wszystkie swoje plany. Film kręcono w rejonie Allgäu, w Berlinie, nad Bałtykiem, w wielu lokacjach w Tokio, oraz u stóp góry Fuji. Wszystkie te miejsca zostały scharakteryzowane i utrwalone na odmienne, ale formalnie korespondujące ze sobą sposoby. Łączy je kontemplacyjny charakter oraz rytmiczny sposób montowania sekwencji obrazów przyrody, zwierząt, architektury.

Aktorzy, którzy przyjęli role w filmie stanęli przed wyjątkowym wyzwaniem. Metoda realizacji, którą obrała reżyser oznaczała, że wiele ujęć kręconych było na ruchliwych ulicach Berlina a także Tokio, w sposób na wpół dokumentalny. W związku z tym, aktorzy nigdy nie wiedzieli do końca, co wydarzy się podczas ujęcia. Musieli mieć oczy i uszy otwarte, z kolei za nimi podążał operator kamery i reszta ekipy.

– Aby pozwolić sobie na tego typu eksperymenty, trzeba mieć bardzo dużo doświadczenia, a jednocześnie umieć elastycznie reagować, mieć szeroko otwarte oczy i duży dar empatii. To wspaniałe uczucie, gdy zaczyna się wyczuwać, że fikcja i rzeczywistość pulsują w tym samym rytmie. Wtedy wydarzają się niesamowite rzeczy – mówi Doris Dörrie. – Ale tego typu projekty wymagają od aktorów zaangażowania i ogromnej odwagi.

Przed 20. laty Molly von Fürstenberg oraz Harald Kügler z firmy Olga-Film-Produktion wyprodukowali jeden z pierwszych filmów fabularnych Dörrie pt. Mężczyźni..., wielki przebój kasowy, który tylko w Niemczech zobaczyło w kinach 5 mln widzów. Zdecydowali się wyprodukować także najnowszy projekt reżyserki: – Rozmawialiśmy z Doris o projekcie „Kwiatów wiśni” niemal 3 lata. Jednak gdy tylko napisała pierwszą wersję scenariusza, stało się dla nas jasne, że chcemy zrobić go razem. Przedstawiliśmy ukończony scenariusz w instytucjach dofinansowujących produkcję filmową i niemal natychmiast otrzymaliśmy wnioskowane kwoty. Już na tym etapie było bowiem jasne, że powstanie film niezwykły, a naszą pasją jest produkowanie filmów niezwykłych. Film Hanami - Kwiat wiśni został zrealizowany przy wsparciu: FilmFernsehFonds Bayern, Medienboard Berlin-Brandenburg, Filmförderungsanstalt FFA oraz Deutsche Filmförderfonds. Koproducentami byli Bayrische Rundfunk, ARD/Degeto i Arte. Budżet filmu wyniósł 3 mln euro.

Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Fabuła

Multimedia

Pozostałe

Proszę czekać…