O ile część młodych twórców skupia się na pretensjonalnym rozdrapywaniu własnego „ja”, tak Domalewski otwiera oczy i patrzy znacznie dalej. Buduje smutne synekdochy, ale jakże dopracowane. 7
Już dawno na polskiej scenie kinematograficznej nie pojawił się artysta, który tuż po opuszczeniu murów szkoły filmowej poprowadził swoją twórczość w równie umiejętny i świadomy sposób, co Piotr Domalewski. Na ekrany kin trafiła już Cicha noc wspomnianego reżysera i scenarzysty, jednak we właściwej chronologii 60 kilo niczego powstało jako pierwsze.
Projekt został zrealizowany w ramach programu „30 minut” studia Munka, skierowanego w stronę młodych filmowców rodzimej sceny kinematograficznej. Od kilku lat z zacięciem śledzę owoce pracy twórców, którzy nie przekroczyli jeszcze 40 roku życia (programowy wymóg) oraz ich doświadczonych koordynatorów. Muszę z przykrością przyznać, że od pewnego czasu jakość merytoryczna i formalna ukazanych produkcji uległa znacznemu pogorszeniu. Zresztą, w ramach omawianego zestawu prezentowane były cztery tytuły powstałe pod egidą studia Munka – każdy posiadający pewną rysę, każdy poza filmem Piotra Domalewskiego.
Pomimo krótkiego metrażu twórca bezbłędnie poprowadził fabułę 60 kilo niczego. Historia znajduje swój wstęp, rozwinięcie i zakończenie, a przy tym ani na moment nie gubi się, ani nie zająkuje w trakcie przytaczania kolejnych kontekstów. Całokształt wzniesiono na prostej konstrukcji narracyjnej, ograniczonej do jednej przestrzeni i – nie tak znowu małego – grona wyśmienitych aktorów polskiej sceny. Jednak pomimo względnej prostoty, produkcja kipi od natłoku treści. Piotr Domalewski idzie bowiem w gatunek, na deser raczy nas Kafką, a całokształt zamyka w polskich realiach. Właśnie tak powinny wyglądać polskie produkcje oparte na kinie gatunkowym – pozornie nawiązujące do tradycji Hollywoodu, od początku do końca opowiadające jednak o rodzimym poletku społecznym, politycznym bądź ekonomicznym.
Fabuła skupia się na postaci doświadczonego idealisty, Krzysztofa Kowalika, kierownika w kopalni kruszców. W trakcie jego pierwszego dnia pracy na nowym stanowisku dochodzi do tragedii – ściana osuwa się na jednego z pracowników. Pech sprawia, że jest nim zatrudniony _na czarno_ mieszkaniec Ukrainy. Od tego momentu widz wkracza do piekła na ziemi, stopniowo odkrywającego przed nim szczegóły swoich kręgów. Twórca przypatruje się tragedii przez pryzmat szeregu kontekstów – eksperymentuje z głównym bohaterem, wystawia jego moralność na ciężką próbę.
O ile Cicha noc ukrywała beznadzieję narodu polskiego pod płaszczykiem groteski i cynizmu, tak 60 kilo niczego wciąż stawia na wygórowany dramatyzm i naturalizm, czyli naleciałości, z którymi muszą zmagać się młodzi filmowcy po opuszczeniu szkół. Trudno nie odmówić Domalewskiemu talentu oraz dbałości o podjęty temat pracy – o ile część młodych twórców skupia się na pretensjonalnym rozdrapywaniu własnego „ja”, tak reżyser 60 kilo niczego otwiera oczy i patrzy znacznie dalej. Buduje smutne synekdochy, ale jakże dopracowane.
Chciał pomóc wyszło inaczej ? Trochę prawdy … Ogólnie szału nie ma . ;)