Wszyscy wiedzą postanawia być kinem gatunkowym, niestety. Nie potrafi wytworzyć napięcia ani intrygi godnej kryminału, a zamiast tego powstaje pretensjonalna telenowela. 4
Doskonały tytuł wybrał do swojego nowego filmu demistyfikator ludzkich, naturalnych odruchów w sytuacjach ekstremalnych Asghar Farhadi – Wszyscy wiedzą. To prawda. Od początku do końca wszyscy wiedzą, my widzowie również. Reżyserowi zachciało się prócz ciasnych dramatów, klaustrofobicznych historii, gdzie dłubie w ludzkich charakterach, nadepnąć na gatunek zagadki kryminalnej. Ślady stóp bohaterów są widoczne z kosmosu, a intryga jest pisana na kolanie. To wygląda jak kino telewizyjne lub odcinek telenoweli, mimo epizodów, w których Farhadi przypomina, jak doskonale potrafi tworzyć prawdziwe psychodramy i pretekstowo traktować główny wątek.
Laura przyjeżdża wraz z rodziną na ślub do rodziny, bardzo licznej i dawno niewidzianej. Podczas hucznej zabawy, pełnej rozpusty i wielkiej urody rozpasania, dochodzi do tragedii – ktoś porywa jej córkę. Wideo ze ślubu będzie oglądane nie w celu wspominania wspaniałej uroczystości, a prowadzenia dochodzenia. Podejrzanych jest wielu, ale bohaterowie robią wszystko na własną rękę, gdyż boją się, że dziewczyna zginie, kiedy zgłoszą to na policję. Najciemniej pod latarnią, sugeruje Farhadi. W trakcie poszukiwań Laury tak naprawdę soczewka koncentruje się na wypełzających powoli, duszących się w bohaterach wzajemnych pretensjach i wyjściu na jaw innych tajemnic niż ta, gdzie jest nasza bohaterka. To dosyć intrygujące i charakterystyczne dla twórcy. Szczególnie, kiedy Paco – bliski kiedyś Laurze mężczyzna – oraz Alejandro – jej obecny mąż – przyjmują role w tej dramatycznej sytuacji – reżyser prawi znowu o jakiejś rysie na męskości.
Nie po raz pierwszy dostajemy od autora kino konfliktów moralnych. Pokazuje bezradność wywiązywania się poszczególnych postaci z ról wymuszanych na jednych przez drugich. Tylko tym razem stworzenie akcji we Wszyscy Wiedzą ma miejsce innymi środkami. Nie ma tej zwinności w opowiadaniu, tropy są czołobitne. Reżyserowi zachciało się więcej niż zwykle, a wyszło mniej niż kiedykolwiek wcześniej. Przetasowania wśród bohaterów, gra w rosyjską ruletkę charakterami nie ma siły rażenia, bo jest wybłocona w kinie o porwaniu na bardzo niskim i pretensjonalnym poziomie.
Demaskacja zachowań w rodzinie, wychodzenie na jaw pewnych informacji są naprawdę obiecujące, ale nie da się tego odseparować od fatalnych podpowiedzi. Widz może być detektywem z amerykańskiego serialu Bored to death, czyli niemającym żadnych umiejętności, i odgadnie wszystko błyskawicznie. Oczywiście gdyby nie na to był stawiany nacisk w tej historii, a było to tylko tłem do kina socjologicznego, to ta zabawa w uprowadzoną nie determinowałaby oceny. Jednak jest inaczej. I tutaj tkwi problem, bo jest to na poziomie zabawy w chowanego, gdzie my szukamy, a reszta myśli, że wystarczy zamknąć oczy, żeby nie było ich widać.
Zawsze powtarzam, że z rodziną, to się dobrze na zdjęciach wychodzi i ten film to idealnie pokazuje.