Will Smith i jego wersja Supermana 8
Lato jakie tego roku jest każdy widzi. Wieczory nie nastrajają na wyjścia w plener. Postanowiłem jeden z deszczowych wieczorów rozchmurzyć sobie filmem lekkim, łatwym i przyjemnym. Wybór mój padł na „Hancock’a” w reżyserii P. Berg’a.
Wcześniej widziałem zwiastun, który oczywiście mnie zachęcił do obejrzenia całości. Zaznaczę od razu, że nie jestem wielkim fanem filmów i super bohaterów, ale lubię od czasu do czasu pośledzić poczynania Spider Man’a czy X-Men’ów.
Hancock jest superbohaterem, ale pokazanym w sposób ironiczny, komiczny, inny niż większość postaci tego typu. Tytułowy bohater to pijaczek, obibok, który pomagając czyni przy tym ogromne szkody. Niczym słoń w składzie porcelany, ścigając drobnego złodziejaszka potrafi narazić L.A. na milionowe straty. Will Smith, który wciela się w główną postać pokazuje, że po pierwsze nie od parady posiada miano jednego z najbardziej dochodowych aktorów, ale również, że potrafi grać. Zresztą o tym można się przekonać oglądając wcześniejsze filmy. Jednak Smith podoba mi się do pewnego momentu. Do momentu przemiany. Potem jego gra staje się dość płaska, przewidywalna, podobnie jak sam Hancock. Wyjątek stanowi scena w sklepie.
Pozostała dwójka głównych bohaterów prezentuje średni poziom gry aktorskiej. Jason Bateman jest dla mnie nijaki. Typowy tatuś, który pragnie osiągnąć sukces, poprzez mało realny do zrealizowania projekt. Charlize Theron w kilku scenach pokazuje, że ma talent i potrafi go wykorzystać, lecz poza tym dostosowuje się do swego filmowego „drugiego” męża.
Dobrze dobrana muzyka (hip hop, jazz, bossa nova) umila oglądanie, nie przeszkadzając. Co do samego scenariusza, to cóż można powiedzieć innego niż to, że jest poprawny. Nie ma większych nielogiczności. Brakuje mi jednak (przyzwyczajenie z innych filmów o komiksowych bohaterach) jednoznacznie określonego czarnego charakteru. Efekty specjalne są poprawne. Nie ma niczego czego nie można zobaczyć w innych filmach. Mnie największą radość sprawiły sceny lądowań Hancock’a.
„Hancock” to film, na którym można się pośmiać i nieźle się bawić. Mimo iż to co pokazał zwiastun, to większość sceny akcji, ale i tak film ogląda się dobrze. Według mnie bardzo ciekawym motywem jest fakt, że tu „superbohaterskość” tytułowej postaci niknie pod wpływem miłości, bliskości ukochanej osoby. Miłość może zabić, ale miłość może leczyć, a prawdziwa miłość zniesie wszelkie poświęcenia. Znów pada za oknem? Obejrzyjcie sobie „Hancock’a”.
Dwa filmy w jednym – Do połowy filmu było dosyć ciekawie i nawet całkiem dowcipnie. Niestety, jak to zwykle w amerykańskim kinie, pomysły się szybko skończyły a zaczęła się głupia, przeżuta papka dla przeciętnego, amerykańskiego pożeracza popcornu.
Ogólnie, zmarnowana szansa na ciekawy pastisz kina z superbohaterami.