Braty

0,0
5,5
Polskie kino młodych w najlepszym wydaniu. Tytułowe „braty”, Filip i Bartek, próbują uporać się z dorosłością. Rodzinna tragedia w drastyczny sposób zmienia rodzeństwu życie – mają je całe przed sobą, a jakby właśnie stanęło w miejscu. Ich ojciec wpada w narkotykowy cug, a bracia oddalają się od siebie i nic nie jest już takie samo. Filip ma nadzieję, że może wszystko wróci jeszcze do normy. Jest wycofanym, zagubionym i ślepo wpatrzonym w starszego brata 17-latkiem. Włóczy się po mieście, pali blanty za garażami i ucieka w swoją największą pasję – jazdę na deskorolce. Czarno-biały, intymny debiut Marcina Filipowicza przepełniony jest muzyką, bezpretensjonalnym buntem i rozczarowaniem dorosłością.

Film Filipowicza mógłby traktować o uciążliwym wchodzeniu w dorosłość. Reżyser „Bratów” jednak miał problemy z definicją obszaru, jaki sam chciałby zagospodarować 4

„Jestem wrażliwy jak chuj.” - stęka z płyty anonimowy raper w swoim społecznie zaangażowanym protest - songu. Klaudia oraz Bartek siedzą w samochodzie i są świadkami tej onomatopeicznej egzaltacji. Z tyłu jest jeszcze Filip. To młodszy brat Bartka. Mimo, że pasażerowie z pierwszych foteli zaciągają się bluntami, Filip w tej degustacji nie uczestniczy. A jednak jest niemal bezgranicznie zapatrzony w brata. Wkrótce Klaudia i Bartek zaczynają się ostentacyjnie całować. Filip dyskretnie wymyka się z pojazdu. On w tym towarzystwie jako jedyny wie, jak się zachować

Filip i Bartek stracili niedawno matkę. Chłopcami opiekuje się ich ojciec. Ale i on ma swoje odjazdy. „Jak z tobą wytrzymać, stary ćpunie?” - wygarnia tacie Bartek. Starszy syn już się nieco usamodzielnił. Poznał dziewczynę, ma dochodowe, choć niekoniecznie legalne, zajęcie. W domu nie trzyma go zbyt wiele. Ewentualnie wzgląd na młodszego brata każe Bartkowi podjąć rozliczeniową rozmowę z ojcem. On sam sprawia wrażenie abnegata rozbitego śmiercią żony. W chwilach słabości, a takich jest niemało, zapodaje sobie dawki dopalaczy. Na jego półce stoi gitara. Ojciec musiał mieć rockandrollową przeszłość. Zdezorientowani życiowo synowie są chyba jej konsekwencją. „Starzy mają bardziej posrane w głowach od nas.” - oznajmia Klaudia Filipowi. Dziewczyna także chciałaby mieć domowy luz. Może w geście protestu wobec zbyt ingerujących w jej życie rodziców namawia rówieśników na kradzież z lokalnego pubu wątpliwej wartości regału, a następnie jego dewastację. I kto tu ma lepiej poukładane w głowach?

„Więcej mi trupów w domu brakuje?” - pyta młodszego syna wzburzony ojciec. Klaudia, Bartek i Filip jechali samochodem. Bartek przesadził z prędkością, pojazd dachował. Dziewczyna jest poszkodowana, leży w szpitalu. Jej chłopak uciekł z miejsca wypadku. Za namową brata Filip zgodził się wziąć na siebie winę sprawcy. „Z pałami gadasz?”- wypomina mu nieoczekiwanie Bartek. Filip już sam nie wie, komu powinien sprzyjać. Wszyscy pasażerowie odpowiadają z wolnej stopy. A przecież Filip nie ma nawet prawa jazdy. Nie pierwsza, ani jedyna to z rys na nieprecyzyjnym scenariuszu filmu.

Marcin Filipowicz, reżyser „Bratów”, podejmuje przynajmniej kilka sprzecznych wewnętrznie wątków. Niestety, żaden z nich nie jest tu konsekwentnie wyeksploatowany. Lojalność braterska została w filmie podana w wątpliwość. Filip nie odrzuca umizgów Klaudii, zaś w momencie kluczowym zostaje przez Bartka obarczony bezzasadną odpowiedzialnością. Ojciec, choć pozostający w życiowym letargu, znienacka robi karczemną awanturę trenerowi koszykówki, który pomija rzekome talenty syna. KOR, czyli komitet oszalałych rodziców kibicujących swoim pociechom, mógłby być dumny z przesadnej i histerycznej interwencji ich przedstawiciela. Postawa ojca stanowi tu zatem dychotomiczny wątek, sklejony z całością niejako na doczepkę. Niesprecyzowany cel życia młodego pokolenia także nie znajduje stosownego wyrazu w filmie Filipowicza. Jego bohaterowie ćpają, bezrefleksyjnie grają na konsolach, jeżdżą deskorolkami. Niby całkiem to wszechstronne aktywności. Dla filmu pozostają jednak raczej bez znaczenia, choć zwłaszcza trzecie z nich na ekranie wypadają nad wyraz widowiskowo.

Film Filipowicza mógłby traktować o uciążliwym wchodzeniu w dorosłość. Reżyser „Bratów” jednak miał problemy z definicją obszaru, jaki sam chciałby zagospodarować. Filipowicz ponadto dość niezdarnie „udźwiękowił” własny scenariusz dialogami zgoła przerysowanymi, niedostosowanymi do formy, jaką narzucił. Bohaterowie jego narracji albo nie odzywają się wcale, albo bezpodstawnie skaczą sobie do oczu. Z krytycznej próby obronną ręką wyjdzie nieoczekiwanie Natalia Sierzputowska w mikroskopijnym epizodzie zarejestrowanym podczas koncertowego melanżu. Dziewczyna brawurowo zagra tam infantylną lolitkę z ograniczonymi horyzontami intelektualnymi oraz jeszcze węższym zasobem werbalnym. Filip słucha jak urzeczony jej życiowo banalnych przemyśleń. Paradoksalne, że film mający prawdopodobnie wyższe ambicje socjologiczno - obyczajowe, walorów własnych musi upatrywać w postawach tych, których raczej nie chciał stawiać za wzór ambitnej publiczności.

0 z 1 osoba uznało tę recenzję za pomocną.
Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 0
Skomentuj jako pierwszy.
Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Fabuła

Multimedia

Pozostałe

Proszę czekać…