Ręka, Noga, Mózg na ścianie – Czyli co nie gra w kinie akcji 1

Jesteśmy zwierzętami. Istotami, które pod płaszczykiem kultury i kurtuazji, ukrywają prymitywne instynkty. Instynkty, nad którymi bardzo dobrze panujemy, ale zawsze warto jakoś upuścić pary, zmniejszyć ciśnienie. I właśnie dlatego istnieją filmy akcji. Dostarczają potrzebnej nam od czasu do czasu dawki adrenaliny, a także pozwalają się trochę wyładować, oglądając trochę fikcyjnej przemocy.

Dlaczego więc do licha, coraz większa ilość filmów akcji jest po prostu słaba?

Owszem, złe filmy akcji, są jedną z tych rzeczy, które są pewne niczym śmierć i podatki. Zwłaszcza gdy produkcją filmów wciąż zajmuje się Steven Seagal. Ale to są filmy skierowane na DVD, filmy które trafiają do dość wąskiej grupy odbiorców. Zaskakuje mnie jednak, iż coraz większa ilość filmów, które widzimy w kinach, na wielkim ekranie, jakością nie dorównuje do wysokiej poprzeczki, jaka powinna wisieć na drzwiach sali kinowej, a wygląda raczej jak coś, co spokojnie mogłoby pojawić się na TV Puls w późnych godzinach wieczornych z jakimś sztampowym tytułem w stylu „Pięści Śmierci” albo „Smak Zemsty".

Filmem, który skłonił mnie do przemyśleń w tej materii, było xXx: Reaktywacja, znane także jako „Return of Xander Cage". Albo, jak ja je wole nazywać „Magiczna Przygoda Vina Benzyny". Film, który sprawił, że na sali kinowej siedziałem z pewnym zażenowaniem na twarzy, bo poszczególne sceny sprawiały wrażenie jakby twórcy, postawili sobie na cel zrobienia najgłupszego filmu w historii głupich filmów. Ale to nie o głupotę chodzi. Bądźmy szczerzy – 90% filmów możnaby uznać za głupie, ba sam lubię wiele filmów, które po prostu intelektem nie rozbrajają.

XXX zwraca jednak na siebie uwagę, nie dlatego bo jest głupie, a dlatego bo jest niedopracowane. To film zrobiony bardzo niechlujnie, gdzie scenariusz nie ma nawet krztyny sensu, motywacje postaci zmieniają się z minuty na minutę, a efekty specjalne są tak słabe, że momentami trudno się nie zaśmiać z politowaniem. To film, który sprawia wrażenie, jakby powinien znajdować się na półce z płytami DVD w jakiejś podrzędnej wypożyczalni filmów, a jednak, dzięki mocy charyzmy Vina Diesla, ten film siedzi sobie na ekranach kin.

Ale to nie narzekanie na ten film jest celem mojego tekstu. Moim zadaniem jest tutaj przyjrzenie się, co sprawia, że coraz większa ilość filmów akcji po prostu nie daje sobie rady w porównaniu z co lepszymi przedstawicielami gatunku.

Jednym z problemów, który bardzo rzuca mi się w oczy, jest zbyt duży kaliber konfliktu w opowiadanej historii. W zdecydowanie zbyt dużej części tych filmów, mamy do czynienia z ratowaniem świata przez jakiegoś agenta/najemnika/bohatera/nie wiadomo kogo, najczęściej przed jakimś rządowym wynalazkiem albo bronią, która dostała się w ręce jakiegoś terrorysty/innego kraju/innego nie wiadomo kogo. A przecież, zanim zaczniemy latać, musimy opanować sztukę chodzenia? Dlaczego by więc nie sprowadzić historii do mniejszego kalibru?

Niech przykładem będzie John Wick z 2014, przez wielu uznany za najlepszy film akcji ostatnich lat. Zamiast wielkiej epopei o losach świata, które znajdują się w rękach jednego kolesia, otrzymaliśmy prostą historyjkę o byłym płatnym zabójcy, któremu gangsterzy zabili psa i ukradli brykę. Proste, efektywne, ale i świetnie wykonane.

Ba, John Wick 2 również będzie świetnym przykładem w tej kategorii, gdyż pokazuje, co się dzieje, gdy bierze się taką prostą historię i na siłę próbuje się ją rozszerzać o jakieś większe konflikty. Owszem, John Wick 2 to nie jest zły film, ale zdecydowanie wiele mu brakuje do poziomu pierwszej części, głównie przez to, jak na siłę podnoszone są stawki w świecie filmu. I choć cała mitologia świata zabójców to coś, co ogląda się z zainteresowaniem, to jednak nastawianie głównego bohatera przeciwko całemu temu światu cuchnie desperacją w kreowaniu konfliktu.

Dobrym przykładem na połączenie obu koncepcji, bardziej kameralnej historii i czegoś o bardziej epickim wydźwięku niech będzie film Hardcore Henry, który zaczynał się jako prosta historyjka o androidzie, który poszukuje swoją żonę, a kończył jako epicka wojna z maniakiem, który chce przejąć władzę nad światem, a przy okazji włada telekinezą (taki mały szczególik). Owszem, Hardcore Henry to film, który również nie należy do najmądrzejszych, ale mimo to, scenarzyści nie poszli na skróty, kreując historię. Rozwój i eskalacja konfliktu są wykonane perfekcyjnie, więc nawet gdy obserwujemy finałowy pojedynek z Akanem, nie mamy wrażenia, że coś zostało zrobione na siłę.

Innym problemem jest, to jak te sceny akcji wyglądają. Kino zostało skażone tyloma różnymi estetycznymi chorobami, jak shakey cam, paskudny rwany montaż, przez który nie wiadomo co się dzieje na ekranie, rozmaite filtry, paskudne efekty specjalne. A przecież można się przyłożyć i osiągnąć tak dobre efekty…

Najlepszym przykładem w tej kategorii będzie już wspomniany przeze mnie Hardcore Henry. Owszem, są momenty, gdy akcja bywa trochę chaotyczna, natomiast nigdy nie jest to problem, który przytłaczałby widza w jakiś bolesny sposób. Kamera nigdy nie trzęsie się na tyle, by nie było widać, co się dzieje, na ekranie, a w sposób przejrzysty widać kto gdzie jest, i co mu się zaraz stanie. Równie dobrymi przykładami będą tu John Wick i John Wick 2.

Z kolei jak tego typu scen nie robić pokazuje cała seria Uprowadzona, w szczególności trzecia część cyklu, której montaż sprawia wrażenie, jakby montażysta dostawał co chwila napadu padaczki. Nie widać absolutnie nic, pewne rzeczy się dzieją, bo tak sobie wymyślili twórcy, a filtry w rodzaju trzęsącej się kamery tylko nieudolnie próbują zakamuflować tę nieudolność.

Xxx Reaktywacja, pokazuje z kolei, co się dzieje, gdy stanowczo przeliczymy siły na zamiary, i próbujemy pokazać zbyt spektakularne sceny, nie mając budżetu. Ściganie się motocyklami po morzu? Wybuchowe Satelity? Skoki z samolotów z wysokości pierdyliarda kilometrów? Tego wszystkiego uświadczycie w najnowszej wybuchowej przygodzie z Vinem Dieslem i gwarantuję wam, że 13-latek w paincie, zrobiłby coś o wiele lepszego.

Heh, chyba nie mogę się powstrzymać przed dręczeniem tego filmu…

Ciekawym wydawać by się mogło, że jedne z najlepszych scen akcji możemy zobaczyć w filmach superbohaterskich, z universum DC albo Marvela. I nie mówię tu tylko o trylogii Mrocznego Rycerza albo Kapitanach Amerykach i innych Iron Man’ach. Spójrzmy na trochę nowsze przykłady – jak na przykład Logan, najnowszy film o przygodach kultowego Wolverina. Jest on bowiem pełen naprawdę spektakularnych scen, pełnych krwi i flaków. Nie ucieka się on do taniego machania kamerą na prawo i lewo emulując shakey cam. Albo Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów, który posiada jedną z najlepszych scen walki w historii universum Marvela.

Problem jednak z postaciami bohaterskimi jest taki, że jako nadludzie są trochę mało interesujący. Bardzo rzadko zdarza się film o superbohaterze, który faktycznie będzie ciekawy ze względu na naszego bohatera, na jego wymiar człowieczeństwa (Patrz: Logan). I to nas prowadzi do kolejnego problemu z filmami akcji – ich bohaterowie są kompletnie nieciekawi. Bardzo często nie mają żadnych wyróżników, a ich cechy charakteru można policzyć na palcach ręki pechowego drwala.

Ten problem najczęściej pojawia się w produkcjach, które próbują wcisnąć do opowieści możliwie największą ilość postaci, tak aby stworzyć swego rodzaju drużynę. Owszem nie jest to niemożliwe, ale wymaga to jednak sporego wysiłku. Nie można bowiem wrzucić do filmu bandy losowych ludzi i nazwać ich wielką ekipą. Należy rozwinąć ich cechy charakteru, przedstawić nam ich relacje, tak żebyśmy mogli zrozumieć zależności między nimi. Owszem, jest to trudniejsze niż nakreślenie jednego bohatera, ale jeśli stawiasz sobie skomplikowane zadanie, fajnie by było, gdybyś potrafił się z niego wywiązać.

Innym aspektem, który jednak nie jest kluczowy, a który można by rozwinąć, jest brutalność. Wraz ze wzrostem popularności filmów z kategorią wiekową R, fajnie widzieć rozmaite eksperymenty. Chociaż już Deadpool mógł się pochwalić eRką, to jednak najnowszy Logan robi z niej prawdziwy użytek, pokazując ucinane kończyny i głowy. Również polskie filmy warto tu pochwalić, bo nie bawią się w wycieczki na skróty, choć to wynika z innych norm wiekowych. Tak czy siak, fajnie jest oglądać kino, które nie boi się rzucić flaczkiem na ekran, a i krew nie ogranicza się do komputerowo generowanej chmurki.

Oczywiście to tylko niektóre problemy, które możemy zobaczyć w poszczególnych akcyjniakach. Możemy wymienić większą ilość rozmaitych problemów, aczkolwiek analiza ich to już bardziej rzecz zależąca od specyfiki oglądanego filmu. Każdy film toczy się w swoim własnym, małym wszechświecie, i wymaga innego stopnia zawieszenia niewiary. Łatwo się wyżywać nad głupotkami pokroju, blisko 10-minutowego lotu nurkowego samolotu, na pełnej mocy, ale w gruncie rzeczy, jest to już niepotrzebne czepialstwo, które nie jest zależne od gatunku.

Aczkolwiek myślę, że warto dyskutować na temat jakości filmów akcji. Wskutek rosnącej popularności Thrillerów brakuje trochę, tych starych dobrych akcyjniaków, zwłaszcza takich, wysokiej jakości. Takich gdzie wielce skomplikowana intryga, ustępuje miejsca nieposkromionej akcji. Choć kto wie, może nie bez powodu…

A jakie jest wasze spojrzenie na zagadnienie? Dajcie znać w komentarzach!

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…