NETIA OFF CAMERA: Brud 0
Twórczyni zza południowej granicy, Tereza Nvotová, podejmuje się trudnego tematu, popadając przy tym w niezdrowym przerost problemu nad treścią. Historia gwałtu nauczyciela na uczennicy oraz jej późniejsze kłopoty natury psychicznej podane zostają w jednowymiarowej, płaskiej historii przewałkowanej przez globalną kinematografię na setki możliwych wariantów. Niestety, Tereza Nvotová prezentuje, a nie dywaguje, wobec czego Brud staje się subiektywnym, wulgarnym (wizualnie oraz merytorycznie) i mało oryginalnym studium ludzkiej psychiki.

Rozhisteryzowana fabuła filmu Nvotová’ej obraca się wokół znanego problemu frustracji seksualnej. Kłopoty z cielesnością ma nie tylko nauczyciel-gwałciciel, ale także cała rzesza klasycznych nastolatków, wizualizujących sobie miłość przez pryzmat pornograficznej bliskości dwóch osób. Hormony buzują, a jadowite kwestie pod adresem otoczenia padają tu częściej niż jakiekolwiek inne elementy, przesuwające historię choć kilka minut wprzód. Młoda twórczyni wpadła w sidła przerostu ambicji – nie wystarczy uczepić się kontrowersyjnego tematu, w chwili gdy ma się o nim do powiedzenia nie więcej, niż kilka prostych kalk z codziennych tabloidów. Z każdej kolejnej sceny nie wynika nic, poza dyskursywną tezą, powierzchownie uknutą już w pierwszych scenach filmu.
Brud staje się przeraźliwie tautologiczną produkcją społecznie zaangażowaną – bierze megafon i krzyczy, co mu ślina na język przyniesie, nie zastanawiając się nad wagą ukazanego zjawiska. Aby wydźwięk był jeszcze dosadniejszy, reżyserka, niczym w inni twórcy m.in. Fal i Cześć, Tereska, sięga po dokumentalną manierę narracji. Zdjęcia na oddalonym planie czy liczne zbliżenia na twarze faktycznie potęgują naturalistyczne zapędy Brudu, tym bardziej podając problem wprost na mało eleganckiej tacy. Spłowiałe filtry mówią jasno: „jest źle, to ważny problem, rozważcie go”. Nie trzeba nawet wspominać o „podglądanych” ujęciach (kamera umieszczona w innym pomieszczeniu obserwująca życie bohaterów z bezpiecznego dystansu) – te kadry najbardziej usadawiają Brud na granicy kina fikcji i prawdy. Jednak widz nie jest aż tak nieczuły, jak wydawało się Nvotová’ej, przez co produkcja nie dość, że generalizuje, to drze się, zagłuszając każdy inny czynnik tworzący historię.
W filmie Nvotová’ej dorośli to idioci, psychoterapeuci swoje uprawnienia do zawodu znaleźli w chipsach, a niedojrzałym małolatom bliska jest każda stereotypowa patologia znana w wyobrażeniu dzisiejszej młodzieży. Podcinanie sobie żył, przygodne romanse na imprezach – czy takie przykłady przekonują jeszcze współczesnego widza? Aby było jeszcze ciężej, bardziej ponuro i cierpko, brat głównej bohaterki jest niepełnosprawny. Podsumowując: źle się dzieje do kwadratu.
Brud to gorzkie wino, które odbije się czkawką nawet dzień po spożyciu. Twórczyni zwraca uwagę na istotny problem, sili się na autentyzm – wszystko spala jednak na panewce brakiem choć delikatnego dystansu. Wielu zarzucało rodzimej Sali samobójców zbyt drastyczne operowanie kliszami i problematyczny bełkot – Komasa zrobił to chociaż w ciekawej formie.
Moja ocena: 4/10
Komentarze 0