Recenzja: Sama przeciw wszystkim 1
Są produkcje, przy których przychodzi nam zanucić „ale to już było…” i to wcale nie oznacza, że film powinien zostać zutylizowany. Takim przykładem znanej nam już konwencji, ale zrobionej z energią, brawurą i charyzmą jest Sama przeciw wszystkim. Intrygująca rozgrywka polityczna oglądana od bardzo nieoficjalnej strony.
Naszą bohaterką jest znana, skuteczna, odnosząca sukcesy i od nich uzależniona, lobbystka – Elizabeth Sloane. Powieka nigdy jej nie drga, ręce się nie pocą, nie zna pojęcia „życie prywatne”, czy odpoczynku. Przerwy robi sobie tylko na łyknięcie tabletki, która utrzyma ją dłużej w szyku podczas niekończącej się walki politycznej. Odchodzi z prestiżowej firmy, by pomóc zatrzymać ustawę o wolnym i łatwiejszym dostępie do broni w Stanach Zjednoczonych. Temat od jakiegoś czasu bardzo głośno poruszany w USA, kiedy cola w automacie może niedługo leżeć koło pistoletu. Elizabeth podejmuje się zdobywać głosy, przekonywać kongresmenów różnymi strategiami. Raz czystszymi zagrywkami, raz mniej. Można powiedzieć, że idzie po trupach do celu i ten ją o wiele bardziej interesuje, niż ludzie. Mimo że misja, której się podejmuje jest właśnie z myślą o wielu ludziach.
Film w dynamiczny sposób pokazuje kulisy działań polityki małej i dużej, ale bez przerysowania i naśladowania piekła z Dantego. Nasza postać nie jest diabłem, a kobietą z krwi i kości. Mimo że ucieka się do wielu sztuczek i nieczystych zagrań, knuje niczym kobieca wersja Franka Underwooda, to robi to w imię jakiejś idei. Tutaj pojawia się ciekawy rebus dla widza. Czy kibicować komuś, kto nie chce wcale uzyskać sympatii widza, ale jednak robi coś, co dla części oglądających jest działaniem słusznym? Czy mimo niepopierania jej metod i praktyk, którym daleko od etycznych i moralnych, można popierać intencje? Czy cel uświęca środki? Czy by osiągnąć sukces, trzeba grać według tych zasad (a właściwie je łamać) co wróg?
Na szczęście film nie jest zrobiony z myślą o głównej bohaterce, zagranej przebojowo i intensywnie przez Jessice Chastain. Chociaż kamera nie odwraca od niej wzroku, to nie jest to przewidywalny skok na rolę życia, a przynajmniej jeżeli jest taki plan, nie zagaduje on opowiadanej historii. A ta jest pełna napięcia i hipnotyzująca dzięki świetnie napisanemu scenariuszowi, dobrze skrojonym dialogom i chwilami, wcale nie tak oczywistymi, zagraniami fabularnymi. Tak, jak lobbystka Slane potrafi zaskoczyć swoich współpracowników i rywali, tak udaje się to w filmie Johnowi Maddenowi wywołać u widza. Dramaturgia bucha w tymi filmie dialogiem i do pieca podkłada się rytmicznie rozłożonym akcentem.
Sama przeciw wszystkim jest filmem z rodzaju tykającej bomby, której dźwięk jest nam znany, jednak nie wiemy kiedy wybuchnie i jakie zniszczenia spowoduje.
Ocena: 7/10
Komentarze 0