Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Na plaży Chesil 0

Pierwsze intymne zbliżenie, moment ekstremalnej bezpośredniości, gdzie wyznania zostają uzupełnione o gesty, które również są komunikatem uczucia. Wiąże się to oczywiście z nieporadnością, nie wygląda jak w zmyślonej rzeczywistości 50 twarzy Greya. Jest to moment rozebrania się przed sobą nawzajem nie tylko dosłownie. I chyba o tym mógł, może chciał opowiadać film Na plaży Chesil. Jak odruchy naturalne – pożądanie – są wpisane w miłość romantyczną, a ta nie jest przepełniona tylko rumieńcami, uśmiechami, ale też dziwnymi grymasami, potem i innymi, niż „kocham cię” słowami. Dużo tego chyba, może. To z powodu dezorientacji produkcji. Ktoś siedział na tytułowej plaży zamiast skonstruować spójną historię, niepotłuczoną i prowokującą jakiekolwiek refleksje. To nie chce być kinem przeciętnym, a jednak jest ładną widokówką w charakterze opery mydlanej z pomysłem na narrację na poziomie filmowego harlequina.

Spotykamy naszych bohaterów, kiedy w luksusowym hotelu zasiadają do poślubnej kolacji. Są sam na sam, twarzą w twarz, a my równie blisko odczuwamy ich obustronne zdenerwowanie. Podczas tych kilku godzin w jednym apartamencie, za pomocą urwanych zdań wymienianych pomiędzy spiętymi małżonkami i flashbecków, poznamy początki ich znajomości, ewolucje. Bardzo dynamicznie zostaną nam pokazane dzieje ich relacji. Zostanie to podane nam do wglądu jako garść informacji byśmy wypełnili luki, dlaczego znaleźliśmy się razem z nimi w tym miejscu i czasie, ale na sucho i bez powiązania/przywiązania emocjonalnego. Dowiemy się, że dzieli ich pochodzenie. Florence, grająca muzykę klasyczną należy do angielskiej klasy wyższej, gdzie do kpiny doprowadza nieodróżnianie croissanta od bagietki i każdy z podwiniętymi rękawami w koszuli to bitnik. Edward natomiast jest skromnym studentem historii, nie rozpoznającym instrumentów, ale odgłosy przyrody, jednocześnie potrafi być bardzo porywczy w porównaniu do skromnej i zdecydowanie mało impulsywnej Florence. Do konfrontacji siły ich miłości i wartości dojdzie podczas tak zwanej: konsumpcji związku. Wtedy też na wierzch wyjdą skrywane pretensje, różnice, niewypowiedziany wcześniej dyskomfort.

Na plaży Chesil to film, w którym wyłącznie możemy się domyślać o czym chciał opowiedzieć, tak jego konstrukcja fabularna rozpada się w rękach. Jest jakimś kolażem romantycznych klisz innych produkcji, samemu będąc zdezorientowanym i bezradnym kompletnie. Mógł być historią, gdzie przeszłość i wychowanie determinuje nieodwracalnie, różnica klas ostatecznie jest ważniejsza dla człowieka, niż by chciał i pragnął. Mogła być to też opowieść o ułomności ludzkiej komunikacji, niecierpliwości, gdzie kilka godzin może zdeterminować całe późniejsze życie człowieka. Jednak jest to tylko wtrącone, zaczyna zdanie, ale nie kończy, bo ostatecznie wybiera konwencjonalność, ckliwość i obrazy, które nie mogą nas w ogóle poruszyć, bo nic nie zostało w tym filmie solidnie postawione – ani fundamenty psychologii bohaterów, ani przestrzeni i wydarzeń. Ta niepewność i tajemniczość, z początku coś w charakterze promesy, z czasem wcale nie zmienia swojego charakteru, nie otwiera się przed widzem i zamienia się w nieznośny film dziurawy, jak sito.

Wszystko jest tutaj ładne, ale drętwe i nieporadne, jak bohaterowie podczas pierwszego zbliżenia, a my chłodni wobec historii, jak główna bohaterka Florence. Jedynie widoki nas angażują, od pięknego pejzażu nad morzem, po doskonale odrestaurowane wizualnie czasy, w których poruszamy się też z taką prędkością, że wiemy po co i w jakim celu, ale nic nam to nie daje na poziomie odbioru – z lat 60., po 70., docieramy do 2007. Takie podróże w czasie historii dwójki ludzi miały już miejsce w kinie wiele razy, jednak ich sytuacja była określona, relacja zaznaczona. A tak popłyną łzy w tym filmie, ale z pewnością nie widzowi.

Ciężko zakwalifikować ten film precyzyjniej, bo sięga po kilka narzędzi, ale mając już je w dłoni kompletnie nie wie, jak je wykorzystać. Tak samo nie daje żadnego wyzwania dla młodych i zdolnych aktorów. Jest ubogo przy każdej próbie – przypowieści, namiętnej historii ekspedycji uczucia dwójki ludzi, klasycznego dramatu, czy komedii romantycznej. Mamy uczucie, że film próbuje niechętnie, więc wychodzi równie mało entuzjastycznie. Posucha w odbiorze, piasek w ustach z plaży Chesil, żadnych powiewów świeżego powietrza.

Ocena: 4/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…